To, co było dla mnie abstrakcją, rzeczą w ogóle nie osiągalną chyba jednak dojdzie do skutku. Moje marzenie o swobodzie życia poza domem w tym tygodniu spełni się .
Czuję się szczęśliwa, na prawdę. W końcu czuję, że nie stoję w miejscu i robię coś ze swoim życiem . Jest masę, ale to masę zalet tego, że już mnie tu nie będzie. Będziemy mieli z Ł swoją prywatność wspólną jak i osobną. Kociak będzie mógł swobodnie poruszać się po domu. Ja będę spokojna, że dziecko nie zrobi jej krzywdy, nie będę musiała tego pilnować dzień w dzień... Spokój potrzebny do nauki będzie, nie będę musiała oglądać jak ojciec po cichaczu obala setę w łazience...
Te perspektywy na prawdę napawają mnie optymizmem i chęcią do życia...
Niestety nie obyło się bez przykrości .
Rozmawiałam dziś z moją kuzynką. Ona powiedziała, że moja mama mówiła jej, że dobrze, że się wyprowadzam, że idziemy na swoje. Nawet nie jest jej smutno... Ojca słowa jakie usłyszałam, to tylko ,,chcę Cię widzieć" z ironiczną tonacją. Jakby uważał mnie za życiową ofermę...
Zobaczyłam, że jakoś specjalnie ważna dla nich chyba nie jestem. I wiem,że muszę starać się z tym żyć, przestać przejmować. Nie raz o tym tu rozmawialismy... Dziś moja siostra zaprosiła brata na grilla. Nas znów olała. Moja mama twierdzi, że ,,wiesz, ciągle jesteś zajęta, ciągle Was nie ma..." Czy jest problemem zadzwonić i zapytać? Nie będę się oszukiwać, to kwestia chęci. Moja siostra ich nie ma
Ta radość smutkiem przeplatana