dalej z nim jestem i zatracam się coraz bardziej

Problemy z partnerami.

Postprzez pszyklejony » 14 wrz 2010, o 14:41

Doduś, powiedz jak :) złapać tą równowagę, zauważyłem, że takie huśtawki są niezbędne do zaakceptowania nowego. W pewnym momencie, gdy zbierzemy dostateczną ilość wiedzy, nowe przekonanie "wskakuje" po maksymalnym wychyleniu. Tu, przyczyna akceptacji takiego chorego związku leży głębiej. Osoba o zdrowych emocjach nie ruszyła by dziada nawet kijem. Sory :(
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez doduś » 14 wrz 2010, o 15:00

zgadzam się z Tobą, że huśtawki są naturalnym i nierozerwalnym elementem. jak załapać równowagę ? Pracując nad sobą. Złapanie równowagi nie oznacza zniknięcia problemów, ale w mojej ocenie jest niezbędne do tego, żeby móc się problemowi skutecznie zacząć przygladać lub dopiero zacząć go szukać. Mnie ustabilizowanie emocji zajęło pół roku.
Jak to zrobiłem ? terapia, grupa wsparcia, lektura, praca nad sobą, przygladanie się sobie, odstawienie - świadome przejście od unieruchomienia do abstynencji. Dbanie o siebie i ostrożność. Dziś ważna jest dla mnie pokora.
Dziś, po prawei dziewieciu miesiacach pacy mogę śmiało uznać, że wybrałem ścieżkę, dzięki której moje życie powoli acz odczuwalnie nabiera nowej, lepszej jakości. Mam też świadomosć, że dopiero rozpocząłęm swoja pracę i z pewnością nie uznałem, że jestem uleczony nowo narodzony i już nic mnie nie trapi :)
Co do sedna czy jest problem emocjonalny czy go nie ma... wpakowanie sie w taką relację świadczy o tym, że problem istnieje. Tu zgadzam się z Twoją opinią :(
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez pszyklejony » 14 wrz 2010, o 15:07

Dziekuję za wytłumaczenie.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez doduś » 14 wrz 2010, o 15:10

chyba najbardziej to samemu sobie włąśnie to tłumaczyłem... hmmm :wink:

Mam świadomość, że moje słowa nie muszą być rozumiane tak jak chciałbym, żeby zrozumiane były. NIe puszę się tutaj jaki to jestem super, jak fajnie na ten moment mi się udało. NIe mam też patentu na prawdę objawioną i jedynie słuszną metodę radzenia sobie z problemami emocjonalnymi. Mam po prostu swoje doświadczenie życiowe (bolesne), doświadczenia z terapii. Nie jest tutaj ważne czy mój problem jest większy czy mniejszy. Mój problem dla mnie jest największy, a Twój jest największy dla Ciebie. To ważne a ja to szanuję. Dzielę się tym co pozytywne jak i tym co negatywne z moich doświadczeń :)
Ale przynudzam... ostatnio staram sie nadać moim wypowiedziom bardziej zwarty charakter ale średnio mi wychodzi ;)
Ostatnio edytowano 14 wrz 2010, o 15:15 przez doduś, łącznie edytowano 1 raz
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez pszyklejony » 14 wrz 2010, o 15:14

I gitara :) inni też skorzystają.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez noela » 14 wrz 2010, o 19:24

