Dziś chce napisać o tym jak trudno jest się przełamać, aby otworzyć się na miłość- mi osobie DDA. Czuje się samotna, przyznaje się do tego otwarcie. Okłamywałam się, że świetnie sobie z tym radzę, ale jest inaczej.
I jest mi z tym źle.
Dużo zrobiłam w swoim życiu, bardzo się zmieniłam jak cofnę się w tył, ale mam w sobie jakiś smutek że tak to układa się w moim życiu, że od kilku lat nie jestem z nikim w związku. Już nie pamiętam jak to jest zasypiać z kims, mówić "nasze", włóczyć się razem i robić wspólnie jakieś szaleństwa.
W dzieciństwie bałam się miłości i uczuć, zawsze mnie to bardzo dużo kosztowało, ale od kilku lat jestem inną osoba i nawet nie wiem jaka byłabym na nowo z kimś. Teraz też się boję, ale tego że przegram swoje życie, że nic już mnie nie zaskoczy, że czas życia w pojedynkę tak mnie wykoślawił, że już ominęły mnie szansy i nie wiem czy jest na co czekać.
Często myślę, że gdyby nie ten przeklęty alkoholizm ojca to dziś byłoby inaczej.
Mam 30 lat i tak mało dobrych przeżyć. Dotarcie do tego miejsca w którym jestem to był ogromny wysiłek i brak mi koncepcji na to co dalej. I drażni mnie pojęcie SINGIEL bo to nie jest mój wybór. Wiem to. Życie z pijusem zniekształciło mi obraz, żeby przetrwać stwardniałam a teraz to wszystko puszcza. Napatrzyłam się na rozpad mojej rodziny, szarpanie moich rodziców i obudowałam szczelnie a teraz robią się prześwity i wbija się potrzeba bycia z kimś.
Moja praca zawodowo wiąże się z dziećmi i one uaktywniają tą naturalną potrzebę chęci ich posiadania. Ciagle jestem poza okręgiem, drugoplanową postacią. Jak oglądam zdjęcia koleżanek ze ślubów to nawet nie czuje zazdrości tylko mam takie cholerne poczucie, że oni doświadczają czegoś co jest dla mnie czymś czego nie mogę nawet posmakować, jak lizanie loda przez szybę.
Tracę wiarę w moja przyszłość.
Widzę w sobie niedoskonałości, czytałam mnóstwo książek psychologicznych o tych toksycznych relacjach i mimo to chciałabym poczuć siłę zaangażowania,przywiązania i poczucia bliskości, choć sama nie mam przekonania czy potrafię.
Pewnie że mam opór aby wpakować się w jakąś chora relację, ale czas ucieka a ja żadnych dokonań.
I coś się we mnie załamuje, że za późno, że pocieszam się pustą nadzieją jak głupiutka blondynka.
Po pracy inni spieszą się do domów,rodzin, swoich radości, kłopotów i obowiązków a ja nie mam do czego, do kogo…