Zmagania w czasie terapii...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez flinka » 20 cze 2009, o 23:01

Lara w Warszawie jest pokaźna oferta psychoterapii (nie, nie mieszkam w Warszawie). Możesz poszukać choćby przez Internet, poczytać w czym dany terapeuta się specjalizuje.

Maui może warto się zastanowić faktycznie nad przyczynami nie pójścia do terapeutki (?) Może być ich wiele. Ja mam takie przeczucie (być może błędne), że to ma coś wspólnego z lękiem przed opuszczeniem i akceptacją ze strony teraputki. Popatrz napisałaś tu o dwóch sprawach. Pierwsza to przerwa wakacyjna - nie poszłaś na dwa ostatnie spotkania przed nią, tak jakbyś chciała uniknąć rozstania na czas wakacji, "opuszczenia" przez terapeutkę na ten czas. A druga to zalecenia terapeutki, których na razie nie wykonałaś. Czy nie obawiałaś się trochę dezapropaty z jej strony bądź wręcz odrzucenia, np. zdania "Jeśli pani nie będzie słuchała moich zaleceń to nasza współpraca nie będzie miała sensu". Nie chodzi mi tu o to, że terapeutka mogłaby faktycznie tak Ci powiedzieć, bo w to szczerze wątpię, chodzi mi tu o Twoje lęki, których możesz sobie nawet do końca nie uświadamiać. Oczywiście przyczyna może być całkiem inna, to są tylko moje domysły, na podstawie tego co napisałaś, ewentualnej reszty przecież nie wiem. W każdym razie jestem przekonana, że pod "nie chciało mi się" kryje się coś głębszego.

Egzaminy i zaliczenia odkładałam na ostatni termin, bo nie miałam siły i ochoty uczyć się wcześniej. I tak nie wiem jakim cudem udało mi się uzyskać średnią taką, by ubiegać się o stypendium.

A może świadczy to o Twojej inteligencji, wiedzy, zdolnościach co? Może tak, byś troszkę się doceniła? :wink:

Teraz dostaję tych drgawek bez powodu.

W sytuacjach stresowych?

Tyle, że dodatkowo zachowuję się jak jaka wariatka.

Co to dla Ciebie znaczy zachowywać się jak wariatka?

Miałam jechać teraz na wakacje jako wychowawca kolonijny, mam przyjaciół którzy organizują takie kolonie, ale... nie chcieli mnie wziąć.... uznali że.... jestem niezrównoważona psychicznie i mogę stanowić zagrożenie dla dzieci

Rozumiem, że to bolesne i możesz czuć, że znajomi nie mają do Ciebie zaufania. Ale z drugiej strony wyjazd na kolonie to ciężka praca 24h/dobę, nie miałabyś tam czasu dla siebie i musiałabyś być cały czas uważna. A skoro źle się czujesz psychicznie mogłoby Ci być po prostu trudno. Szkoda tylko, że znajomi nie przekazali Ci tego delikatniej. Może poszukasz jakiejś innej pracy?

Nikt już nie traktuje moich próśb czy uwag poważnie, bo uznają, że to mój kolejny humor.

Faktycznie nikt?

Twoje rodzinne miasto jest daleko od Lublina?


Pozdrawiam Cię ciepło!
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Maui » 1 lip 2009, o 15:45

---------- 11:37 21.06.2009 ----------

flinka napisał(a):Czy nie obawiałaś się trochę dezapropaty z jej strony bądź wręcz odrzucenia, np. zdania "Jeśli pani nie będzie słuchała moich zaleceń to nasza współpraca nie będzie miała sensu".


Obawiałam się i szczerze mówiąc obawiam się tego nadal. Choć wiem, ze ona mi tego nie powie to z logicznego punktu widzenia przecież tak jest - że jeśli nie zacznę wreszcie czegoś robić, to ta terapia większego sensu nie ma.
Co do tego, czy bałam się rozstania czy nie - nie potrafię tego powiedzieć jednoznacznie, choć nie wykluczam tego. Bo nigdy nie miałam sytuacji, że mi się nie chciało iść na terapię, a fakt faktem jestem bardzo przywiązana do mojej terapeutki, bo mam wrażenie, że tylko ona mnie tak prawdziwie rozumie.

A może świadczy to o Twojej inteligencji, wiedzy, zdolnościach co? Może tak, byś troszkę się doceniła?


Może i o tym świadczy, ale nie wiem skąd we mnie było tyle siły, żeby jednak te egzaminy zaliczyć na przyzwoitym poziomie. Bardziej to chyba traktuję jako kwestię szczęścia, bo niewiele się przykładałam. Aczkolwiek inteligencja pewnie tez zrobiła swoje.

W sytuacjach stresowych?


