Maio faktycznie zwrócił sie z problemem i rozumiem, ze ten problem ma.
I chyba nawet wiem czemu tak się dziewczyny oburzyły. Bo to chyba jest tak, ze kobiety chcą być kochane za całokształt a przede wszystkim za piękną duszę. Ja tam wolę myślec, że uwodze faceta wspaniałą bogata osobowościa, nieokiełznana fantazja- niz cyckami i tyłkiem.
Zastanawiam się maio, gdzie tam sie zatrzymał rozwój Waszego związku, ze po w sumie wielu latach jesteś taki jakiś...wypalony (?).
Problem jest mi nieobcy. I wiem, jak trudne może być takie namawianie do zadbania o siebie. Powiem Ci, że nawet bardzo delikatne sugestie, potrafią bardzo zaboleć. Choć nie tak bardzo jak świadomość, ze moge stracic partnera. Więc sobie myśle, ze chyba warto spróbowac.
Możesz namówić żonę na WSPÓLNA aktywność fizyczną, spróbować zadziałać SAMEMU LUB WSPÓLNIE coś w kuchni. Zaproponować jakąś pomoc w innych obowiązkach.
To troche wyglada tak, jakbyś chciał, zeby czas się zatrzymał w momencie, kiedy obydwoje byliście nastolatkami. Ale tak niestety nie jest. Możesz spróbowac "wyciągnąć" z niej ta nastolatkę. Nawet jeśli trudno Ci to poczuć, przecież możesz sprawic, zeby tak myślała...To naprawdę możesz.!!!
Może samo to zadziała i żonka bedzie chciała znowu być piękna i bardzo atrokcyjna dla Ciebie.
Nie tak samo jak kiedyś- to na pewno.
Znowu spotkały się tutaj dwie postawy- taka roszczeniowa, zbuntowana- "dlaczego ja mam sie zmieniać?! niech on sie zmieni!!!" i taka kompromisowa- "zmieniac się MUSI obydwoje partnerów".
Maio- co wybierasz? bedziesz stał przy swoim: "ona mi się nie podoba, niech sie zmieni, bo ja juz nie wytrzymam", czy przyjmiesz na siebie część tego zadania, zaproponujesz jakąś pomoc...
Z tego co napisałeś, to nie jest tak, że całkiem jej nie chcesz, tylko ten jeden aspekt szwankuje.
Jeśli ja dalej chcesz, a ona dalej chce Ciebie- to da się pogodzić te dwie rzeczy- bycie dla siebie nawzajem i przyjaciółmi i kochankami.
A powiedzcie mi dziewczyny- ile z nas biegnie do lustra, zeby zobaczyć, czy wszystko jest ok? słysząc, że partner jest już pod drzwiami.?
Gdzies w tym natłoku codziennych spraw, zmęczenia, stresu, wybierania wciąz priorytetów gubi sie chyba trochę tych spraw o mniejszym znaczeniu, niemniej jednak ważnych.
A zmiana na siłe faceta (nawet naszego) taki bunt przeciwko temu, że oni "tacy są", a mogliby być inni- jest nieskuteczna. Oni po prostu sa z Marsa, nawet łądnie, że czasem wstępuja na Wenus, ale wymagać od nich żeby zostali na stałe? A po co? żeby potem płakać- "gdzie Ci męzczyźni?"
Jak to gdzie? chciłyśmy przecież żeby stali się kobietami! przynajmniej po części.
Trochę mi chotycznie wyszło, pomysle jeszcze nad tym.
Pozdrawiam Cię Maio, do boju, chłopie bo warto!