mam wrażenie, że w tym wątku dosyć wyraźnie wychodzi coś, o czym w wielu innych mówi się rzadko, albo w ogóle (ja to próbowałem kilkakrotnie poruszyć) - mianowicie, że w wielu przypadkach efekty tak zwanej psychoTERAPII wcale nie są terapeutyczne, bo NIE LECZĄ zasadniczego problemu z powodu którego komuś rozpieprza się duży kawał życia i czuje się on nieszczęśliwy...
moim zdaniem widać tutaj czarno na białym, że chociaż
ladybird poszłaś na terapię, odbyłaś ją, włożyłaś zapewne jakiś wkład pracy (bo chyba jaj sobie nie robiłaś, tylko z pewnością starałaś się znaleźć tam dla siebie pomoc) a jednak skacze do oczu, przynajmniej mnie, że wyszłaś z tej terapii z zupełnie niezmienionym Twoim głównym problemem... a ten problem dostrzegam w obszarze bliskości i partnerstwa - że tkwi w Tobie coś, co sprawia, że bez drugiego człowieka przy sobie jakby nie potrafisz żyć (nazywasz to romantyzmem), ale gdzieniegdzie piszesz też o UCZUCIU PUSTKI, LĘKU PRZED OPUSZCZENIEM I OSAMOTNIENIEM, PORZUCENIEM, itp... moim zdaniem to są BARDZO POWAŻNE sygnały, DUŻYCH WEWNĘTRZNYCH I NIEROZWIĄZANYCH PROBLEMÓW... - nie umiano Ci pomóc w ich rozwiązaniu na terapii, na której byłaś - najwyraźniej nie potrafili tego zrobić, więc jedyne co mi przychodzi do głowy, to szukać dalej jakiejś pomocy dla siebie... a nuż trafi się coś innego co zadziała...
teraz oczywiście można się wyżalić, przeżyć w sobie rozstanie, itp... ale żeby za parę miesięcy nie było znowu tego samego, to trzeba według mnie wyjść z założenia, że jednak coś w tym jest, że ciągle mi się to samo przydarza i w związku z tym mam problem, którego rozwiązania trzeba dalej próbować szukać, bo inaczej ten problem wyjdzie mi po raz kolejny i kolejny i w końcu mogę się od tego nawet załamać, no bo kto wytrzyma tyle niepowodzeń w sferze, na której mu bardzo zależy i na dodatek nie wiadomo dlaczego tak się to wszystko układa, że ciągle pojawia się facet, który jednak nie jest tym właściwym i przynosi ogromne rozczarowanie...
ladybird, wierz mi - problem jest i nosisz go w sobie... ALE TO NIE JEST TWOJA WINA... nie jesteś winna temu, że tak ukształtowała się Twoja osobowość i że trudno Ci dostrzec co Ty sama robisz takiego, jakiej niewłaściwej używasz nieświadomie "strategii" (i co wpływa, że właśnie takiej a nie innej oraz jak to zmienić!), że w kółko wybierasz jakichś nie do końca nadających się facetów albo w ogóle nieodpowiednich i wcześniej czy później wszystko kończy się porażką...
najgorsze jest to, że u mnie jest podobnie i ja też nie wiem co z tym zrobić i jak sobie z tym poradzić!!
ale mam świadomość, że problem nie leży NA ZEWNĄTRZ, tylko że PROBLEM JEST WE MNIE i to nawet jeśli trafiłem akurat na palanta, który sam powinien się leczyć ale nie chce, bo na przykład tak mu wygodniej, albo wręcz czerpie satysfakcję z niszczenia drugiego człowieka i wcale "romantyczny" nie jest... - ja na takiego właśnie trafiłem - tyle, że przyznał się do własnego SADYZMU, dostrzegł w nim problem, ale jest tak tym ogarnięty, że nie umie nawet znaleźć w sobie motywacji do leczenia.... - na szczęście mi to powiedział i wiem na pewno! a ten Twój "książę" nawet nie raczył Ci dać na do widzenia wyjaśnienia swojej decyzji o odejściu...