Nie tylko w stresowych, czasami bez powodu się pojawiają, np. leżę sobie na łóżku i łapę się na tym, że się cała trzęsę. Najgorzej kiedy pojawiają się w czasie rozmowy z kimś na jakiś trudny temat - wtedy ta osoba czyta ze mnie jak z książki, jakie emocje mną targają w danym momencie. To dla mnie bardzo niekomfortowe i czuję się z tym bardzo dziwnie i wręcz wstydzę się tego.

Co to dla Ciebie znaczy zachowywać się jak wariatka?


Nieadekwatnie do sytuacji, wyolbrzymiać wszystko, mieć huśtawkę nastrojów bez powodu, czepiać się praktycznie wszystkiego. Do tego dochodzą te cholerne drgawki, ogólne bujanie w obłokach, straszna niekonsekwentość w tym co robię. Do tego złapałam się na tym ostatnio, że postrzegam bardzo egoistycznie ludzi. Gdy kogoś poznaję lub wchodzę w jakieś nowe środowisko włącza mi się lampka pt. "co mogę z tego mieć dla siebie, czego mogę się nauczyć nowego, dowiedzieć". Do tej pory było to nieświadome, a kiedy się przyłapałam na tym poczułam się straszną egocentryczką.

Szkoda tylko, że znajomi nie przekazali Ci tego delikatniej. Może poszukasz jakiejś innej pracy?


W końcu jadę na ten obóz z nimi, ale nie jako wychowawca tylko jako księgowa. Nigdy nie pełniłam takiej roli, chcę się tego nauczyć, choć wiem, że będzie mi trudno. W sierpniu zaś jadę w góry do hotelu jako recepcjonistka, więc jakieś zajęcie jest.

Nikt już nie traktuje moich próśb czy uwag poważnie, bo uznają, że to mój kolejny humor.

Faktycznie nikt?


Niestety ci którzy widzą co się ze mną dzieje i znają przyczyny tego właśnie nie biorą mnie wcale na poważnie. Ci z którymi nie jestem tak blisko i nie wiedzą co ze mną jest po prostu nie wiedzą co się ze mną dzieje, bo przy takich osobach jakimś cudem umiem grać i zachowywać się w miarę normalnie. Ja zawsze byłam postrzegana przez ludzi jak taka naiwna, mała dziewczynka, którą trzeba za rękę prowadzić, która ciągle żyje tylko w swoich marzeniach, jest niedojrzała i nic nie wie o życiu. Teraz to co się ze mną dzieje u niektórych potwierdza to wyobrażenie mimo, że ja tak bardzo chcę zdjąć z siebie tą etykietkę. Narazie nie potrafię, bo wiem, że to wyobrażenie o mnie jest prawdziwe - istotnie jestem naiwna, rozmarzona i tchórzliwa. Boli mnie po prostu to, że mimo że niektórzy wiedzą co ze mną się dzieje, znają przyczyny to nie patrzą już na mnie jak na osobę, podmiot tylko z perspektywy moich zaburzeń. Nie uważają, że ja czegoś naprawdę chcę lub nie chcę, tylko że to kolejny symptom mojego zaburzenia. U tych, na których jestem najbardziej zła, że mają głeboko gdzieś co czuję czy myślę o ich zachowaniu w stosunku do mnie wywołuję coś w stylu litości (bo tak się wobec mnie zachowują - bagatelizują i próbują terapeutyzować, na boku śmiejąc się, a mnie szlag trafia)

Twoje rodzinne miasto jest daleko od Lublina?


Tak, ponad 180 km dalej... Dlatego niestety dojeżdżanie na terapię nie wchodzi w grę, a z resztą przez wakacje będę prawie cały czas w pracy. Mam nadzieję, że nie cofnę się przez ten czas i nie będzie trzeba rozpracowywać wszystkiego od początku. Chociaż i tak teraz widzę, że moje stare nawyki wróciły, które tak usilnie moja terapeutka starała się ze mnie wykorzenić. Nawet to się tyczy poglądów i sposobu myślenia. Ostatnio miałam wrażenie jakby to co zostało we mnie zmienione w czasie terapii było tylko snem. I moje myślenie wróciło do punktu wyjścia, na takie jaki było sprzed terapii.

