pszyklejony napisał(a):Alkoholika jest w stanie wyleczyć terapia i ciężka praca własna, nie żadne aa czy inne ruchy.
Zgadzam się. Na podstawie moich skromnych doświadczeń dodam jeszcze, choć prawdopodobnie mogę zostać ostro skrytykowana ;-) że nawet samo AA czy owe 'inne ruchy' mogą stać się wręcz przeszkodą w leczeniu. Wtedy, gdy własne problemy zostaną zrzucone a to na grupę, a to na innych, a to na terapeutę.... nie mówiąc już o bliskich przy okazji.
Na zasadzie: "zobaczcie jaki/jaka jestem wspaniała, przecież nie piję już {...} chodzę na mityngi, terapię etc... dajcie mi spokój, jest mi trudno ... nie widzicie jak się staram i ciężko pracuję" etc.etc... Albo zamiast codziennej pracy i wysiłku własnego - robienie sobie z mityngów i gadania w kółko o tym samym - kółka wzajemnej adoracji.... ciągłego chrzanienia wokół tematu 'alkohol' a przy tym nic nie robienia z sobą ...
Myślę że przede wszystkim najważniejsze jest RZECZYWISTE przyznanie się PRZED SOBĄ a nie ogłaszania tego wszem i wobec - że jest się chorym, ma się problem. I rzeczywiste podjęcie dla siebie samego/samej wysiłku.... codzienne podejmowanie... owe słynne 24h/dobę.
Wychodzenie z uzależnienia to ciężka praca, wysiłek, to praca nad własnym rozwojem emocjonalnym, psychicznym, duchowym - jakby nie nazywać - praca nad sobą i ze sobą. Tak ja to widzę.
Inaczej to tylko udawanie, że się coś robi.
Z własnego doświadczenia i obserwacji wiem, że nawet jeśli alkoholik czy narkoman nie pobierają, to często zastępują sobie to innym uzależnieniem.... nawet od ciągłego chodzenia na mityngi, od gadania o tym w kółko, od seksu, od gier, hazardu, zakupów, pracy, obżerania się...wymieniać by długo.... ale chodzi o ten bodziec.... o to, że bycie ze sobą sam na sam uwiera, boli, nie chce się podejmować wysiłku, aby poszukać w sobie - łatwiej zrzucić problemy na zewnątrz. Wtedy taka osoba robi wrażenie, że cos robi - dużo o tym gada, świetnie radzi innym, jest podziwiana - bo przecież nie pije/nie ćpa.... ale zyje w ciągłym chaosie, po cichu robi coraz większy bałagan, zaczyna się gubić, krzywdzić siebie, innych.... powolna coraz większa destrukcja.
Tyle moich doświadczeń.
Oczywiście - to sprawa indywidualna :-)
Ale i tak uważam, że okłamywanie do niczego nie prowadzi.... mam na myśli oczywiście udawanie, że się coś robi - to też oszustwo - no i oczywiście mam na myśli okłamywanie samego siebie, bo od tego zaczyna się jakiekolwiek kłamstwo, najpierw wpuszczam je do siebie a później od siebie.