inna sprawa, że nawet jeśli ktoś chce się leczyć i próbuje, to bardzo często nic istotnego z tego nie wychodzi, co widać na wielu załączonych obrazkach... a człowiek dalej się ku*wa szarpie i dołuje...
ewka, pytałaś mnie co miałoby się zmienić - to takie typowe pytanie które pada w psychoterapii a dla mnie odpowiedź jest OCZYWISTA...
no przecież nie da się żyć w miarę normalnie z takimi problemami jakie ja noszę w sobie (uważam, że podobnie z
ladybird - i tak ją podziwiam, że pracuje i generalnie radzi sobie, itd.), zatem nie sądzę, że wyjście jest w tym, żeby w terapii nauczyć się z tym jakoś pogodzić i układać sobie życie inaczej, tylko COŚ MUSIAŁOBY ULEC ZMIANIE W OSOBOWOŚCI, żebym był w stanie wybrać właściwą osobę i zbudować z nią dobrą, satysfakcjonującą relację.... alternatywa, to REZYGNACJA z życia osobistego i partnerskiego w wieku czterdziestu paru lat.... - uważasz, że to sensowna alternatywa, jeżeli założymy, że psychoTERAPIA faktycznie jest w stanie pomóc osiągnąć taki cel jak mój człowiekowi, który nie cierpi na ciężką psychozę, tylko ma problemy nerwicowe czy osobowościowe...?
ale problem w tym, że to są zwykle TERAPIE tylko z nazwy...
chyba na kolejną pójdę i zrobię taką awanturę, że cały ośrodek zamkną!!!
- bo ja chcę otrzymać wreszcie skuteczną, profesjonalną pomoc a dostaję gówno, które nie pomaga mi zmienić mojego wnętrza na tyle, żebym mógł poczuć się lepiej i żyć jakoś normalnie i po wielu latach samotnego życia załapałem się znowu na kolejnego pełnego uroku, urody i bardzo pociągającego, inteligentnego i ciekawego wewnętrznie... chorego kretyna, które chce niszczyć (nawet samego siebie!), bo tak go to podnieca, że nie potrafi się temu oprzeć... i nie potrafi też znaleźć w sobie motywacji do tego, żeby się leczyć... i ja z takim delikwentem przez 8 miesięcy próbowałem budować związek... dobrze, że nie wylądowałem w psychiatryku!!
jakimś cudem się z tego wyrwałem - mam nadzieję! (opatrzność Boża chyba - choć w Bozię taką powszechną nie wierzę...) i nie zaplanowana nawet pomoc przyjaciółki, która w dużej mierze przypadkiem wzięła w tym udział, co mi bardzo wyszło na dobre...
i teraz siedzę, znowu sam, i się męczę, bo oczywiście mi go brakuje... w ogóle mi kogoś brakuje, kogoś, kto byłby ze mną, żyłby razem, po ludzku, do kogo można by się rano uśmiechnąć a wieczorem powiedzieć: śpij dobrze.... itp. (chyba to samo o co chodzi
ladybird)... tylko, że ja wiem, że nawet nie ma co zaczynać od nowa, dopóki nie zaszły we mnie zmiany, bo będzie znowu to samo... ale po jakimś czasie może nie wytrzymam i znowu spróbuję...
ladybird opisuje to wszystko na bieżąco - wywala to z siebie, żeby odreagować i przeżyć "żałobę" po stracie... a ja pierwszy raz chyba tak wyraźnie "puściłem farbę" tutaj publicznie, bo po prostu się tego wszystkiego wstydzę... a poza tym sądzę, że i tak niewiele mi to pomoże...
P.S. MIMO WSZYSTKO... znalazłem gdzieś tam ostatnio ośrodek, w którym nawiązałem kontakt z terapeutką, która budzi we mnie pewną nadzieję, która zainteresowała mnie tym co proponuje i być może pomoże mi, jakoś mnie zainspiruje do działań w taki sposób i w takim kierunku, żeby jakieś istotne zmiany zaczęły we mnie zachodzić... - niestety tylko, że kwestie organizacyjne i finansowe (teraz masowo już pokasowano ośrodki, gdzie można otrzymać bezpłatną pomoc) mogą stanąć na przeszkodzie, ale na razie coś tam znowu próbuję a ona ze mną...