Po trupach

Rozmowy ogólne.

Postprzez Sinuhe » 2 wrz 2010, o 16:33

Zależy o czym właściwie mówimy.
Czy chodzi o czyjąś szczerą, bezinteresowną i tylko dla własnej satysfakcji, czy też sportu, czynioną komuś krzywdę, czy poruszamy się w temacie walenia łbem w ścianę i z upodobaniem pakowania się w problemy.

Są mendy na tym świecie i nie zawsze da się ich uniknąć. Wydaje mi się jednak to sytuacją o wiele rzadszą, niż wpakowanie się w kłopoty na własne życzenie. Od ufności do naiwności droga jest bliska - tak samo, jak od fascynacji ryzykiem do zwykłej głupoty.

Żyjąc w świecie tolerancji, szans dla każdego, dowolności w wyborach postaw itp. gubimy się w tym. Tak sobie patrząc na różne zdarzenia stwierdzam, że rzadkością były czyjeś złe intencje w narobieniu innym przykrości a przede wszystkim zadufanie w sobie, nieumiejętność poradzenia sobie ze zrozumieniem, braki intelektualne, czy przede wszystkim spaczony własny wizerunek. W sumie dość często po obu stronach - czy to krzywdzącego, czy skrzywdzonego...

A czasem zwykłe pomyłki, odmienność potrzeb, sposobów rozumienia itd.

Często to sprawa określonego środowiska i dopuszczania do siebie osobnika, który winien być okazem w panoptikum, albo czymś dotykanym patykiem przez szmatę. Najbardziej rozwala mnie powtarzanie pewnych schematów, jak np.:
jest sobie "para". On pije, bije, zdradza... Parazwiązek się kończy a ta biedaczka pakuje się znowu dokładnie w to samo... Ok, rozumiem, że to nieraz kwestia traum, wpojonych nieświadomie wzorców itd., ale za pierwszym razem wypada być już ostrożnym. W przeciwnym razie to tylko spotkanie dwóch popsutych mechanizmów, które tylko dalszą destrukcję przyniesie. Jeżeli ktoś powtarza ileś tam razy błędy, albo ma talent do pakowania się w bagno, nie potrafię już spojrzeć tak normalnie na taką osobę. Jawi mi się już, jako zdefektowana, zniewolona samą sobą, zapętlona w swoich niedomaganiach itd. Do pewnego momentu wystarczyłaby pomocna dłoń, trochę otrzeźwienia, albo brutalna prawda, aby kimś wstrząsnąć, ale naraz pojawia się granica, zza której nieliczni wracają. Nieliczni w ogóle mają szanse na powrót.

Sam nieraz nie wiem, czego jest więcej dookoła. Czy tego złego, destrukcyjnego, pełnego bólu i rozpaczy, czy przeciwnie. Jedno z drugim się przeplata i tworzą się dziwaczne scenariusze. To, że jestem od pewnego czasu na fali nie jest dowodem na przewagę dobra. Ale też nic nie jest dowodem na przewagę zła. Zresztą oba pojęcia są dla mnie kategoriami umownymi i następczymi w stosunku do tego mięsa rzeczywistości.

Jedyne, co widzę to fakt, jak bardzo trzeba być czujnym.
Jak wiele znaczą życiowe wydarzenia i jak po czymś, co sobie prywatnie nazywam węzłem życia, następuje ciąg wieloletnich efektów. Pomijam tu kompletnie własne przekonanie o niemożności wyborów i braku alternatyw, jako nieweryfikowalne. Zdaję tu sobie sprawę z lichości mej miłości bliźniego.
Jakoś pozwalam życiu dziać się po prostu, choć bez brawury i wystawiania się na sztych. Jakkolwiek ciśnienie mi podnosi bezinteresowna nienawiść, czy chęć uczynienia krzywdy, to złagadza mi się to w sytuacji, gdy widzę, jak ktoś domaga się od życia kopa w dupę. A już kompletnie na odległość kija trzymać chcę wszelakich histeryków i nadwrażliwców, których cierpiętnictwo nie jest wytworem czyjejś intencjonalności a ich własnego narcyzmu. I, żeby nie było - rozróżniam tu wrażliwość jako taką od wrażliwości na punkcie własnej osoby.

