---------- 13:49 29.08.2010 ----------
Miriam napisał(a): Tyle wiesz, tyle zrobiles, aby to zmienic, a jednak cos nie gra.
no... i to grubo nie gra
Zauwazam w Tobie wielka indywidualnosc, wrazliwosc, moze nawet swego rodzaju ekscentrycznosc ( nie odczytuj tego w negatywnym sensie), i jest cos, co Cie przytlacza - i to raczej chyba nie sam problem, ktory chcesz rozwiazac, cos innego ... Takie odnosze wrazenie
.
to mnie zaciekawiło... zastanawiam się, co to mogłoby być to "coś innego"... coś Ci się nasuwa??
Moze sprobuj sie zastanowic czego zabraklo Tobie w Twoich terapeutach i czego zabraklo Tobie w samym sobie podczas terapii ? Na pewno juz to robiles nie raz, ale moze sprobuj jeszcze. Moze tam tkwi odpowiedz na to, co Cie hamuje ?
wiesz, że kiedy zadałem sobie te pytania, to przede wszystkim przyszło mi do głowy pewne... nierealistyczne a za to tak bardzo charakterystyczne oczekiwanie (pewnie znane Ci doskonale) - że ja bym chciał bliskości, więzi i poczucia pełni w sobie dzięki temu... ALE PRZECIEŻ ja już od dawna WIEM, że po pierwsze, to nie na tym polega terapia i rola terapeuty i już dawno czegoś takiego nie oczekuję i nie próbuję znaleźć w terapii, natomiast ciągle próbuję znaleźć to w życiu z jednoczesną świadomością, że to jest mój problem a nie miłość...
choć towarzyszą też temu uczucia, które są bardziej spontanicznie nastawione na drugą osobę i na jej dobro i radość... - na szczęście! czyli chyba nie jestem całkiem niezdolny do miłości, mam nadzieję...
we mnie samym może zabrakło mi gotowości na przyjęcie takiego punktu widzenia, że to "przerabianie" skrzywdzonego dziecka w moich emocjach faktycznie przyniesie mi uwolnienie od cierpień i zaburzeń...
ale też widziałem na przykład w terapii grupowej DDA, że wcale nie przynosiło to spektakularnych rezultatów... przy czym większość osób była bardziej gotowa szukać nadziei w takim podejściu niż ja...
A moze tak przewrotnie stales sie dla siebie takim rodzicem, jakiego miales lub nadal masz w realnym swiecie i to on Ci nie pozwala na calkowite oderwanie ? Moja matka robi na przyklad wszystko, zebym sie nie zmienila. Moze nie stales sie dla siebie jeszcze wystarczajaco dojrzalym rodzicem i stad te hamulce ?
ja w ogóle jakoś tak nie rozpatruję siebie i nie rozdzielam na rodzica i dziecko... nie mam takiego nawyku, czy jak to powiedzieć... wydaje mi się, że generalnie siebie akceptuję, ale czasami popadam też w odmienne od tego stany... jednak w sumie chyba nie skaczę sobie ciągle do gardła... ja po prostu naprawdę potrzebuję jakiejś ulgi i uwolnienia się a niestety nie potrafię znaleźć ku temu skutecznego sposobu i nikt nie umie mi w wystarczającym stopniu pomóc...
sam właściwie aż się dziwię, że jakoś udało mi się uchronić przed myślami samobójczymi, itp... jednocześnie pewnie mnie świetnie zrozumiesz, kiedy Ci powiem, że ciągle nieodparcie pociąga mnie wizja uzdrowienia stanu mojego ducha u boku drugiego człowieka... i to mimo, że wiem, iż to niezbyt realne...
tak, jakby taka możliwość miała w sobie coś nieodpartego i niosącego nadzieję a inne sposoby okazują się jak dotąd nieskuteczne i może nawet jakoś nie w pełni przyjmowane przeze mnie wewnętrznie - bo z dużymi wątpliwościami, które może właśnie blokują jakiś dobry proces... ale widziałem inne osoby, które bardziej wierzyły ode mnie w te "dorosłe dzieci" i "rodzicowanie sobie samemu" i jakoś nie wydawało mi się, żeby im to przyniosło naprawdę istotne korzyści i zmiany...
Sorry za te wszystkie pytania. Tak sie zastanawiam po prostu.
nie ma za co - dzięki za zainteresowanie i inspirację do zastanowienia się nad sobą...
jest mi właśnie cholernie smutno i tęsknię...
to ma związek z moim ostatnim rozstaniem, które chyba właśnie się ostatecznie przypieczętowuje... znowu wejdę w etap samotnego życia i zmagania się z trudnościami... to może być nawet spokojniejszy etap, bo nie naszpikowany co i rusz wybuchającymi problemami partnerskimi, ale za to ten spokój będzie się pewnie cechował melancholią i poczuciem jeszcze większego osamotnienia oraz podkopanej nadziei na przyszłość...
co zrobić... wiem, że pewnie jak zwykle jakoś to przetrwam, tylko że ja chciałbym jednak inaczej żyć niż tak... sama pewnie to dobrze rozumiesz, tym bardziej skoro poruszyło Cię kiedy czytałaś moje wcześniejsze wpisy...
dzięki za przyjrzenie się przez chwilę moim sprawom i mojej osobie...
---------- 20:51 ----------
kurcze, muszę coś dodać
właśnie uświadomiłem sobie, że JA W OGÓLE NIE MAM PRETENSJI O SWOJE DZIECIŃSTWO DO SWOICH RODZICÓW ANI RODZINY I NIE ROZKMINIAM TEGO OD LAT!!!
to znaczy... ja nie czuję bólu ani urazy związanych z tym co było nie tak kiedyś tam w przeszłości... nie nurtuje mnie to i nie tłumię w sobie żadnych pretensji z tym związanych... w ogóle całymi latami o tym nie myślę i się tym po prostu nie zajmuję...
JA MAM PRETENSJĘ URAZĘ I BÓL - NA BIEŻĄCO!!! o to co się dzieje teraz, tydzień temu, miesiąc i w ostatnich latach... natomiast moje dzieciństwo to dla mnie odległa i nie pobudzająca moich emocji przeszłość... dlatego właściwie nie widzę sensu do tego wracać i nawet nie czuję po prostu takiej potrzeby... chociaż jednocześnie czuję, że mógłbym, bez oporów, gdyby jakiś terapeuta na przykład chciał to ze mną robić...
dziwne - tak jakby nie tu w ogóle leżał dla mnie problem...
a jak jest z Tobą w tym obszarze, Miriam...??