Mam doła.
Poza dosyć krótkim związkiem, w który sama nie do końca wiem dlaczego weszłam (nie było uczucia z mojej strony) , nigdy nie było w moim życiu nikogo bliskiego. Przez to czuję, że "odstaję od normy". Nie umiem kochać, nie potrzebuję nikogo? Przecież potrzebuję. A jednak zainteresowanie moją osobą ze strony mężczyzn wzbudza u mnie niepokój i chęć ucieczki. Boję się zaangażować? Czego sie boję?
Tyle już nad tym myślałam.
Staram się nie dobijać się krytyką, ale powracają myśli, że COŚ JEST NIE TAK ze mną, bo mam problem z tą swerą życia, jaką są związki. U mnie ta sfera nie istnieje. Nia ma nic. Wstydzę się tego, boli mnie to. A jednak staram się z tym żyć, nie popadać w totalne narzekanie.
Ale są ciężkie dni, jak dziś.
Chcę z tym pójść do jakiegoś fachowca. Jedną terapię już przeszłam, ale tak ogólnie - i dużo mi dała. W w/w kwestii jednak chyba nie pomogło.
Napiszcie, czy ktoś ma podobnie i jak sobie radzicie.