Obawiam się, że ten temat będzie kolejnym z serii. Niemniej jednak opiszę swoją historię, głównie po to, żeby się wygadać.
Byłam w długim związku, początkowo wszystko "wydawało się", że jest świetnie. Ale od początku praktycznie kłóciliśmy się. Pan miał w zwyczaju obrażać się na kilka dni, podczas których głupiałam (była to najgorsza kara, nienawidzę cichych dni. Sądzę, że budują one między ludźmi niepotrzebny mur). Praktycznie zawsze to ja wyciągałam rękę do zgody. I tak to wszystko trwało. Godziłam się na niedomówienia ("przecież nie możesz mnie kontrolować"), godziłam się na wszystko, co chciał. A i tak było zawsze za mało. Z biegiem czasu zaczęło mu przeszkadzać, że nie lubię imprez, a wolę spokojnie spędzić wieczór we dwójkę rozmawiając. Z biegiem czasu koledzy zaczęli być ważniejsi ode mnie. Nie potrafiłam powiedzieć, gdzie tak naprawdę jest, kiedy nie było go ze mną. Przestał mieć praktycznie dla mnie czas. Potrafił zrobić mi kłótnię zupełnie bez powodu, ciągle podejrzewał o zdradę. Najważniejszy był on. Moje plany można było zmienić, jego nie.
W pewnym momencie przedobrzył i powiedziałam koniec. Oczywiście obraził się na kilka dni. Płakałam, nie mogłam sobie znaleźć miejsca, ale powiedziałam sobie, że tym razem nie ustąpię. Bałam się, że kolejne pogodzenie oznaczałoby już całkowite traktowanie mnie poniżej krytyki, a tym byłam już zwyczajnie zmęczona.
Wtedy przestałam poznawać tę osobę, z którą byłam tyle czasu. Zaczął pić. Dzwonił do mnie, pisał na gg, za każdym razem "chwaląc się", jak to świetnie się beze mnie bawi.Jednocześnie kilka razy jeszcze się zjawił u mnie, mimo że nie byliśmy już razem, dalej chciał mnie dotykać.
Doszło do mnie, że kochałam swoje wyobrażenie i to jeszcze "za bardzo". Nauczyłam się rozpoznawać szantaż emocjami i na chłodno myśleć, że on po prostu chce mnie zdenerwować, bo wtedy ma nade mną władzę.
Pojawił się w moim życiu inny mężczyzna. Nie ukrywam, zaimponował mi wieloma cechami, których nie widziałam u swojego byłego.
Wszystko jest dobrze, póki tamten się nie pojawia.
Kiedy myślę na spokojnie, wiem, że związek z taką osobą to zniszczenie siebie.
Ale kiedy on do mnie mówi, wytrąca mnie z równowagi i jestem w stanie mówić takie brednie, że sama siebie nie poznaję, jak się uspokoję. Nadal się go boję, więc kiedy pyta o nowego, zaprzeczam jakiemukolwiek istnieniu.
Później jest mi z tym źle, bo na razie wydaje się, że ten nowy chłopak zasługuje na szacunek. Ale chyba to coś ze mną jest nie tak, widać muszę być upadlana, żeby uważać, iż ktoś mnie kocha.
Dzisiaj były zadzwonił i opowiadał mi z jakimi kobietami się zaczął spotykać. I to mniej więcej w czasie kiedy wymagał, żebym oddawała mu się. Po prostu nie wiem, co się ze mną stało, czułam się fatalnie, jak zwykła szmata. Obawiam się, że jego to bawiło, bo później zaczął nadmieniać znowu o miłości i że chce powrotu.
Jak nie ponoszą mnie emocje wiem, że nie można mu wierzyć, że każde słowo może być zmyśleniem. Wiem, że pije i to ostro a z takimi typami lepiej się nie zadawać.
Wiem, że nie jestem sama, jest przy mnie ktoś, kto nie uważa zwykłej rozmowy o tym, co się robiło w ciągu dnia za inwigilację.
A mimo to kiedy poniosą mnie uczucia, muszę się mocno pilnować, żeby nie rzucić wszystkiego.
Chcę z nim zerwać kontakt, chcę być w porządku wobec tego nowego chłopaka. Co najlepsze wiem, że nie kocham już tamtego. Ja się go tylko boję.
To co w takim razie sprawia, że nadal ma nade mną władzę? Jak z tym sobie poradzić?