Jeszcze kilka lat temu byłem wierzący - nawet bardzo.
Była to ufność głęboka wraz z pewnością Jego obecności.
W ciągu życia przeszedłem od dziecięcej pewności z pełnią zgrozy, gdy ktoś naruszał sacrum, do dzisiejszego wzruszenia ramion. Byłem ministrantem, po okresie burz wewnętrznych i poszukiwania siebie znajdowałem porządek i sens w wierze, nawet uczestnicząc w pielgrzymkach i oazie.
Był okres bardzo gwałtownej nienawiści do Niego wraz z zaparciem się przed samym sobą.
Dziś nie wierzę w Boga, aniołów, duszę, duchy.
Być może mylnie, ale przedmiot mojej wiary okazał się jej podmiotem.
Uwierzyć można we wszystko - szczególnie w świetle przekonania, że nie istnieje wiedza a jedynie wiara, którą można weryfikować, która daje powtarzalne wyniki i tworzy pewną spójność. Uwierzyć można w Boga, Manitou Latającego Potwora Spaghetti, konia na kółkach i ducha Euzebiusza.
Nie widzę możliwości udowodnienia Jego istnienia, ani sytuacji przeciwnej.
Tzw. dowody, czy to ateistów, czy to wierzących nie przemawiają do mnie.
Moje prywatne przekonanie bazuje na obserwacjach, które co najmniej mocno ograniczają, jeżeli nie dają pewności braku wolnej woli, czy możliwości jakiegokolwiek wyboru.
Ale pomijając fakt bożego istnienia, czy nieistnienia od wiary odrzuca mnie konstruowanie Boga na ludzki obraz i ludzkie podobieństwo. Szczególnie, gdy fabrykuje się miłego Bozię, który jest pobłażliwy, puszcza oko do niepokornej owieczki i po prostu ewoluuje od starotestamentowego bóstwa plemiennego (wcale nie aż tak jedynego) ku nie da się ukryć, że podejrzanie nowoczesnego Absolutu.
Od ateizmu odrzuca mnie to naginanie przez ateistów i pojmowania wiary, i Boga tak, aby jak najwygodniej usprawiedliwić zwykły, jadowity antyklerykalizm. Oczywiście gro nazywających siebie ateistami po prostu obraża się na religię, tradycję, kościół, Boga itd. tylko dlatego, że pewne reguły są jasne i nie zgadzają się na narcyzm oraz hedonizm zadufanych w sobie ludków he he. Oczywiście pamiętam tutaj wszelkie grzechy i grzeszki ludzi Kościoła.
Co by nie było, pomimo mojej niewiary, cywilizacja zachodnioeuropejska oraz jej m.in. chrześcijańskie podwaliny a na pewno chrześcijańskie mury, stanowią dla mnie wielką wartość. I tu jestem politycznie niepoprawny zupełnie w stylu świętej, czy nieświętej pamięci Oriany Fallaci. Zasady niesione z religią i wiarą jednak pomimo naleciałości rytuałów i narodowych traum mają więcej wspólnego z naturą, niż nowoczesne ogłupienie.
Po prostu nowoczesność, zwątpienie, wolność i wszelakie inne pojęcia dając ludziom dużo dobrego miały zarazem ogromną cenę.
Więc nie potrafiąc kochać Boga, stwórcy gór, nieba, jelonków, rzek, miłości, gwiazd, guza mózgu, AIDS i wszystkich innych bytów, żałuję, że jest tak nieobecny w kulturze, której esencją był przez wieki, hm... tysiąclecia...
Duchowe wyjałowienie jest nieodłącznym chyba wynikiem rozwoju cywilizacji.
I jednak człowiek, który Boga kocha kochając zarazem ludzi jest mi zdecydowanie bliższy niż ten, kto Go odrzuca, lub w Niego po prostu nie wierzy. To, co było siłą wiary dziś jest jej słabością - ona sama zdaje się archaiczna, język religii i religijności a szczególnie Kościoła jest pokrętny, religijność ma w sobie dozę fanatyzmu itd., itp.
Ale jednak jestem 100% pewny, że człowiekowi potrzebna, jak oddychanie jest ślepa wiara, nawet sfanatyzowanie, człowiekowi potrzebna jest wiara, że gdzieś poznanie musi się skończyć, człowiekowi potrzebne są zasady niekwestionowalne, bo z sacrum, czegoś od człowieka większego wynikające.
I tak pojawia się w moim własnym myśleniu konstrukcja, gdzie miłość do Boga jest miłością ułudy, która jednak ma wartość człowieczeństwa. Mam wrażenie, że zachodnie społeczeństwo bez Boga jest skazane na wymarcie. Zwyczajny szaraczek jest tak ogłuszony laicyzmem, przekonaniem o tym, jak bardzo i komu jest równy, odurzony przekonaniem, że wszystko mu wolno i wszystko mu się należy - że staje się małpą z brzytwą.
Społeczeństwa to stada - lepiej, jak już zjednoczone, zdyscyplinowane i posiadające coś spajającego, niż hedonistyczne, narcystyczne i osobniczo samotne w nieszczęściu wolności, samostanowienia i dumy własnej, z którymi nie są w stanie sobie poradzić.
Dlatego stara, zgnuśniała i zdemoralizowana Europa zachodnia, cywilizacja zachodnioeuropejska tracąc Boga, miłość i wiarę w Niego otruje się samą sobą. Umrze człowiek nauki i wiedzy a czas i przestrzeń obejmie człowiek wiary i fanatyzmu. I nie będzie to fanatyczny Simon z Onetu...
Widzisz Boże. Gdy tam bardzo w Ciebie wierzyłem w mojej wierze było podejrzenie Twojego nieistnienia. Dziś gdy w Ciebie nie wierzę, gdzieś w głębi mnie jest podejrzenie Twojego istnienia.
Ok - było nie na temat