Oj.... ciężka, klasyczna sprawa romansowa... Prawda jest taka, że mężczyźni, którzy wikłają się w związki na lewo baaaardzo rzadko opuszczają swoje żony dla tych drugich...mimo, że często te drugie są ładniejsze, dają im więcej miłości, dobrego seksu, zrozumienia, słuchają i spełniaja każdą ich zachciankę, wielkorotnie z prawdziwej miłości itd. Ale kto by rezygnował z ciepłego kąta, sprawdzonej, wiernej żony, która się pewnie nie domyśla niczego i będzie trwać przy nim tak czy inaczej, bo przecież dzieci, wspólny majątek...itd. On może i naprawdę Cię kocha, i chciałby być z Tobą, ale skoro do tej pory nie zrobił jakiegoś kroku w Twoją stronę to nie łudź się, że to się zmieni. Tak to już się kręci.
Osobiście dawno temu byłam w podobnym związku, na każdego jego kiwnięcie palcem. Kochałam ponad wszystko, zresztą do dziś stwierdzam, że to było naprawdę bardzo silne uczucie, prawdziwa, szczera miłość (z mojej strony rzecz jasna). Ale kiedy coś tam u niego wyszło na jaw przed żonką, wysłał mi jednego sms, że już więcej nie możemy się spotykać i nie może się ze mną kontkatować w żaden sposób, bo jest na widelcu....heh...Wiesz, wtedy czułam się okropnie, kilkanascie miesiecy nie mogłam uwierzyć, że tak mnie potraktował...wczesniej słyszałam, że kochał i że chce być ze mną do konca swoich dni. Ja sięgnęłam dna psychicznego a on...jak tylko sytuacja się w domu poprawiła (około 2 lata później) i przestał być inwigilowany odezwał się, że znów możemy się spotykać itd. Oczywiście wtedy ja już byłam w innym związku i tyle co podniosłam się z tamtego mojego dramatu...Przez okres 2 lat nie miał mi nic do powiedzenia. Teraz jak na to patrzę dochodzę do wniosku, że 1) poniekad zasłużyłam na to co mnie spotkało, bo doskonale wiedzialam, ze ma rodzine a mimo to wtykałam swoje paluchy tam gdzie nie powinnam była 2) tylko w taki sposób mogłam się z tego wyrwać, sama nigdy bym nie podjęła tej decyzji, bo za mocno kochałam..i byłam wręcz uzależniona emocjonalnie od niego. Tkwiłabym w tym nie wiadomo jak długo jeszcze, marnując najlepsze lata swojego zycia.

Naprawdę dla swojego dobra zakończ to jak najszybciej. Nie patrz na niego, nie słuchaj co do Ciebie mówi, bo będzie Ci mydlił oczy jak długo będzie mógł. A jeżeli poczuje, ze robi sie niebezpiecznie, albo naprawdę dojdzie do jakiejś sytuacji zagrożenia dla niego i jego rodziny to on na Ciebie nawet nie spojrzy.

Oczywiscie moze byc zupelnie inaczej i rzuci dla Ciebie wszystko... ale patrzac realistycznie...hmm... sama pomyśl, które sytuacje w życiu się częściej przytrafiają.

Trzymam kciuki za Ciebie, dasz radę!
noela
 
Posty: 38
Dołączył(a): 11 wrz 2010, o 22:29

Postprzez ophrys » 14 wrz 2010, o 19:58

Żałosna, tu poniżej masz całą prawdę:

noela napisał(a):Naprawdę dla swojego dobra zakończ to jak najszybciej. Nie patrz na niego, nie słuchaj co do Ciebie mówi, bo będzie Ci mydlił oczy jak długo będzie mógł. A jeżeli poczuje, ze robi sie niebezpiecznie, albo naprawdę dojdzie do jakiejś sytuacji zagrożenia dla niego i jego rodziny to on na Ciebie nawet nie spojrzy.


I ja też mogę to potwierdzić. Też sie kiedys tak wpakowałam, uwierzyłam, w wielkie słowa o miłości he, he... i wylądowałam z ręką w nocniku.

