o tak, to prawda, co piszesz debussy - znam to doskonale z własnego doświadczenia... to jest w człowieku jakieś skrzywienie czy uwikłanie w coś, co bardzo jest trudno rozwiązać, żeby się wreszcie skutecznie i raz na zawsze oddzielić i uwolnić... a z kolei jak się w tym tkwi, to się żyć odechciewa...
ja jestem na całkiem podobnym etapie - znowu powrót do destruktywnego rodzinnego domu i rozwałka psychiczna, mimo że wcześniej przez ładnych parę długich lat dochodziłem do jakiejś równowagi z dala od tego domu i nawet były okresy, że całkiem dobrze mi się to udawało...
wiesz co? po pierwsze, pociesza mnie fakt, że były jednak dobre okresy - czyli, że może się jeszcze udać znowu je przywrócić... a nawet jeśli to jest rok czy dwa, to to się jednak liczy i mam nieco takich wspomnień, które podnoszą mnie na duchu...
po drugie, mimo że byłem w wielu terapiach i niewiele mi to pomogło, to jednak póki nie jestem jeszcze starym dziadkiem...
postanowiłem nie poddawać się i dalej próbować - a nuż trafię jednak na coś co we mnie coś ruszy i w jakiś istotny sposób pomoże...? chcę próbować, bo bez próbowania jak inaczej dać sobie szansę na zmiany...?
szukam też nie tylko psychoterapii, ale staram się szukać różnych możliwości w życiu, jak również wychodzić na przeciw tym które ono samo przynosi... nie ryzykując zbyt wiele, kiedy czuję się źle i nie mam prawie na nic siły, ale chociaż trochę wychodzę życiu na przeciw - w złych okresach choćby w najprostszych sprawach staram się postawić jakiś krok do przodu i daje mi to chociaż trochę nadziei, jeśli jeszcze nie zadowolenia...
aktualnie jest u mnie źle... podobnie jak u Ciebie - do wszystkich trudności doszedł jeszcze problem z rozstaniem, które niedawno miało miejsce i które jest trudne, bo jeszcze pojawia się odnawianie kontaktu - być samemu, źle a byś z kimś kto nas niszczy, też niedobrze...
wszystko to jest trudne i czasami się odechciewa... ale póki mam życie, póty mogę próbować i chociażby po to, żeby sobie na koniec powiedzieć, że byłem dzielny i zrobiłem wszystko co mogłem - choćby z taką świadomością kiedyś umrzeć, to już lepiej, niż się poddać, albo nie robić nic i na starość umierać ze świadomością, że zmarnowało się swoje życie... ja się tego boję, więc dopinguje mnie to do jakichś działań - czasami jakichkolwiek sensownych po prostu, kiedy na danym etapie życia nie stać mnie na wiele więcej... ale bywały też okresy, kiedy było naprawdę dobrze....
pozdrawiam Cię serdecznie i życzę dużo wewnętrznego światła pomocnego przy wychodzeniu z mroków duszy i trudnych sytuacji życiowych...
Fil
p.s.
ja też miałem agresywnego i pijącego mężczyznę jako rodzica...
z kolei matka, dziś właśnie powiedziała mi, że mnie kocha i pocałowała mnie i pogłaskała po twarzy... poprzednio zrobiła to jakieś parę miesięcy temu.... a jeszcze poprzednio... gdzieś kilkanaście lat temu...
tylko że jednocześnie jeszcze niedawno ubliżała mi od najgorszych słowami jakie wstyd przytaczać i jakich żaden obcy człowiek spoza rodziny do mnie nigdy nie używał...
okropne jest dla mnie to, że kiedy ona mówi o miłości, to ja nie tylko jej do niej nie czuję (a przecież jest to moja własna matka), ale wręcz mam wrażenie, że ona w ogóle nie wie chyba o czym mówi... i chociaż wiem, że nie kłamie, ale myślę sobie wtedy, że może jest nie całkiem normalna, albo już sam nie wiem co... bo jak można mówić komuś, że się go kocha a jednocześnie przez całe lata go niszczyć złym słowem, obelgą, poniżaniem, agresywnymi atakami, brakiem wyrozumiałości i zrozumienia dla jego kłopotów, problemów i życiowych trudności...
trzymaj się i napisz coś jeszcze o sobie...