---------- 15:45 01.07.2009 ----------

Już tyle czasu minęło odkąd nie byłam u mojej terapeutki, a mam wrażenie, że zmiany mimo tego zachodzą we mnie. Po pierwsze odkryłam w sobie nowy lęk, z którego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Jest on dosyć głupi i nie wiem gdzie leży tego podłoże, ale boję się i nie lubię załatwiać rzeczy urzędowych, a także wszystkich tych gdzie trzeba iść do nieznanych mi ludzi, a nawet do nich zadzwonić... Nie wiem... może boję się tego, że źle wypadnę, że wyjdę na niezbyt kompetentną, albo będę musiała nagle podjąć jakąś trudną decyzję, o której nie będę mieć pojęcia. Wcześniej wiedziałam, że tego nie lubię i bardzo tego unikałam (zostawiałam na ostatnią chwilę, albo po prostu olewałam, jeśli można było i np. kłamałam że kogoś nie zastałam itd.), a teraz jakoś zrozumiałam, że ja się tego po prostu BOJĘ. Dzisiaj jak musiałam iść załatwic autokary na wyjazd na kolonię dla dzieci, to stojąc przed drzwiami gdy usłyszałam głos mojego kolegi...uciekłam. Wróciłam tam za godzinę, bo nie chciałam żeby ktokolwiek znajomy słyszał jak załatwiam sprawy. To jest głupie :/ I chyba stąd wynika moja niezaradność. A do osób nieśmialych raczej nie należę.

Huśtawka nastrojów troszkę się uspokoiła. Ale zaczęłam niesamowicie pragnąć normalności i szczęścia. Tak, jak jeszcze chyba nigdy tego nie pragnęłam. Jakimś cudem moja samoocena jeszcze bardziej zmalała (pewnie przez moje przejścia w toksycznym związku, o których pisałam w innym wątku). Spróbuję ponownie zacząć robić to, co ustaliłyśmy z terapeutką, że będę robiła. Tylko, że tu pojawia mi się pytanie - po co robić coś po raz kolejny, skoro wiem, że jestem niekonsekwentna i pewnie długo to nie potrwa jak to robię?

Kolejna sprawa jest taka, ze zaczęłam się bać reakcji terapeutki, kiedy wrócę do niej we wrześniu. W końcu olałam 2 ostatnie wizyty i nie wiem.... to pewnie kolejny lęk, że np. będzie się na mnie krzywo patrzyła, ze zwróci mi uwagę, albo coś w tym stylu... że powie coś, co mnie zaboli, że np. zaburzyłam tym bardzo proces terapii.

Kurcze, tak czytam ten swój wątek i w ogóle przez ostatni czas filtrowałam swoje wypowiedzi do ludzi i doszłam do wniosku, że ja się ciągle czegoś boję. Tak jakby moje wszystkie decyzje, czyny i w ogóle życie było jednym wielkim lękiem, którym zawracam głowę innym (bo oczywiście mówię niektórym ludziom, że się czegoś boję, nawet jak jest to błaha sprawa, którą osoba w moim wieku powinna robić z palcem w nosie). Chcę wreszcie dorosnąć i zachowywać się na miarę dojrzałej kobiety... Bo naprawdę źle mi z tymi lękami i ... boję się (heh), że to mi będzie zatruwało życie jeszcze bardzo długo.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez niebieska_droga » 27 kwi 2010, o 01:31

zaczęłam czytac twój wątek..bo tez jestem dda i jestem na terapii ..
ale także na grupie..
i co teraz u Ciebie słychac Maui?
niebieska_droga
 
Posty: 24
Dołączył(a): 20 kwi 2010, o 22:24

Postprzez Orm Embar » 2 maja 2010, o 23:36

Cześć,

Przeszedłem regularną, trzyletnią psychoterapię indywidualną. Nie byłem RAZ, bo mi pociąg zwiał w mieście oddalonym o 400 km od miasta, gdzie miałem swojego psychospeca. :) Co więcej, co tydzień jeździłem do miasta oddalonego o 35 km od mojego - samochodem, pociągiem... czy mróz, czy deszcze, czy palące słońce... W 2006 r. na dworze w styczniu było minus trzydzieści, a ja w puchowej kurce i dresie pod spodniami lazłem przez most na dworzec PKP...

Dobra, dość samochwalstwa, hehehehe.

Okres pogorszenia nastroju, różnych schiz i tego typu spraw może nastąpić. Ja miałem taki rok, i to pod koniec terapii - czułem się tak, jakby wylewały się ze mnie wszystkie możliwe pomyje. Potem wszystko zaczęło się układać, doszedłem do stanu wielokrotnie lepszego niż przed terapią.

Dzisiaj myślę, że jeśli problemy psychiczne są spowodowane zablokowanymi emocjami z dzieciństwa, to takie schizy muszą być otwieraniem tych starych ran. To taka moja teoryjka - może niesłuszna - ale tak to odbierałem w moim życiu.

To ciekawe, ale te przejścia bardzo mnie wzmocniły: towarzyszy mi teraz poczucie, że skoro udało mi się przejść przez uwalnianie takiej potężnej fali smutku, wściekłości, żalu, nieopisanej tęsknoty ale i autodestrukcyjnych myśli, to znaczy, że mogę poradzić sobie z prawie wszystkim.

