---------- 11:37 21.06.2009 ----------
flinka napisał(a):Czy nie obawiałaś się trochę dezapropaty z jej strony bądź wręcz odrzucenia, np. zdania "Jeśli pani nie będzie słuchała moich zaleceń to nasza współpraca nie będzie miała sensu".
Obawiałam się i szczerze mówiąc obawiam się tego nadal. Choć wiem, ze ona mi tego nie powie to z logicznego punktu widzenia przecież tak jest - że jeśli nie zacznę wreszcie czegoś robić, to ta terapia większego sensu nie ma.
Co do tego, czy bałam się rozstania czy nie - nie potrafię tego powiedzieć jednoznacznie, choć nie wykluczam tego. Bo nigdy nie miałam sytuacji, że mi się nie chciało iść na terapię, a fakt faktem jestem bardzo przywiązana do mojej terapeutki, bo mam wrażenie, że tylko ona mnie tak prawdziwie rozumie.
A może świadczy to o Twojej inteligencji, wiedzy, zdolnościach co? Może tak, byś troszkę się doceniła?
Może i o tym świadczy, ale nie wiem skąd we mnie było tyle siły, żeby jednak te egzaminy zaliczyć na przyzwoitym poziomie. Bardziej to chyba traktuję jako kwestię szczęścia, bo niewiele się przykładałam. Aczkolwiek inteligencja pewnie tez zrobiła swoje.
W sytuacjach stresowych?
Nie tylko w stresowych, czasami bez powodu się pojawiają, np. leżę sobie na łóżku i łapę się na tym, że się cała trzęsę. Najgorzej kiedy pojawiają się w czasie rozmowy z kimś na jakiś trudny temat - wtedy ta osoba czyta ze mnie jak z książki, jakie emocje mną targają w danym momencie. To dla mnie bardzo niekomfortowe i czuję się z tym bardzo dziwnie i wręcz wstydzę się tego.
Co to dla Ciebie znaczy zachowywać się jak wariatka?
Nieadekwatnie do sytuacji, wyolbrzymiać wszystko, mieć huśtawkę nastrojów bez powodu, czepiać się praktycznie wszystkiego. Do tego dochodzą te cholerne drgawki, ogólne bujanie w obłokach, straszna niekonsekwentość w tym co robię. Do tego złapałam się na tym ostatnio, że postrzegam bardzo egoistycznie ludzi. Gdy kogoś poznaję lub wchodzę w jakieś nowe środowisko włącza mi się lampka pt. "co mogę z tego mieć dla siebie, czego mogę się nauczyć nowego, dowiedzieć". Do tej pory było to nieświadome, a kiedy się przyłapałam na tym poczułam się straszną egocentryczką.
Szkoda tylko, że znajomi nie przekazali Ci tego delikatniej. Może poszukasz jakiejś innej pracy?
W końcu jadę na ten obóz z nimi, ale nie jako wychowawca tylko jako księgowa. Nigdy nie pełniłam takiej roli, chcę się tego nauczyć, choć wiem, że będzie mi trudno. W sierpniu zaś jadę w góry do hotelu jako recepcjonistka, więc jakieś zajęcie jest.
Nikt już nie traktuje moich próśb czy uwag poważnie, bo uznają, że to mój kolejny humor.
Faktycznie nikt?
Niestety ci którzy widzą co się ze mną dzieje i znają przyczyny tego właśnie nie biorą mnie wcale na poważnie. Ci z którymi nie jestem tak blisko i nie wiedzą co ze mną jest po prostu nie wiedzą co się ze mną dzieje, bo przy takich osobach jakimś cudem umiem grać i zachowywać się w miarę normalnie. Ja zawsze byłam postrzegana przez ludzi jak taka naiwna, mała dziewczynka, którą trzeba za rękę prowadzić, która ciągle żyje tylko w swoich marzeniach, jest niedojrzała i nic nie wie o życiu. Teraz to co się ze mną dzieje u niektórych potwierdza to wyobrażenie mimo, że ja tak bardzo chcę zdjąć z siebie tą etykietkę. Narazie nie potrafię, bo wiem, że to wyobrażenie o mnie jest prawdziwe - istotnie jestem naiwna, rozmarzona i tchórzliwa. Boli mnie po prostu to, że mimo że niektórzy wiedzą co ze mną się dzieje, znają przyczyny to nie patrzą już na mnie jak na osobę, podmiot tylko z perspektywy moich zaburzeń. Nie uważają, że ja czegoś naprawdę chcę lub nie chcę, tylko że to kolejny symptom mojego zaburzenia. U tych, na których jestem najbardziej zła, że mają głeboko gdzieś co czuję czy myślę o ich zachowaniu w stosunku do mnie wywołuję coś w stylu litości (bo tak się wobec mnie zachowują - bagatelizują i próbują terapeutyzować, na boku śmiejąc się, a mnie szlag trafia)
Twoje rodzinne miasto jest daleko od Lublina?