Mam kolegę. Facet w tyłek dostawał całe życie. Po prostu ciąg wydarzeń, gdzie kopano go w zadek a on za każdym razem podnosił się, nie narzekał, choć asertywności to mu nie brakuje. O nie. Teraz też ma w sumie niezły okres i oby tak dalej. Ale to wszystko gość sobie wypracował, trzymał rękę na pulsie wydarzeń a i pojawiła się sytuacja, gdzie miałem to szczęście, że moja opinia była pomocna w ważnej sprawie. W wielu sprawach on mi pomógł.

Żyjemy społecznie i nie unikniemy kontaktów z innymi ludźmi, nie ma szans na uniknięcie interakcji z nimi. Są rzeczy do przeżucia, przeżałowania (ups, prywatny neologizm), byle nie stać w miejscu, bo świat nie poczeka.
Na pewno nie jest łatwą sztuką dawanie drugiej szansy, bo tu zawsze jest ryzyko. Ale i niełatwą sztuka jest umiejętne skreślenie kogoś i dożywotnie odstawienia poza własny świat. Czasami tak też trzeba...

Byle samemu sobie krzywdy nie robić.
Avatar użytkownika
Sinuhe
 
Posty: 468
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:02

Postprzez woman » 2 wrz 2010, o 18:35

Shinue, poruszyłeś kilka ważnych tematów, powiedziałabym nawet że to małe podsumowanie naszych psychotekstowych problemów.

Twoja niechęć do osób słabych, niejako umęczonych na własne życzenie pozostaje odzwierciedlona w naszych tutaj reakcjach.

Jeśli ktoś poraz n-ty wpada w tę samą pułapkę, bezrefleksyjnie i głupio daje się biczować, albo co gorsza biczuje się samodzielnie nie wyciągając żadnej z tego nauki czy choćby śladu refleksji, coraz mniej liczyć może na wsparcie forumowiczów. Tak to widzę.

Co do tematu wątku, to podzielam zdanie Abssinth, nawet bardzo.
Ja też ufam swej intuicji i jak dotąd nie zawiodła mnie.
Naprawdę z ręką na sercu nie zdarzyło mi się aby ktoś mnie zawiódł jakos dotkliwie, tak abym straciła wiarę w ludzi.
Ale też nie zdarza mi się spotykać "aniołów" które to fruwają w innym wątku.
Chyba zbyt jestem realistką hmmm..

Jeśli spotyka mnie jakaś przykrość staram się sprawę wyjaśnić zwyczajnie rozmową.
Przeważnie okazuje się, że przykrość była zupełnie niezamierzona i gdybym zamkneła się w poczuciu własnej krzywdy szansa na oczyszczenie atmosfery przeszłaby koło nosa.
Kilka takich sytuacji i grono przyjacioł/znajomych stopniałoby do zera.

Jeszcze jeden fakt wydaje mi się istotny.
Minowicie skrzywdzeni najczęsciej pozostają ci, którzy zbyt dużą władzę nad swoim życiem/samopoczuciem/humorem oddają innym.
Recepta jest jedna - szukać szczęści, siły i wartości w sobie.
Tylko wówczas można tworzyć zdrowe relacje z ludźmi oraz zdrowe związki.

Z tego powodu kiedyś odrzuciłam bliską koleżankę.
Na początku było miło, dzieci w podobnym wieku, wspólne tematy, problemy, ciekawe rozmowy.
Jednak w pewnym momencie nie wiedzieć kiedy stałam się jej całym zyciem, spowiednikiem, odnośnikiem, recenzentem, doradcą...
Kiedy nie mogłam jej odwiedzić czyniła mi wyrzuty, gdy nie zadzwoniłam była namolna i pełna pretensji. Pisała mnóstwo smsów, wydzwaniała nieustannie, nie miałam chwili oddechu.
Pewnego dnia miałam dość i napisałam jej meila o tym co czuję, że duszę się w tej relacji, że stała się moim przykrym obowiązkiem i że zrywam znajomość. :?
Kilka dni miałam dołek, ona pisała, dzwoniła, ja milczałam.
Powoli jednak poczułam jakby wielki ciężar spadł mi z barków. Odżyłam.
Dla niej pewnie jestem taką szują, która zawiodła zaufanie.
Cóż punkt widzenia...
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Salome » 3 wrz 2010, o 15:22

Abssinth napisał(a):po prostu trzeba miec oczy szeroko otwarte, i nie pozwalac sobie ich zamydlac milymi slowkami.... mi to zajelo troche czasu, i na pewno sie nie raz jeszcze natne na ludziach - ale wiem, ze to sa nauczki,a nie jakis dowod na to, ze WSZYSCY CHCA MI COS ZLEGO ZROBIC.



