przez ilaa » 8 paź 2010, o 16:11
---------- 15:42 08.10.2010 ----------
I znowu nerwy, stres, łzy. Dostałam od niego sms z jego danymi , bym w Polsce wystawiła mu notarialne upoważnienie do sprzedaży naszej wspolnej działki. Dlaczego on oczekuje, że ja dla niego zrobie wszystko, kiedy on niewiele robi dla mnie? Właściwie nic. Jedyne o czym sobie przypominam to zabranie mnie na wspólne wakacje dwa razy.. Najpiękniejsze w naszym życiu zresztą.. na wakacjach zawsze bylo dobrze, bez stresu, problemów... On uważa, że ja chce go oszukać, że namówiłam go na kupno wspólnej działki (rozpisanej 50 proc. na 50 własności) i że teraz z zemsty nigdy nie pozwole mu sprzedać tej działki.. Wiec wymaga ode mnie upoważnienia na jej ewentualna sprzedaż...
Zagłaskałam go. Oddałam wszystko i jestem tą złą.. Łzy lecą na klawiaturę, wszystko jest nie tak, nadal go kocham jak ta idiotka pomimo ze widzę, co się dzieje.. Mama patrzy na to moje cierpienie i nie potrasfi mi pomóc. Ma dorosłe dziecko, której gorzej radzi sobie w życiu niz 10-latek... Mama sama po przejściach w życiu na środkach uspokajających, nerwica, psycholog... I do tego jeszcze ja, żeby chyba ja dobić. Najchętniej skończyłabym ze sobą, bo nie radzę sobie, kompletnie nie wiem jak dalej żyć.. Co robić??? I tylko to, że mama tak mnie kocha i nie zniosłaby tego trzyma mnie przy życiu...
---------- 16:11 ----------
Gdyby nie było mamy, to i by mnie juz nie bylo. Zawsze bylam wrażliwa, za bardzo wrażliwa na świat, na cierpienie ludzi.. Skończyłam polonistykę i te ksiązki zrobiły ze mnie kogoś "romantycznego, nierealnego"... Obudziły we mnie pragnienie kochania kogos bardziej, niż to jest normalne... Długo byłam w życiu sama, cała masa kompleksów i strach przed wyjściem na zaewnątrz, przed krytyką, z którą pewnie nie poradziłabym sobie... Nie jestem piękna. Nie akceptowałam siebie. Nigdy nie miałam powodzenia wśród płci przeciwnej, a tak marzyłam o miłości.. Żyłam w tych swoich marzeniach, wyobrażeniach... Potem, by przełamać samą siebie, by skończyć z tą monotonią postanowiłam zaraz po studiach wyjechać do Stanow jako niania w amerykańskiej rodzinie... No cóz, niewiele sie zmieniło tam, poza tym ze nauczyłam się języka i zyskałam przyjaciela, który jest ze mną do dziś, w Irlandii i z którym mam kontakt tylko wtedy, kiedy mi źle.. Ona zawsze do mnie dzwoni i rozmawia. Wystarczy jeden sms. Ale wyjazd nioczego nie zmienił. Poza przyjaciółką nikomu nie dałam szansy na bliższe pozananie. Siedziałam w domu sama ze sobą, z ksiązkami, pamiętnikiem, internetem... Tak bałam sie ludzi, krytyki, nieakcepatacji, odrzucenia, że zabarykadowałam się w 4 scianach... Żadnych wspólnych imprez ze znajomymi, na które zawsze namawiała mnie moja przyjaciółka... Po Ameryce pojechałam do Irlandii. Zaczęlam budować swoje prawdziwe samodzielne życie, aż nagle pojawił się on. Zostawiłam wszystko. Zakochałam sie jak idiotka choc nie dałam mu tego poznać. To on się starał, a ja czułam że świat się przwrócił do góry nogami. Wcześniej nikt nigdy nie zwrócił na mnie uwagi... Wyprowadziłam się nagle z dzielonego z koleżankami mieszkania. Zero kontaktu. tylko on.. Ze szczęscia schudłam, zaczęlam powoli powolutku podać się sobie.. Bo podobałam się jemu... Wszystko bym mu oddała. On po nieudanym związku, dziewczyna po 5 latach go zostawiła dla innego, znalazł mnie.. Myślę, że chcial dobrze, a wszystko skończyło się źle... Wszusyko niewypał. Nie było kolorowo, ale czuliśmy się jak 2 pokrewne dusze. Rozumieliśmy sie w pół zdania.. Ogromne uczucie, bliskość.. Daleczego słowa wykrzyczane w kłótniach zmieniły jego podejście do mnie? Dlaczego wierzył bardziej w nie a nie w to co mówiłam do niego w chwilach życia codziennego, bliskośći, wycieszenia.. Myśle, że ktoś musiał go bardzo zranić przede mną, że ma taki w sobie strach, tyle obaw.. To przecież tylko slowa co krzyczałam, a czyny były inne. Pomagałam całą sobią. Przeszłam z nim przez te problemy finansowe wspierając jak mogłam, oddając wszystko, każdy cent.. Dalczego wszystko się tak zmieniło.. Czy naprawdę kochałam za bardzo??????