witam... jestem tutaj nowa. formalnie juz od jakiegoś czasu, ale narazie się przyglądałam, postanowiłam napisać, ale... hm, trudno ująć w słowa nieokreślone do końca myśli.
od długiego czasu zastanawiam sie gdzie, w czym dokładnie tkwi źródło moich problemów - braku wiary w siebie, uciekania od ludzi, strachu przed nimi, a jednocześnie ogromnej chęci bycia zaakceptowaną.. boję sie nowych sytuacji, uciekam od nich, zaczynam sie izolować od przyjaciół, najbliższych - powoli, krok po kroku oddalam sie, po cichutku odchodze, gdzieś w głębi duszy mając nadzieję, że ktoś to dostrzerze, zauważy, że coś we mnie pęka... oddalam sie od nich na własne życzenie jednocześnie w środku gdzieś obwiniając ich o to, że to oni sie nie starają, że nie widzą co sie dzieje. chociaż przecież stwarzam świetne pozory, że jest ok.
od dwóch lat jestem z cudownym, wrażliwym facetem. wiem, że to miłość, że mam to szczęście być kochaną i kochać. ale boję sie, stwarzam ciągłe problemy. tak jakbym próbowała jego cierpliwość, siłę jego uczuć, wielkość akceptacji.. jest moim pierwszym mężczyzną, również w sensie erotycznym. i tutaj jednak nie jest mu ze mną łatwo... kocham go, pragne jego ciała, ale najczęściej kończy sie to porażką - moim panicznym lękiem, płaczem, strachem przed bliskością, wstydem (?), sama nie wiem dlaczego. może jest coś co kiedyś sie stało... coś czego nie chcę pamiętać, mam takie mgliste odczucia czasami, bezpodstawne chyba, sama nie wiem...
hm. a teraz - dlaczego piszeę na DDA właśnie. mój ojciec nie jest nałogowym alkoholikiem. tak myśle. tak mi się wydaję. nie chcę go usprawiedliwiać, ale nigdy nie było tak, żeby miał długie - kilkudniowe, tygodniowe itp. ciągi alkoh. pił sporadycznie, kiedyś, jak byliśmy z bratem mali - sporo, co jakiś czas wracał pijany, urządzał awantury, raz wybił okno, często był wtedy agresywny słownie i fizycznie. pamiętam płacz, ogromny strach, ból, który czuło sie całym ciałe, swój płacz, który był przerażającym łkaniem niedopokonania... pamiętam jak mama pakowała mnie i brata dotaksówki i w nocy uciekaliśmy do babci, jak nas wyzywał, jak strasznie się bałam, że TO wróci nawet kiedy był trzeźwy, wracając ze szkoły zawsze nasłuchiwałam czy wszystko ok. dziś mam dwadzieścia kilka lat , on dawno nie pił, zmienił sie w sumie, chyba jest ok, ale wciąż sie boję, kiedy nie wraca z pracyo ustalonej godzinie, boję sie, że wróci rano, albo za chwilę ,ale pijany...
mam żal do mamy, ostatnio , niedawno do tego doszłam, że ona kiedyś obarczała nas zbyt dużym ciężarem - kazała nam, jako dzieciem prosić np. ojca, żeby nie pił. czułam sie odpowiedzialna za to co robił. nie chcę jej oskarżać, sama sie pogubiła, bała sie nie mniej niż my. dziś są 'normalnym " małżeństwem, o problemach, o przeszłości sie nie rozmawia, zupełnie jakby tego nigdy nie było. a przecież w każdej chwil może wrócić.
przepraszam za nadmiar informacji, za chaos. problem w tym, że ... nie wiem w czym tkwi problem. nie wiem czy jestem dda... gdzie szukać pomocy czy jej szukać... może to samo minie, może sie samo wyleczy ? nie wiem czy to co teraz czuje ma związek z tym co było, może mi sie tylko wydaję, może stwarzam problemy na wyrost... ?
ale nie chce bać sie ludzi, uciekać od nich tak jak teraz, nie chce ranić tego jedynego człowieka, z którym mam zamiar spędzić swoje życie. on też ma spory bagaż doświadczeń za sobą, większy i cięższy niż ja, dlatego nie mogę, nie chcę zagarniać zbyt duz czasu, zainteresowania swoją osobą.
jeszcze raz przepraszam za chaos. pozdrawiam cieplutko znad kubka z kawą i z uchem przyklejonym do radia