Aha! Jak to przetrwać pytasz. Po pierwsze rozmawiaj o tym z psychoterapeutą - od tego jest, od rozmów o tym, co Tu i Teraz się w Tobie dzieje. Po drugie mam wrażenie, że swoje trzeba przejść i tyle... Można to przejść szybciej, ale nie da się przeskoczyć. To i deprymujące, ale i bardzo pocieszjące - w większości przypadków za tym Cieniem jest nie tyle stale piękne Słońce, ile krzepiące poczucie, że każda pogoda jest fantastyczna. Paradoksalnie - im więcej wtedy uważamy, że każda pogoda jest OK, tym więcej mamy słonecznych dni...

ściskawy wszystkim walczącym!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez Sansevieria » 2 maja 2010, o 23:45

Orm, podpisuję się wszystkimi czterema kończynami i tak się zastanawiam, czy te trzy lata terapii to częsty czas do osiągnięcia uwolnionego stanu ducha są czy tylko nam się tak zbiegło?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Orm Embar » 3 maja 2010, o 15:50

---------- 15:47 03.05.2010 ----------

Sansevieria napisał(a):Orm, podpisuję się wszystkimi czterema kończynami i tak się zastanawiam, czy te trzy lata terapii to częsty czas do osiągnięcia uwolnionego stanu ducha są czy tylko nam się tak zbiegło?


Zależy pewnie od przypadku. Z tego co mówili mi znajomi na etapie szkolenia się na psychoterapeutę w Laboratorium, rok łażenia na terapię indywidualną to minimum.

Jeśli pytasz o mnie, to było to jakoś tak, że najpierw przez kilka lat jeździłem na warsztaty do Laboratorium Psychoedukacji, potem 2004-2006 (włącznie - bo od początku stycznia 2004 do końca grudnia 2006) to okres terapii indywidualnej. Pierwsze półtora roku to było takie tam sobie gadanie baranie. Ja dość sprawnie używam języka, w trakcie terapii to problem, bo dużo łatwiej mi zakłamywać pewne rzeczy. Umiem po prostu kłamstwa wobec siebie ubrać w tak ładne słowa, że sam w nie wierzę. :-D Od jesienie 2005 do końca 2006 r. to był okres strasznych jazd, naprawdę niesamowitych. Dzisiaj jak na to patrzę z perspektywy czasu, to aż niesamowite, co człowiekowi chodzi po głowie. Rok 2007 to jakieś takie siedzenie w poczwarce... Od początku 2008 r. wiele spraw zaczęło się układać. Najpierw wolno, ale potem coraz szybciej - to ciekawe praca nad sobą daje przyrost efektów w tempie bardziej geometrycznym, a nie liniowym...

Dzisiaj czuję się w pełni "wyleczony". Poznaję to np. po tym, że w naturalny sposób zaczynam uważać, że czas coś dać światu, a nie tylko od niego żądać. Nie mam pretensji do moich rodziców - raczej coraz więcej zrozumienia, jak np. mojej mamie było ciężko, i wdzięczności do ojca, że w ostatnich chwilach swojego życia (dosłownie!) dość mocno zabezpieczył mnie finansowo. W ogóle coraz mniej więcej żalu o to, czego nie mam i coraz więcej radości z tego, co mam - choćby i małych rzeczy. Kiedyś np. praca jaką muszę wykonać - związana np. z niepełnosprawnością - była dla mnie karą i przekleństwem. Dzisiaj zaczyna być ... fascynującą przygodą. :) Pracowicie uczę się jak to jest rzetelnie załatwiać swoje sprawy i radzić sobie ze swoim życiem. Nawet coraz rzadziej zawodzę, heheheheeee. :-)

Mniej uzależniam się od ludzi. Nie jestem "niewolnikiem" tych, którzy są dla mnie dobrzy, szybciej usuwam z życia tych, którzy nie sprawdzili się jako przyjaciele, i coraz mniej mam wobec tych wszystkich spraw dystansu.

To straszne, ale chyba muszę przyznać, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Pewnie bardzo niedoskonałym szczęściem, ale jednak jednak szczęśliwym. :-) Dla takiego malkontenta jak ja to potworna wiadomość, heheheheheeee.

powodzenia dla wszystkich!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez żabka » 3 maja 2010, o 23:00

Dzięki Maks za odpowiedz..
także podczytuję.. ten temat
a z tego co czytam u ciebie to jestem ..na samym poczatku drogi w terapii.
dzięki że dzielisz sie z tym co przeżyłes .
pozdrawiam
Avatar użytkownika
żabka
 
Posty: 205
Dołączył(a): 14 lip 2009, o 14:48
Lokalizacja: w krainie żubra, pingwina i niedźwiedzi

Postprzez Orm Embar » 4 maja 2010, o 07:33

żabka napisał(a):jestem ..na samym poczatku drogi w terapii.