Pomyśl, że któregoś pięknego dnia poznajesz kogoś...dlaczego masz go nie lubić, dlaczego masz nie rozmawiać, dlaczego masz o nim żle myśleć?
Nie masz powodu, bo wcale go nie znasz. ...więc pragniesz poznać, a znajomość buduje się na sympatii i życzliwości. ...i jesteś życzliwa przez cały pięny dzień... a na koniec ta osoba robi ci świństwo. Jak tu nauczyć się na błędach? ...bo moim zdaniem po takim błędzie musiałabym być już nieżyczliwa od początku, gdy kogoś poznaję. Jeśli zaś będę przyjemna i znów spotka rozczarowanie, to chyba znów żadna nauka z tych błędów.
Czy tak w tym przypadku wygląda nauka na błędach?
Avatar użytkownika
Salome
 
Posty: 783
Dołączył(a): 23 lip 2009, o 16:45

Postprzez woman » 3 wrz 2010, o 17:48

Salome, znałaś tę osobę jeden dzień???
Ja bym się poważnie zastanowiła, dlaczego osoba, którą znasz jeden dzień jest w stanie tak Cię zdołować.
Dlaczego ludzie tak ranią. Już nikomu nie zaufam, nie uwierze, nie przyjmę. Chce tylko sprawdzonych Dlaczego tak grają, a po chwili zniszczyliby Twoje życie. Nie liczą się z uczuciami, nie mają zasad. Myślą tylko o sobie, dążą za wszelką cenę do swojego celu, po trupach...


Kurcze, naprawdę troszkę to dla mnie niepojęte.
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Salome » 4 wrz 2010, o 14:36

No jeden dzien.
Avatar użytkownika
Salome
 
Posty: 783
Dołączył(a): 23 lip 2009, o 16:45

Postprzez Filemon » 4 wrz 2010, o 17:47

woman napisał(a):Z tego powodu kiedyś odrzuciłam bliską koleżankę.
Na początku było miło, dzieci w podobnym wieku, wspólne tematy, problemy, ciekawe rozmowy.
Jednak w pewnym momencie nie wiedzieć kiedy stałam się jej całym zyciem, spowiednikiem, odnośnikiem, recenzentem, doradcą...
Kiedy nie mogłam jej odwiedzić czyniła mi wyrzuty, gdy nie zadzwoniłam była namolna i pełna pretensji. Pisała mnóstwo smsów, wydzwaniała nieustannie, nie miałam chwili oddechu.
Pewnego dnia miałam dość i napisałam jej meila o tym co czuję, że duszę się w tej relacji, że stała się moim przykrym obowiązkiem i że zrywam znajomość. :?
Kilka dni miałam dołek, ona pisała, dzwoniła, ja milczałam.
Powoli jednak poczułam jakby wielki ciężar spadł mi z barków. Odżyłam.
Dla niej pewnie jestem taką szują, która zawiodła zaufanie.
Cóż punkt widzenia...


Chcę Ci powiedzieć, że wedle moich przypuszczeń, prawdopodobnie nie jesteś całkiem w porządku wobec tej Twojej koleżanki - a mogę to powiedzieć opierając się na własnym doświadczeniu z moją najbliższą przyjaciółką...

W ostatnim okresie ja miałem nawarstwienie problemów i nasilenie złego samopoczucia i zacząłem coraz częściej szukać u mojej przyjaciółki wsparcia. Tymczasem ona stopniowo zaczęła mnie unikać i zacząłem mieć odczucie, że nie mogę na niej polegać w kryzysowej sytuacji... Wyraziłem to do niej i w pewnej mierze miało to formę delikatnych wyrzutów. Ona na to zareagowała początkowo... atakiem i postawieniem ostro granic i dystansu wobec mnie. Z tym, że cały czas powoływała się na zdroworozsądkowe argumenty i o mnie wypowiadała pewne nieprzyjemne dla mnie opinie... (zaskakujące mnie zresztą, bo wcześniej takich rzeczy nie mówiła...)

