Zależy o czym właściwie mówimy.
Czy chodzi o czyjąś szczerą, bezinteresowną i tylko dla własnej satysfakcji, czy też sportu, czynioną komuś krzywdę, czy poruszamy się w temacie walenia łbem w ścianę i z upodobaniem pakowania się w problemy.
Są mendy na tym świecie i nie zawsze da się ich uniknąć. Wydaje mi się jednak to sytuacją o wiele rzadszą, niż wpakowanie się w kłopoty na własne życzenie. Od ufności do naiwności droga jest bliska - tak samo, jak od fascynacji ryzykiem do zwykłej głupoty.
Żyjąc w świecie tolerancji, szans dla każdego, dowolności w wyborach postaw itp. gubimy się w tym. Tak sobie patrząc na różne zdarzenia stwierdzam, że rzadkością były czyjeś złe intencje w narobieniu innym przykrości a przede wszystkim zadufanie w sobie, nieumiejętność poradzenia sobie ze zrozumieniem, braki intelektualne, czy przede wszystkim spaczony własny wizerunek. W sumie dość często po obu stronach - czy to krzywdzącego, czy skrzywdzonego...
A czasem zwykłe pomyłki, odmienność potrzeb, sposobów rozumienia itd.
Często to sprawa określonego środowiska i dopuszczania do siebie osobnika, który winien być okazem w panoptikum, albo czymś dotykanym patykiem przez szmatę. Najbardziej rozwala mnie powtarzanie pewnych schematów, jak np.:
jest sobie "para". On pije, bije, zdradza... Parazwiązek się kończy a ta biedaczka pakuje się znowu dokładnie w to samo... Ok, rozumiem, że to nieraz kwestia traum, wpojonych nieświadomie wzorców itd., ale za pierwszym razem wypada być już ostrożnym. W przeciwnym razie to tylko spotkanie dwóch popsutych mechanizmów, które tylko dalszą destrukcję przyniesie. Jeżeli ktoś powtarza ileś tam razy błędy, albo ma talent do pakowania się w bagno, nie potrafię już spojrzeć tak normalnie na taką osobę. Jawi mi się już, jako zdefektowana, zniewolona samą sobą, zapętlona w swoich niedomaganiach itd. Do pewnego momentu wystarczyłaby pomocna dłoń, trochę otrzeźwienia, albo brutalna prawda, aby kimś wstrząsnąć, ale naraz pojawia się granica, zza której nieliczni wracają. Nieliczni w ogóle mają szanse na powrót.
Sam nieraz nie wiem, czego jest więcej dookoła. Czy tego złego, destrukcyjnego, pełnego bólu i rozpaczy, czy przeciwnie. Jedno z drugim się przeplata i tworzą się dziwaczne scenariusze. To, że jestem od pewnego czasu na fali nie jest dowodem na przewagę dobra. Ale też nic nie jest dowodem na przewagę zła. Zresztą oba pojęcia są dla mnie kategoriami umownymi i następczymi w stosunku do tego mięsa rzeczywistości.
Jedyne, co widzę to fakt, jak bardzo trzeba być czujnym.
Jak wiele znaczą życiowe wydarzenia i jak po czymś, co sobie prywatnie nazywam węzłem życia, następuje ciąg wieloletnich efektów. Pomijam tu kompletnie własne przekonanie o niemożności wyborów i braku alternatyw, jako nieweryfikowalne. Zdaję tu sobie sprawę z lichości mej miłości bliźniego.
Jakoś pozwalam życiu dziać się po prostu, choć bez brawury i wystawiania się na sztych. Jakkolwiek ciśnienie mi podnosi bezinteresowna nienawiść, czy chęć uczynienia krzywdy, to złagadza mi się to w sytuacji, gdy widzę, jak ktoś domaga się od życia kopa w dupę. A już kompletnie na odległość kija trzymać chcę wszelakich histeryków i nadwrażliwców, których cierpiętnictwo nie jest wytworem czyjejś intencjonalności a ich własnego narcyzmu. I, żeby nie było - rozróżniam tu wrażliwość jako taką od wrażliwości na punkcie własnej osoby.
Mam kolegę. Facet w tyłek dostawał całe życie. Po prostu ciąg wydarzeń, gdzie kopano go w zadek a on za każdym razem podnosił się, nie narzekał, choć asertywności to mu nie brakuje. O nie. Teraz też ma w sumie niezły okres i oby tak dalej. Ale to wszystko gość sobie wypracował, trzymał rękę na pulsie wydarzeń a i pojawiła się sytuacja, gdzie miałem to szczęście, że moja opinia była pomocna w ważnej sprawie. W wielu sprawach on mi pomógł.
Żyjemy społecznie i nie unikniemy kontaktów z innymi ludźmi, nie ma szans na uniknięcie interakcji z nimi. Są rzeczy do przeżucia, przeżałowania (ups, prywatny neologizm), byle nie stać w miejscu, bo świat nie poczeka.
Na pewno nie jest łatwą sztuką dawanie drugiej szansy, bo tu zawsze jest ryzyko. Ale i niełatwą sztuka jest umiejętne skreślenie kogoś i dożywotnie odstawienia poza własny świat. Czasami tak też trzeba...
Byle samemu sobie krzywdy nie robić.