Nie warto, on spadnie na cztery łapy, a Twoja miłość będzie mu na koniec wyłacznie przeszkodą.
Avatar użytkownika
ophrys
 
Posty: 1346
Dołączył(a): 10 paź 2008, o 14:18

Postprzez żałosna » 15 wrz 2010, o 16:54

Dziekuję Wam bardzo za każdą opinię i każdą radę. Ja wiem że z dnia na dzień juz nie mam siły. Mam tak zepsute nerwy że każda , nawet najmniejsza rzecz wyprowadza mnie z równowagi i doprowadza do płaczu. Jest coraz gorzej. Nie rozumiem tylko jego zachowania, może któryś z panów mi to wytłumaczy.
ON kiedyś naprawdę mydlił mi oczy , często mówił że kocha itd. a teraz nagle gdy zaczełam coraz bardziej naciskac on unika ze mną rozmów na ten temat. Gdy pytam go po raz setny co z nami bedzie dalej i czy w koncu zamierza cos zrobic on nawet nie odpisuje mi na smsy, tak jakbym pisała w eter, dlaczego? przecież gdyby dalej chciał prowadzić tę grę to chyba próbowałby wciskać mi te bajki o jego miłości i zapewniał ze bedziemy razem, a teraz wręcz odwrotnie, czuję się jakby już wogóle mu nie zależało. Kiedys powiedzial ze juz wkurza go ta moja jedna i ta sama gadka. I zawsze mowil ze głownym problemem jest kasa, ponieważ nie stać go wyprowadzic sie do nowego mieszkania i oprócz tego płacić alimenty. Chyba go to przerasta, no i pewnie boi się reakcji rodziców i znajomych. Jak tak o tym wszystkim myślę to chyba nie wierzę że on mógłby aż tyle dla mnie zrobić, tylko po co wciska mi kit jak to bardzo mnie kocha jak i tak wie że już z nim nie będe. Dziennie walczę i staram się nie odzywać do niego, to może śmieszne ale dużo mnie to kosztuje, sama śmieję się z tego jaka jestem słaba przy nim. Ale zauwazyłam jedną rzecz, że jeśli nie mam z nim kontaktu to pomimo tego że gdzieś tam w środku boli, to jest mi lepiej, jakoś lżej i czuję sie spokojniejsza, to chyba dobry kierunek...
żałosna
 
Posty: 18
Dołączył(a): 2 wrz 2009, o 13:03

Postprzez ophrys » 15 wrz 2010, o 23:47

Bo dopóki byłaś grzeczna i chętna, to jemu się to podobało. A po co mu ktoś kto płacze, naciska o wspólne życie i takie tam...
Problemy codzienności to on ma w domu, Ty miałaś być do zabawy. Zabawka się zepsuła, to po co mu ona dalej..?

Ja wiem, że wylewam Ci kubeł wody na głowę, ale nie jesteś pierwsza i nie ostatnia, która z głodu uczuć uwierzyła w piękne gadki.

To dobrze, że się nie odzywasz, wytrwaj a wreszcie dasz sobie szansę na prawdziwy związek a nie byle co w ładnym papierku.
Avatar użytkownika
ophrys
 
Posty: 1346
Dołączył(a): 10 paź 2008, o 14:18

Postprzez doduś » 16 wrz 2010, o 10:28

Ale zauwazyłam jedną rzecz, że jeśli nie mam z nim kontaktu to pomimo tego że gdzieś tam w środku boli, to jest mi lepiej, jakoś lżej i czuję sie spokojniejsza, to chyba dobry kierunek...
Sama sobie odpowiedziałaś co robić...
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez żałosna » 19 wrz 2010, o 20:18

---------- 19:51 19.09.2010 ----------

To już naprawdę koniec. Nie daję rady, siedzę sama w domu, myślę , płaczę. Nie wiem co mam z sobą zrobić, czemu on tak mnie skrzywdził. Nienawidze go. Chce zeby tez cierpiał a on ma to gdzies , nie odzywa sie , wrócił do swojego życia a mnie odstawił jak zabawkę. Powiedział mi że zawsze będzie mnie kochać. Po co to gadał?? To jest chore, kocha mnie a nie walczy i woli zostawić. Chcę już zapomnieć.... wiem że mam za swoje ;( żałuję że go poznałam. Mam nauczkę na przyszłość, na zawsze