Ja się jej postępowaniu przeciwstawiłem - odpowiedziałem Jej również krytyką Jej braku wsparcia dla mnie w mojej szczególnej potrzebie, jak również powiedziałem, że jeśli tak strasznie czuje się mną obciążona, to żeby liczyła się z tym, że ja mogę jej ten ciężar CAŁKOWICIE zdjąć z ramion... (zasugerowałem, że ja mogę przerwać kontakt, skoro widzę, że nie mogę na nią liczyć w potrzebie i trudnej sytuacji) i żeby nie czuła się wówczas tym zaskoczona... (bo przecież ona też może być kiedyś w potrzebie)...

i w tym momencie moja przyjaciółka ZROBIŁA JEDNĄ GENIALNĄ RZECZ - odkryła karty! napisała mi, że po prostu Ona sama nie czuje się zbyt silnie, że moje problemy wywołują w niej złe samopoczucie i wówczas Ona sama przestaje sobie dawać radę ze swoimi sprawami, dlatego jest Jej przykro, ale po prostu nie może mi służyć pomocą aż tak bardzo jak ja tego aktualnie potrzebuję i oczekuję od Niej... jednak, że myśli o moich sprawach, że jest to wszystko dla niej ważne i że postara się w miarę sił i możliwości służyć mi swoim przyjaznym wsparciem, tylko prosi mnie o zrozumienie Jej ograniczeń...

TO BYŁO Z JEJ STRONY WSPANIAŁE! bo dzięki temu uratowała się nasza przyjaźń, bowiem jej szczere wyznanie własnych problemów i poczucia słabości wywołało we mnie empatię dla niej i umożliwiło mi to zrozumienie i odczucie, że nie jestem przez nią odrzucany czy zaniedbywany, tylko po prostu to jest dla Niej zbyt duże obciążenie a przecież musi się też troszczyć o siebie...

I do mnie to dotarło! Odpuściłem - przestałem mieć żal i czuć pretensję. Przyjąłem Jej ograniczenia i niemożność spełnienia w pełni moich oczekiwań i wzajemnie jakby dostosowaliśmy się do siebie bardziej elastycznie - do swoich możliwości, itp. regulując płynnie i delikatnie stopień bliskości, wsparcia i dystansu...

I mogę powiedzieć, że w taki sposób nasza przyjaźń ocalała a nawet chyba się pogłębiła, bo teraz rozumiemy się lepiej i nie dzielą nas nieprzyjemne uczucia i niespełnione oczekiwania...

Podzieliłem się tym osobistym doświadczeniem, bo dla mnie ma ono dużą wartość i może też komuś da do myślenia i przyda się w jakiejś sytuacji życiowej... :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez woman » 4 wrz 2010, o 21:06

Filemonie, z pewnością masz sporo racji.

Jednak nie było to tak, że Ją dopadły nagle jakieś problemy, potrzebowała wsparcia a ja odwróciłam się za przeproszeniem dupą.

Taki miała charakter, silną potrzebę kontaktu, codziennych rozmów, opowieści, wzajemnych spowiedzi o najbardziej intymnych sprawach.
Na moje próby zachowania autonomii odpowiadała zmasowanym atakiem telefonów, smsów, nagłych i niespodziewanych wizyt.

Ja jestem osobą uznawaną za bardzo towarzyską, lubię ludzi i na ogól nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktów.
Jednak mam też silną potrzebę własnej przestrzeni, czasu dla siebie, uwielbiam przebywać w swoim towarzystkie :) kurde trochę to narcystycznie brzmi :P
Wydaje mi się że na dłuższą mętę nie pasowałyśmy do siebie i lepiej było zakończyć znajomość niż się uszczęśliwiać na siłę.
No ale mogę się mylić.
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Poprzednia strona

Powrót do Dyskusyjne

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 50 gości