Cześć,

Nie przywiązuj się tylko zbytnio do MOICH przeżyć. Twoja droga może być całkiem inna. Oczywiście są pewne prawidłowości - np. okres pogorszenia nastroju w trakcie terapii jest podobno normą. Nie jest to żadna magia - skoro otwierasz stare rany, no to cóż, trochę ropy musi się wylać. Jednym mniej, drugim więcej.

Mam wrażenie, że psychoterapia jest po to, żeby nauczyć się iść SWOJĄ drogą zgodnie ze SWOIM wewnętrznym światem oraz - last but not least - w pełnej miłości do SAMEGO SIEBIE.

dobra, spadam :-)

fajnego maja ludziska, to taki piękny miesiąc!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez żabka » 21 maja 2010, o 22:22

tak...
faktycznie pogorszenie nastroju.. spotyka mnie częsciej..
czasem taki kołowrotek.. uczuciowy, emocjonalny..

teraz mam przerwę..w ter.indywidualnej.. bo szkolenie w czerwcu a potem może staż -praca.. ech..coś za coś.
wolałabym i terapie i szkolenie, prace..
wierzę ze się w czerwcu wyklauruje terminarz na lipiec ...

buźki wszystkim
Avatar użytkownika
żabka
 
Posty: 205
Dołączył(a): 14 lip 2009, o 14:48
Lokalizacja: w krainie żubra, pingwina i niedźwiedzi

Postprzez Maui » 26 maja 2010, o 15:29

Ja ostatnio sobie uświadomiłam, że minął już rok odkąd zaczęłam terapię indywidualną. Trochę przykro mi się zrobiło, że przez ten cały czas praktycznie ciągle i zawsze wałkowaliśmy tylko mój problem bycia w związku z facetem, który traktował mnie co najmniej jak szmatę. Z jednej strony niby wynik dobry - nie jestem już z nim i nawet powoli zaczynam czuć na niego złość, ale z drugiej pojawia się taki gorzki żal, jakbym była o rok do tyłu. Że gdybym nie musiała rozwiązywać tego problemu, to już bym była o krok do przodu w samej terapii DDA.

Poza tym mam różne chwile. Euforyczno-depresyjne. Odkryłam w sobie bliżej niezidentyfikowany lęk. A raczej zidentyfikowany, bo już o nim pisałam wcześniej, ale...on się nasila coraz bardziej i nie mam pojęcia czym jest spowodowany i czemu się w ogóle nasila. Dotyczy on wszelkiego rodzaju załatwiania spraw. Dzwonienia gdziekolwiek, pójścia gdzieś, żeby coś załatwić itd. Zwlekam z tym wszystkim, zmuszam się w końcu bo muszę, ale nie mam pojęcia CZEGO się boję. CZEMU się boję i czemu z miesiąca na miesiąc wydaje mi się to trudniejsze. Załatwienie durnych praktyk (czyli pójście do wybranego miejsca i pogadania o tym z odpowiednią osobą) sprawiło mi o tyle trudność, że zrobiłam to miesiąc po upływie ostatecznego terminu :/ Mam wrażenie, że nie będę wiedziała co powiedzieć, że pojawi się zaraz jakaś sytuacja. której nie będę umiała rozwiązać,a nawet czasem nic nie myślę tylko po prostu się boję i już. Kiedyś myślalam, że to lenistwo, że jestem taka straszna, bo nie chce mi się nawet wybrać numeru w telefonie,ale teraz wiem, że to jakiś lęk. Trudny i bardzo przekładający się na moje życie. Już pół roku nie odebrałam papierów z kursu prawa jazdy, aż wstyd się przyznać. I im dłużej zwlekam tym bardziej się boję (tutaj akurat chyba tego, że mnie ktoś okrzyczy, zwróci uwagę czy będę mieć trudności z odebraniem tych papierów).

Kolejny lęk, który odkryłam to taki, że nienawidzę przebywać z ludźmi których nie znam w małym pomieszczeniu. Jak koordynowałam jeden projekt na uczelni, to byłam tylko na jednym spotkaniu organizacyjnym - okropnie się czułam siedząc w małej klitce, gdzie wszyscy się znali nawzajem, tylko nie ja. To było straszne i po prostu już nigdy tam nie poszłam. Czemu to tak na mnie działa? Nie wiem.

Poza tym uświadomiłam sobie, że wielu ludzi aż "przepraszam, że żyję". Tzn. złapałam się na zbyt dużym płaszczeniu się przed ludźmi. To akurat wiem dlaczego - mój były facet zarzucał mi egoizm i bycie "zawistną księżniczką" nawet wtedy gdy go prosiłam, żeby np. zaczekał na mnie gdy szedł zbyt szybko albo żeby mnie odprowadził do domu po nocnym spacerze. W którymś momencie naprawdę zaczęłam się czuć jak nic nie warte coś. I złapałam się na tym uczuciu pewnego ranka i ten fakt mnie przeraził, bo ja tak chyba w wielu sytuacjach funkcjonuję.

