Dziewczyny, dla mnie jest naturalne, że tak samo, jak JA jestem matką, tak i ON jest ojcem - i ma taki sam obowiązek opieki i wychowania swojego dziecka. Dlatego nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby mojego męża jakoś "oszczędzać" czy "wyręczać" w zajmowaniu się synkiem. Już od najwcześniejszych dni buduje się swoją relację z dzieckiem - i dobrze dla dziecka, jeśli ma pewność, że może liczyć tak samo na mamę i tatę.
Co do porodu - powiem Wam tak. Mój mąż bardzo chciał uczestniczyć w porodzie (w zasadzie traktował to jako coś naturalnego i normalnego, że chce być przy narodzinach swojego dziecka). Natomiast ja miałam wiele obaw i nie bardzo chciałam, aby on był razem. I to generalnie nie chodziło o NIEGO, tylko o MNIE - zazwyczaj trudne chwile wolałam/wolę przeżywać sama, jakoś wtedy zwracam się wewnątrz siebie, spinam, mobilizuję - i łatwiej mi się wziąć w garść, niż wtedy, kiedy mam świadomość, że ktoś w takiej chwili na mnie patrzy i to przeżywa.
No ale... rozważyłam kwestię z każdej strony i doszłam do wniosku, że jednak on jest OJCEM i też ma prawo witać swoje dziecko na świecie i być wtedy przy nim. Umówiłam się więc, że będzie ze mną dopóki dam radę i że najwyżej dam mu znać, kiedy będę chciała zostać sama.
Miałam dość trudny poród, który zakończył się cc - i z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że jestem bardzo wdzięczna mojemu mężowi za jego obecność w tym trudnym czasie. On się czuł podle, nie mógł nic zrobić, kompletna bezsilność, nic pomóc, a widział jak się męczę... (uwiera go to do dziś i obawia się, czy da radę przeżyć to po raz drugi ) Ale... Samo to, że był, że czułam jak mnie trzyma za rękę, że dopytywał za mnie o różne rzeczy personelu i że był tą najżyczliwszą mi na sali osobą - to już mi dało kosmiiiicznie dużo. I to było dla mnie totalne zaskoczenie.