Tak, melody, zadawanie rozmyślnie bólu, to w skutkach destrukcja (czyli coś niepożądanego i szkodliwego) wynikająca moim zdaniem z sadystycznego odchylenia osoby ten ból zadającej - jeśli wypływa to z jej wewnętrznych nieodpartych potrzeb. Inna sprawa, że to też choroba...
Niestety, ale mój partner właśnie czymś takim się cechował. Co więcej - miał tego świadomość (to rzadkie!) i nawet ostrzegał mnie i próbował nad tym w sobie zapanować, jednak tylko przez stosunkowo krótki okres czasu a potem.... poooszeeeeeeeedł w szkodę na całego!!! po prostu po pewnym czasie poczuł, że tego typu ekscesy tak go kręcą i pobudzają w nim (wątłe na ogół...) odczuwanie i przeżywanie, że nie potrafi się oprzeć odreagowywaniu swoich sadystycznych i dominujących tendencji, MIMO ŻE SAM SIEBIE ZA TO TAKŻE KRYTYKOWAŁ I NAPADAŁ a nawet czasem nad tym ubolewał, niczym wilk nad pożartą owcą...
do tego jeszcze jego dysmorfofobia, która przyniosła w efekcie jego ambiwalentny i nieufny stosunek do mnie: no bo przecież ktoś tak paskudny jak on nie może się naprawdę podobać - czyli ja kłamię! - a nawet jeśli mi się autentycznie podoba, to to jest żałosne, bo świadczy o mojej desperacji, itp... - dodam, że facet jest BARDZO BARDZO przystojny i zbudowany jak młody bóg!
pozdrawiam Cię melody - cieszę się, że nie odebrałaś tego co napisałem w jakiś nieprzyjemny sposób...
p.s.
aha, "agresja jako wynikająca z niezaspokojonej potrzeby bliskości" - tak, zgadzam się... ALE PROBLEM widzę w tym, skąd do cholery w danej osobie (w tym wypadku we mnie albo w Tobie, na przykład...) taki straszny deficyt i rozrośnięcie w obszarze tejże potrzeby... a może u podłoża tego leżą właśnie jakieś mechanizmy (AKTUALNIE FUNKCJONUJĄCE!! - nawet jeśli ich źródła były w dzieciństwie), które powodują tego typu... ekscesywność takich potrzeb - zauważ, melody, że chyba równie nieodpartą, jak... to co odstawia ta druga strona, czyli takie osoby, jak mój partner czy Twój (bo coś tam zdaje się również nie za ciekawie "odstawiał"... - nieodparta potrzeba dystansu? skrywania własnych uczuć? chłód uczuciowy? potrzeba dominacji i kontroli? itp.).
kiedy niedawno przyśnił mi się pewien sen, że w efekcie swobodnych skojarzeń (które są dla mnie trudne, ale czasami mi się udają), nasunęły mi się interpretacje, które doprowadziły mnie do tego, że w pewnym momencie dostrzegłem i odczułem w sobie własne SAMOPOTĘPIENIE i samoodrzucenie - chodziło o to co oceniłem w sobie jako słabość, tchórzostwo, chorobliwe lgnięcie do drugiego człowieka i szukanie w nim oparcia, ciepła, więzi z nim, itp... a potem przeżyłem przez chwilę takie jakby wewnętrzne PRZYJĘCIE SIEBIE SAMEGO Z TYM CAŁYM "dobrodziejstwem inwentarza"... i to mi przyniosło chwilową ulgę; podobnie ulgę i to bardzo znaczną, może przynieść wsparcie (terapeuty lub bliskiego przyjaciela), rozwijanie pasji, zainteresowań, działania twórcze, zmierzanie do jakiegoś istotnego życiowego celu, itp. ALE TO WSZYSTKO NIESTETY NIE LECZY, moim zdaniem.... to tylko ZALECZA!
chociaż bywa, że w tak dużym stopniu, że mnie samego wydawało się nawet kiedyś, że już się tego całego "shitu" z siebie pozbyłem... potem jednak przychodzą, normalnie jak to w życiu, jakieś większe obciążenia, trudności, które każdy człowiek spotyka na swojej drodze, mniejsze czy większe niepowodzenia i... wtedy przekonujesz się, że osobowość masz taką jaką miałaś...
a jedynie udało Ci się skutecznie i w dużym stopniu jakby "zprotezować się" w życiu, posługując się wszelkimi dostępnymi środkami i możliwościami, po to by poczuć się lepiej - głęboko w środku pozostały jednak te same tendencje i reakcje osobowości, czyli w gruncie rzeczy osobowość ta pozostała niezmieniona, mimo że pewien "koloryt" czy siła niektórych tendencji mogły ulec lekkiej zmianie... to jednak nie jest WYLECZENIE, to jest tylko "kosmetyka" albo chwilowo skuteczna "proteza" - to nie dotyka samego sedna problemu, który pozostaje w nas aktualny - kto wie, być może do końca życia i być może trzeba się z tym pogodzić, jeśli nie znajdujemy speca od psychiki, który dysponuje warsztatem, wiedzą i doświadczeniem tego rodzaju, że potrafi faktycznie nas z tego wyciągnąć, czy też pomóc nam skutecznie w wyciągnięciu się z tego - W DOKONANIU PRAWDZIWYCH WEWNĘTRZNYCH ZMIAN...
tak to przynajmniej było i jest ze mną i w moim przypadku...
wiele można ZROZUMIEĆ z tych spraw (a to jeszcze nie oznacza: ZMIENIĆ, niestety!) czytając Karen Horney, znaną przez psychoterapeutów (jeśli w ogóle...) głównie w mglistych wspomnieniach z okresu studenckich obowiązkowych lektur...