Co dalej? Coraz częściej słyszę, że jestem - albo uległa, naiwna i w ogóle ciepłe kluchy, albo od innych - że apodyktyczna, dominująca itd. Zastanowiłam się nad tym bliżej i to prawda. Totalnie nie umiem być asertywna. Jestem albo uległa aż się chce płakać, albo agresywna. Nie umiem się bronić, od razu atakuję. Nawet jak przyjaciel mi sprawi przykrość z jakiegoś powodu to ja od razu "gryzę". Najczęściej jest tak, że wobec bardzo bliskich mi osób jestem uległa, a wobec reszty bardziej zimna i autorytarna. Nie chcę taka być, ale nie wiem jak po prostu nie być autorytarną ani uległą.

Poza tym częściej kłamę. Tzn. wtedy kiedy coś unikam (np załatwienia sprawy) to po prostu ściemniam. Nie mam ochoty i siły się tłumaczyć, boję się konsekwencji jak cholera. I odpowiedzialności. Tzn z jednej strony bardzo chcę się w wiele rzeczy angażować, ale z drugiej strony mam wrażenie, że jak popełnię błąd, poniosę konsekwencję to świat mi się zawali i ja sama się rozsypię. Szczyt niedojrzałości i aż mi wstyd z tego powodu. Nawet moją terapeutkę przez jakiś czas okłamywałam, że zerwałam kontakt z moim byłym, choć tego wtedy jeszcze nie zrobiłam. W końcu udało mi się to samej z siebie, bo źle się czułam z tym okłamywaniem, choć nie powiedziałam jej, że przez ponad miesiąc ją w tej kwestii okłamywałam. Gdy pojawiło się poczucie winy chciałam zrezygnować z terapii. Ale jakoś dotrwałam, choć odwoływałam spotkania.

Z pozytywniejszych rzeczy, to idę w ten weekend na trening asertywności. Chociaż byłam już na kilku i o dziwo, na warsztatach jestem super extra asertywna, a w normalnym życiu...szkoda gadać. Poza tym od października zaczynam terapię grupową. Cieszę się z tego powodu.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez żabka » 26 maja 2010, o 23:16

Maui no to gratuluję zdobycia się ..na ter.grupową.
ja jestem prawie od roku w terapii..ale od stycznia na grupowej..
bywa róznie i widze że każdy ma swój czas.. na wnioski.. Ja też :)

pozdr
Avatar użytkownika
żabka
 
Posty: 205
Dołączył(a): 14 lip 2009, o 14:48
Lokalizacja: w krainie żubra, pingwina i niedźwiedzi

Postprzez Sansevieria » 26 maja 2010, o 23:32

Maui, czy ja już tego nie pisałam ? Chyba tak, ale powtórzę. Jest jedna Maui z różnymi problemami. Nie ma podziału na "Maui w terapii toksycznego związku" i "Maui w terapii DDA" i jakichś innych. Ty jesteś jadna i terapia też jest jedna - Twoja. Nawet jeśli wieloczęściowa. A poza tym, choć to chyba też już pisałam, pracując nad toksycznym związkiem chcąc nie chcąc jednocześnie nadkruszasz inne sprawy. Tu jest jedno z drugim powiązane. Nie ma myslenia "jestem rok do tyłu", bo wcale nie jesteś. I bardzo dobrze że się zaczynasz złościć na faceta. Gratuluję. A ponieważ zaczynasz się złościć na jednego sprawcę, takiego w czasie najbliższego, zyskujesz pewną możliwość i dojście do złości na innych, wcześniejszych masz już nieco łatwiejsze, bo w ogóle oswajasz się z taką możliwością.
Lęk się nasila jak Ty jesteś w stanie go przyjąć. Wyłazi. Ileż ja spraw tak nie umiałam załatwić na czas... z lęku własnie. Tak boi się dziecko, które musi zrobić coś, co je przerasta, sprostać za trudnej sytuacji...
Ten drugi lęk też ma swoje źródło, na razie zakryte. Przyjdzie czas to się dowiesz.
Naprawdę robisz fantstyczne postępy. Przypuszczam, że nie widzisz tego jako postępów w terapii bo na codzień życia nie ułatwiają. Ale kierunek masz znakomity i naprawdę co napiszesz to krok jakiś siedmiomilowy można odnotować .
Między cichutkim zerem co "przeprasza że żyje" a tygrysicą, co każdego rozszarpie - cała ja. Najbliżsi mnie dominują (nawet tego nie chcąc, sama się podkładam), a dalszych zagryzam za drobiazg. Maui - dokładnie. Obecnie z zagryzania się już wyleczyłam, z płaszczenia chyba nie do końca jeszcze, ale w znacznym stopniu.
Kłamstwo to też chyba lęk. Ja akurat ściemniałam długo przed terapią w niektóych sytuacjach z odruchu psa Pawłowa niejako, wiele lat ćwiczeń. Jak to było z kłamstwem w Twoim dzieciństwie?
No i na zakończenie - napisałaś o swoich znakomitych postępach i w podsumowaniu piszesz jakby to były negatywy. Ja rozumiem, życie się utrudniło, ale uwierz - piszesz o krokach do przodu, piszesz o swoim zdrowieniu :)
A co do asertywności to właściwie jakoś jasne mi się wydaje. Na warsztatach czujesz się bezpieczna - wszyscy tam są celem ćwiczenia zachowań asertywnych, reguły są jasne to i wykazać sięnie boisz. Natomiast w realu umiejętności są zżerane (póki co) przez lęki rozliczne. Bo w zwykłym życiu nie ma takiego jasnego ustawienia ról i nikt nie nadzoruje przebiegu zdarzeń. Ale to, czego się teraz nauczysz później będzie jak znalazł. Bardzo jestem z Ciebie dumna :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 28 maja 2010, o 14:17

