bardzo możliwe, że nie tylko Jemu potrzebna jest terapia...
bywa, że relacje w rodzinie są tego rodzaju, że jeden z jej członków (szczególnie młody i wrażliwy) nie wytrzymuje obciążenia...
oczywiście możliwe są też przyczyny poza rodzinne... (na przykład zawód miłosny, trudności z własną orientacją seksualną, jakiś rodzaj prześladowania w szkole lub w miejscu pracy, itp.)
dam przykład z własnego życia - moja matka uważa się za wspaniałą matkę i bardzo mi w życiu pomocną... uważa także, że miała ze mną od dziecka świetny i bardzo bliski kontakt... dodam, że ja już obecnie jestem stary koń i na to co było patrzę jak na to co już minęło i nie roztrząsam tego na bieżąco... niemniej faktem jest, że moja wspaniała (jej zdaniem) i będąca ze mną w bardzo bliskim kontakcie matka... nie miała bladego pojęcia aż do mojej dorosłości, że jestem homoseksualnej orientacji i bardzo mi ciężko sobie z tym poradzić... że mam poważne problemy natury emocjonalnej (zaburzenia lękowe i depresyjne), już jako nastolatek i nie rozumiała też jak bardzo rzutuje to na moją sytuację w szkole i między rówieśnikami...
nie będę się dłużej rozwodzić, bo rozumiem, anna maria, że jesteś przygnębiona tym co się stało a nie jest moim celem pogarszać Twoje samopoczucie... chciałbym Ci tylko zwrócić uwagę, przykładowo, na możliwe obszary, w których młody człowiek może potrzebować wsparcia i empatii ze strony swoich rodziców...
ja tego w moich latach młodości nie otrzymałem (a nawet wręcz przeciwnie - miałem poczucie niezrozumienia i destrukcyjnych zachowań ze strony moich bliskich i wiele lat później, czyli obecnie, taka moja opinia uległa nawet umocnieniu), mimo że moja matka we własnych oczach jest matką niemal wzorową i idealną...
smutne, ale prawdziwe...
aha, tak dla ścisłości i aby nie stwarzać wrażenia jednostronności dodam, że matka rozeszła się z moim ojcem kiedy miałem niecały roczek i od tej pory mało co go w życiu widziałem...
za to do lat dorosłych siedziałem w cieniu agresywnego ojczyma niechętnie do mnie nastawionego i niezrównoważonego emocjonalnie, który nadużywał alkoholu i czasem stosował przemoc fizyczną...
właściwie to czasem sam sobie się dziwię, jakim cudem uniknąłem jak dotąd szczęśliwie jakichś poważniejszych myśli i nastawień samobójczych... tym bardziej, że całe życie się borykam i ani życie osobiste ani zawodowe nie układa mi się dobrze...
mój post może być bardziej na temat niż się to wydaje... i wtedy może do czegoś dobrego się przyczyni... a jeśli nie jest na temat, to wystarczy po prostu wyrzucić go do kosza, bo przecież jestem osobą, która nie zna Ciebie, Twojego syna ani Twojej rodziny a jedynie dzielę się tutaj moim doświadczeniem...
chciałbym powiedzieć jeszcze jedno - przyczyniłem się kiedyś (na tym portalu zresztą) do tego, że pewien chłopak mniej więcej w wieku Twojego syna wyciągnął się skutecznie w przeciągu paru miesięcy z prób samobójczych i samookaleczeń, których dokonywał...
trudno powiedzieć jakim właściwie cudem mi się to udało... ostatnio (po paru latach) czytałem znowu Jego bloga (nie utrzymujemy już kontaktu osobistego) i widziałem, że duże zmiany dokonały się w Jego życiu i układa mu się dobrze, nie widać już chyba nawet śladów po tamtym okresie, kiedy był o krok od tego, żeby odebrać sobie życie i mnie udało się go (na odległość, przez internet!) skutecznie od tego odciągnąć... (osobiście spotkaliśmy się tylko raz)
mogę powiedzieć tylko jedno - w tamtym chłopaku było coś, co mnie bardzo ujęło, przyciągnęło mnie do niego a potem nawet obudziło moje jeszcze bardziej osobiste uczuciowe nastawienie... (to zresztą stało się przyczyną trudności, które powstały między nami i naszego późniejszego przerwania naszego kontaktu, kiedy z Nim było już dużo lepiej)
moja dusza jakby otwierała się na Niego bardzo i spontanicznie miałem dla Niego bardzo dużą akceptację, ciepło i pragnienie wspierania Go i towarzyszenia mu w Jego życiu i problemach - "miłość", to może za duże słowo, ale coś w tym rodzaju.... jakiś rodzaj uczuć idących w tym kierunku i wydaje mi się, że to właśnie najbardziej mu pomogło... potrafił z tego skorzystać - wziąć to sobie ode mnie i pomóc sam sobie w oparciu o tę bardzo dużą akceptację i przyjęcie go takim jakim był, które ode mnie dostał... wydaje mi się, że dzięki temu uratował się z najgorszego - chyba uwierzył w siebie, zaufał też komuś innemu, odważył się na pewne kroki w swoim życiu, które poprowadziły go w dobrą stronę a które wcześniej wydawały mu się niewykonalne... w pewnym sensie nie potrafił mi się potem tak po ludzku odwdzięczyć i to było dla mnie przykre, to był też jakiś według mnie pewnego rodzaju słaby punkt w Jego charakterze (był też obszar, który był nawet dla mnie bolesny w naszych stosunkach - jednak to był już raczej mój problem...), ale... niczego nie żałuję - cieszę się bardzo, że się uratował i to dla mnie jest najważniejsze w tej mojej z Nim historii - bo to był kawałek naszego życia i dla nas obydwu z pewnością bardzo istotny i trudny... tak sobie czasem myślę, że może kiedyś, za parę lat, jak jeszcze dojrzeje, napisze do mnie list...
może to co tu napisałem na coś Ci się przyda...
pozdrawiam
Fil