---------- 19:55 ----------

jeszcze niedawno było mi dobrze jak do mnie nie pisał, czułam się spokojniej, a teraz....czuję pustkę i jest coraz gorzej

---------- 20:01 ----------

najgorsze jest to że jestem w trakcie szukania pracy i mam za dużo czasu na myślenie, wiem że mi to nie służy. W takich sytuacjach najlepiej jest zająć się czymś a ja nie potrafię, wszystko kojarzy mi się z nim, jestem nerwowa , załamana i nie chce mi sie żyć

---------- 20:02 ----------

jak sobie radzicie w takich sytuacjach?

---------- 20:18 ----------

"im krwawsza bitwa tym słodsze zwycięstwo" ? tylko z kim ja walczę?
żałosna
 
Posty: 18
Dołączył(a): 2 wrz 2009, o 13:03

Postprzez wisnia » 3 paź 2010, o 07:26

Czesc, chcialam sie podzielic wlasnym doswiadczeniem. Romans z zonatym facetem to jedna z gorszych rzeczy jaka moze sie przytrafic. Ja doswiadczylam/doswiadczam tego w formie wirtualnej, ale ja sie zaangazowalam i cierpie, on nie. Nie liczylam na nic i nie licze, on zony i dziecka dla mnie nie zostawi, zreszta co ja pisze.........JA nie zostawilabym dla niego SWOJEJ rodziny. Jednak czlowiek brnie w takie g........nie wiadomo po co. Ciezko potem sie z tego wydostac. Ja zaczynajac swoj romans nie wzielam jednej rzeczy pod uwage..mianowicie tego, ze sie w jakims tam sposob w tym typie zadurze. Niejeden by sie usmial, bo powie, ze go nie znam w realu, a jednak do tej pory o nim mysle a trwa to juz o wiele za dlugo niz powinno. No jest jak jest. Moja sytuacja moze jest o tyle lepsza, ze nie znamy sie tak jak sie to mowi na zywo. Dzieki mnie sie nie znamy. on nalegal, ja nie chcialam, bo wiem, ze wpadlabym po uszy, a po co. Nie wierzylam nigdy w zdanie, ze zonaty facet to nie facet. Musialam sie na sobie przekonac jak zawsze i pocierpiec, pomaltretowac sie troche. Nigdy nie sadzilam, ze wpakuje sie w takie bagno, a jednak. Skoncz to, wiem, ze prosto sie gada. Ale sama wiem po sobie, zreszta nie tylko ja, ze romans z zonatym gosciem to porazka i nic dobrego z tego nie bedzie. Dlaczego malo sie slyszy o facetach umierajacych z milosci do mezatek, ktore ich nie chca...tylko o kobietach, ktore umieraja z milosci do zonatych facetow. Niech ida do diabla, zonaci faceci chetni do romansu rzecz jasna:) Wiem, ze cierpisz, tak od razu nie przejdzie. Ale kiedys przejdzie.
wisnia
 
Posty: 66
Dołączył(a): 28 sie 2010, o 21:49
Lokalizacja: :)

Postprzez ona86 » 18 paź 2010, o 16:15

ciekawi mnie, jak się potoczyło to dalej... żałosna jeśli tu bywasz, napisz jak możesz.

a swoją drogą podepnę się do tematu...piszecie, że trzeba być silnym, a jeśli nie da się samemu, to pójść po pomoc. ale właściwie do kogo...?zastanawiam się oczywiście dlatego, że sama chyba mam problem. "chyba" bo właśnie sama do końca nie wiem. chciałabym zakończyć znajomość, a z drugiej strony wcale nie kończyć, ale tak samo wyniszczające to jest, sama nei umiem odejść, on też nie chce kończyć... czy tak "po prostu" można iść z czymś takim do psychologa?czuję się jakaś bezradna :?
ona86
 
Posty: 24
Dołączył(a): 6 paź 2009, o 15:56

Poprzednia strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 212 gości