Za jakiś czas będę obchodzić swoje 30 urodziny. Dwa lata temu wypowiedziałam życzenie, może był to swego rodzaju plan -do 30 urodzin chcę być szczęśliwa. Taki miałam marzenie. I tak się czułam ostatnio, coraz lepiej, coraz pewniej na drodze do tego szczęścia.
Przeszłość jednak mnie dopadała od czasu do czasu i czułam, że bez terapii i otwarcia mocno pochowanych spraw, stłumionych przez codzienną dzielność, nie zrobię kolejnego, dużego kroku.
Przeliczyłam się trochę ze swoimi siłami. Nie potrafię otworzyć się na ból, na swoją przeszłość, otwierać tą swoją puszkę pandory w czasie godzinnej terapii. Opowiadam zamiast poczuć (jest to terapia gestalt), próbuję terapeucie opisać słowami moje uczucia, by mnie zrozumiał, pomógł. NIe umiem się przełamać, zamknąć oczy, przywołać te uczucia. JA sobie z tamtymi sytuacjami w przeszłości nie radziłam. Po awanturach robiłam sobie krzywdę. Czułam że umieram. Rozmawiam z terapeutą, rozrywam swoją pomarańczę bólu. Godzina mija, wychodzę z gabinetu i ...zostaję sam na sam z tym piekłem.
Jestem zagubiona. Dokopałam się do rzeczy, prawd w sobie, które bardzo bolą. Znalazłam swoje pamiętniki sprzed ślubu, studium strachu i dziwnej miłości. Studium ofiary a priori - bo z tych kart wyziera po prostu obraz dziewczyny,która wszędzie szuka swojej winy i tak naprawdę uważa że nie zasługuje na dobro, bo jest skażona (bo miałam ciężką depresję, nie typowe w moich czasach w LO). Pieska proszącego, błagającego o miłość, akceptację.
Powiecie może, po co czytać, czemu dręczy mnie ta przeszłość, już tak daleko daleko za mną.
Bo, po odrzuceniu tego mojego nowego image'u, tego mojego zachwytu nową dzielną silną sobą, widzę dalej to myślenie czające się we mnie. Pragnę miłości, marzę -ale jej nie szukam i chowam się za "bo dzieci", bo się boję. Boję się siebie, drugiego człowieka. Panicznie. Siebie -bo mam, takie głębokie przekonanie, że nie zasługuję na dobrą miłość (bo skoro mi się to przydarzyło to znaczy że tak jest), że jestem takim byle kim. To jest wszystko mocno poukrywane, niby na co dzień już tak nie myślę. A jednak jest we mnie. Nie umiem pokochać, zaufać.
pozew i moja kochana bratowa bardzo mnie zmieniły. Boję się drugiego człowieka, bo boję sie krzywdy. Boję się zaryzykować. Bo drugi raz ja już tego nie przejdę.
NIe umiem sobie poradzić z miłością obok. Teksty typu czym jest dla Ciebie miłość - powodują straszny ból. Bo ja tego nie wiem, ja już nie wiem.Kochano mnie dziwnie, ja kochałam źle, bo za bardzo.Mam 30 lat i nie wiem, czym jest miłość.
Ostatnio usłyszałam, ze mój były mąż mnie wciąż kocha, że nie umie sobie ułożyć beze mnie życia. NIe wiem czemu rozbiło mnie to strasznie.
Mam dosyć wszystkiego. Jestem cała na nie, mam ciągle mokre oczy. Jestem zmęczona, źle się czuję, jestem przeziębiona. Za każdym razem kiedy przeszłość powraca, maleje mi odporność i łapię jakąś anginę.
Nie wiem, czy kiedykolwiek mi się to wszystko zagoi. Nie wiem, jak się do tego zabrać, jak się wyleczyć.
Zła jestem i zażenowana sobą.
NIedobrze.
Zdjęłam cały słodki, piękny lukier dzielności z siebie. Widać teraz tylko zakalec.