Dziękuję, Sansevieria, że mnie wspierasz. Naprawdę to wszystko co tutaj ktokolwiek mi odpisze dodaje mi sił i nadziei.

Być może już to pisałaś - akurat napisałam ostatnią wypowiedź pod wpływem emocji i nie zastanawiałam się nad sprawdzeniem, czy to się wcześniej nie pojawiło.

Co do złości, to mam wrażenie, że to był "fałszywy alarm". Ta złość nie była wyraźna. Była chwilowa i objawiała się tak, że chyba nic nie czułam, ale pod nosem wymksnęło mi się ciche "nienawidzę cię". Kolejny "objaw" - śniło mi się, że kłóciłam się z nim na jakiejś skale, a rano po przebudzeniu żałowałam, że go nie zrzuciłam z niej. Ale to były nadal rozmyślania tak jakby na spokojnie, na zasadzie "mogłam go zrzucił przecież, ale w sumie to głupio tak zabić człowieka". Emocje zaczęły się wylewać (ale nie te co trzeba), gdy jechałam z koleżanką busem, a on wtedy do niej zadzwonił. WTedy nagle wywaliło się wszystko - lęk, smutek, zazdrość czyli to co zawsze do tej pory. Na szczęście minęły.

Lęk pt. "niezałatwianie spraw" zauważyłam, że czasami mija. Tzn. jak mam dobry humor, to spisuję sobie na kartce rzeczy do załatwienia i wiele z nich naprawdę załatwiam. Ale warunek - dobry, optymistyczny humor. A jak pisałam wcześniej mój humor waha się od euforii, entuzjazmu do totalnego doła, pesymizmu i bierności. Nawet nie umiem stwierdzić w jakich momentach co przychodzi.

Zaczęłam też strasznie chudnąć. To mnie niepokoi, bo mam sporą niedowagę, a chudnę nadal. Byłam u lekarza - nic mi nie jest, mam po prostu więcej jeść. A apetyt też tracę coraz bardziej. Pewnie to ma podłoże nerwowe, ale myślałam, że chociaż mój organizm przestanie powoli na tym wszystkim tracić.

Jeżeli chodzi o kłamstwo, to w dzieciństwie kłamałam dużo. Po co? Żeby uniknąć kary, krzyku mamy, albo jak chciałam się komuś przypodobać (najczęściej rodzicom), albo mieć z kimś o czym porozmawiać (głównie z rodzicami, np. na zasadzie plotkowania o kimś, bo moja mama uwielbia plotkować, więc nagminnie wymyślałam bajki o moich koleżankach).

Na trening asertywności nie wiem czy pójdę. Tzn. chcę iść, ale z drugiej strony nie mam ochoty wychodzić z domu. Ale wiem, że napewno mi to coś da, cokolwiek, więc muszę po raz kolejny walczyć ze sobą, żeby nie znaleźć tysiąc powodów dlaczego nie warto na niego iść. Akurat racjonalizacją operuję nieźle i muszę się tego wyzbyć.