Tak, ponad 180 km dalej... Dlatego niestety dojeżdżanie na terapię nie wchodzi w grę, a z resztą przez wakacje będę prawie cały czas w pracy. Mam nadzieję, że nie cofnę się przez ten czas i nie będzie trzeba rozpracowywać wszystkiego od początku. Chociaż i tak teraz widzę, że moje stare nawyki wróciły, które tak usilnie moja terapeutka starała się ze mnie wykorzenić. Nawet to się tyczy poglądów i sposobu myślenia. Ostatnio miałam wrażenie jakby to co zostało we mnie zmienione w czasie terapii było tylko snem. I moje myślenie wróciło do punktu wyjścia, na takie jaki było sprzed terapii.
---------- 15:45 01.07.2009 ----------
Już tyle czasu minęło odkąd nie byłam u mojej terapeutki, a mam wrażenie, że zmiany mimo tego zachodzą we mnie. Po pierwsze odkryłam w sobie nowy lęk, z którego wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Jest on dosyć głupi i nie wiem gdzie leży tego podłoże, ale boję się i nie lubię załatwiać rzeczy urzędowych, a także wszystkich tych gdzie trzeba iść do nieznanych mi ludzi, a nawet do nich zadzwonić... Nie wiem... może boję się tego, że źle wypadnę, że wyjdę na niezbyt kompetentną, albo będę musiała nagle podjąć jakąś trudną decyzję, o której nie będę mieć pojęcia. Wcześniej wiedziałam, że tego nie lubię i bardzo tego unikałam (zostawiałam na ostatnią chwilę, albo po prostu olewałam, jeśli można było i np. kłamałam że kogoś nie zastałam itd.), a teraz jakoś zrozumiałam, że ja się tego po prostu BOJĘ. Dzisiaj jak musiałam iść załatwic autokary na wyjazd na kolonię dla dzieci, to stojąc przed drzwiami gdy usłyszałam głos mojego kolegi...uciekłam. Wróciłam tam za godzinę, bo nie chciałam żeby ktokolwiek znajomy słyszał jak załatwiam sprawy. To jest głupie :/ I chyba stąd wynika moja niezaradność. A do osób nieśmialych raczej nie należę.
Huśtawka nastrojów troszkę się uspokoiła. Ale zaczęłam niesamowicie pragnąć normalności i szczęścia. Tak, jak jeszcze chyba nigdy tego nie pragnęłam. Jakimś cudem moja samoocena jeszcze bardziej zmalała (pewnie przez moje przejścia w toksycznym związku, o których pisałam w innym wątku). Spróbuję ponownie zacząć robić to, co ustaliłyśmy z terapeutką, że będę robiła. Tylko, że tu pojawia mi się pytanie - po co robić coś po raz kolejny, skoro wiem, że jestem niekonsekwentna i pewnie długo to nie potrwa jak to robię?
Kolejna sprawa jest taka, ze zaczęłam się bać reakcji terapeutki, kiedy wrócę do niej we wrześniu. W końcu olałam 2 ostatnie wizyty i nie wiem.... to pewnie kolejny lęk, że np. będzie się na mnie krzywo patrzyła, ze zwróci mi uwagę, albo coś w tym stylu... że powie coś, co mnie zaboli, że np. zaburzyłam tym bardzo proces terapii.
Kurcze, tak czytam ten swój wątek i w ogóle przez ostatni czas filtrowałam swoje wypowiedzi do ludzi i doszłam do wniosku, że ja się ciągle czegoś boję. Tak jakby moje wszystkie decyzje, czyny i w ogóle życie było jednym wielkim lękiem, którym zawracam głowę innym (bo oczywiście mówię niektórym ludziom, że się czegoś boję, nawet jak jest to błaha sprawa, którą osoba w moim wieku powinna robić z palcem w nosie). Chcę wreszcie dorosnąć i zachowywać się na miarę dojrzałej kobiety... Bo naprawdę źle mi z tymi lękami i ... boję się (heh), że to mi będzie zatruwało życie jeszcze bardzo długo.