Cieszę się, że jesteś ze mnie dumna :):):)
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Postprzez Sansevieria » 28 maja 2010, o 16:16

A jestem dumna, jestem :)
Ciche "nienwidzę cię" jest preludium. Nie ma obowiązku odczucia całej złości tak z marszu. Musisz się przyzwyczaić do mozliwości nim z niej w pełni skorzystasz. Grunt że kierunek prawidłowy.
Z niezałatwianiem spraw to dokładnie jak ja. W okresie lepszego nastroju przepychałam wszystko, po czym znowu było sie łaskawe nawarstwiać. Nadal mam do tego skłonność. Już nie na taką skalę, ale skłonność pozostaje. Z drugiej strony to może ta skłonność jest całkiem częsta u ludzi. W końcu każdy, nawet najzdrowszy, miewa gorsze dni i w takich dniach mu się zwyczajnie nie chce...
Natomiast co do zmuszania się do treningu asertywności czy czegokolwiek innego, to przyszedl moment na pytanie - czemu się zmuszam? Co się stanie jak się nie zmuszę? Czy przypadkiem nie usłyszę demonicznego głosiku, który mi będzie sączył złe rzeczy na mój temat? Czy nie zmuszam się do robienia czegoś "pożytecznego" żeby nie robić czegoś innego? Czy na pewno ten kolejny trening asertywności coś dobrego mi da - wszak pisałaś, że już bywałaś i w sumie bardziej to była porażka (tam umiem, a w zyciu nie) niż poczucie sukcesu. Tak ogólnie to pytanie brzmi - kto tak naprawdę kogo i do czego zmusza. I w imię czego.
Więcej jeść jak się nie chce to trudno jest. Może spróbuj jakiejś innej kuchni, nowych smaków? Albo innych pór jedzenia, albo miejsc? Może jakiś ruch niewyczerpujący a przyjemny?
Bdzie dobrze, już jest "do przodu". A nawet jeśli coś pisałam i powtórzę to nic się nie stanie - nie masz obowiązku obciążania pamięci długotrwałej moimi tekstami, nie są tego warte :D
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Maui » 30 maja 2010, o 10:25

---------- 14:08 29.05.2010 ----------

No i złości znowu nie ma. Tak jakby jej w ogóle nie było. Wzamian za to jest coś, co wspaniale pokazuje moją samoocenę - tak jakbym sama siebie próbowała usprawiedliwić, że to nie moja wina i ze nie jestem taka, jak on zawsze o mnie mówił. Co robię? Mam trochę żal do niego na zasadzie "Ja zrobiłam to i to dla ciebie, a ty mnie odrzuciłeś i traktowałeś jak szmatę.." albo sama sobie tłumaczę "zrobiłaś tyle dla niego". Nie popadam wcale w żadną dumę jaka to ja jestem cudowna, że się "poświęcałam", tylko walczę ze sobą, żeby tylko nie uwierzyć w to co mówił: że się zmieniłam na gorzej, że jestem chora psychicznie, że jestem niedojrzała, że jestem żałosna i śmieszna i że zachowuję się jak idiotka. Niby na poziomie świadomym nie wierzę, ale widzę po sobie, że znacznie gorzej siebie traktuję jak się nasłuchałam tego co on gadał. To okropne, że to na mnie wpływało prawie bez mojej wiedzy.
Co jeszcze wypływa? Cholerny żal. Ale o co? O to, że mam wrażenie, że wszystkie inne kobiety traktował/traktuje lepiej niż mnie. Jak sobie myślę, że byłej żonie nosił jedzenie do łóżka, a mnie bił, to dopiero czuję się jak g...no. To chyba jest dla mnie najstraszliwsze. Chociaż wiem, że w innych przypadkach nie był super szanującym człowiekiem, ale nie było to AŻ tak poniżające traktowanie, jak mnie :/

Jeżeli chodzi o to zwlekanie, to tak - każdy ma gorsze i lepsze dni. Ale chcę nabyć umiejętność bycia na tyle odpowiedzilaną, że nawet jeśli mi się nie chce, to robię co do mnie należy.

Nie poszłam na trening. Wczoraj jedyną rzeczą o jakiej marzyłam było pójście spać, a nie tłuczenie się pociągiem 180 km. Nie wiem czy tak do końca chciałam na niego iść. Nie wiem czy dlatego, że czegoś się bałam, czy po prostu nie chciałam. Wiem, że zgodziłam się po to, żeby poniekąd przypodobać się terapeutce i pokazać, że robię postępy. Ale wygrała niechęć. I pojawił się lęk, jak ja się teraz jej wytłumaczę, choć napisałam jej smsa, że nie przyjdę. Nie wiem czy mam na tyle odwagi, żeby powiedzieć "nie przyszłam, bo naprawdę nie chciałam. Zgodziłam się tylko po to, żeby się pani przypodobać".

---------- 10:25 30.05.2010 ----------

No i skończyło się depresją. Znowu. Właściwie to w ten weekend zastanawiałam się czy potrzebuję uspokojenia czy pobudzenia. Z jednej strony byłam/jestem powolna, flegmatyczna, nic mi się nie chce, a z drugiej w środku cała się trzęsę i jest mi niedobrze. Okropieństwo, bo nawet usnąć nie mogę,a poza leżeniem i spaniem na nic innego nie mam ochoty. I takie właśnie są moje gorsze dni.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 23 gości