Witam
Piszę bo nie wiem już co mam robić.
Nie wiem już czy jest jakaś szansa na uratowania mojego krótkiego małżeństwa ( 1 rok i 2 m-ce)
Powoli rezygnuję, daję za wygraną.
Nie wiem już co mam robić, mój mąż jest chyba pracoholikiem i tyle.
Całe dnie spędza w firmie, którą prowadzi ze swoim ojcem.
Coraz częściej odczuwam ze przegrywam z firmą
Tyle razy proszę go żebyśmy poszli na terapię małżeńską ale on nie ma czasu bo liczy się tylko firma.
Prawie rok od naszego ślubu nie pracowałam, zajmowałam się domem - gotowałam obiadki, sprzątałam i prałam. Mąż traktował mnie jak oczywistą darmową służącą - przychodził na gotowe - nigdy nie wiedziałam kiedy wróci - dzwonił ok. 1o minut przed swoim przyjazdem że wraca.
A wracał różnie od 17- to było najwcześniej.
Ale ok nie pracowałam to miał podane na tacy.
Od jakiegoś czasu prowadzę własną firmę i niestety ale podział obowiązków musiał nastąpić - co z resztą obiecał mi mąż.
Były o to koszmarne kłótnie - " bo skąd on ma wiedzieć co ma zrobić"
Często też dochodziło do mega kłótni po której mąż wychodził z domu żeby tylko nic nie pomóc.
Ostatnio ucichły a po mojej kilkudniowej nieobecności w domu po tym jak mąż przez tydzień olewał moje prośby o przelew pieniędzy nagle "Pan i Władca" nauczył się nastawiać "swoją pralkę" ( on ją zakupił przed ślubem) i nieporadnie ale zajmować się domem...
Jest mi tak przykro ale widzę że dla męża liczy się tylko firma, w której mam wrażenie że jest parobkiem ojca - co on każe to natychmiast jest wykonywane.
Ja proszę się kilka dni o przelew pieniędzy na życie ale mąż mnie olewa.
Jak zadzwonią z firmy - od razu jest wykonywany przelew - a moje prośby ignorowane.
Mąż nie ma nic do powiedzenia w swojej własnej firmie, okłamuje mnie że nie wie kto w niej pracuje...
Nie mógł a właściwie nie chciał mnie zatrudnić ale daje radę sama - bez "życzliwości" jego i teścia, za to teść zatrudnia sobie kogo chce a ja wysłuchuję od męża jaka firma jest biedna i bankrutująca.
Mąż przesiaduje tam całymi dniami. Kiedyś nawet powiedział mi że robi to specjalnie żeby zrobić mi na złość.
Wszyscy myślą sobie że jesteśmy bogaci - co mnie bardzo boli bo wcale tak nie jest, nie mamy nawet własnego auta - mąż korzysta z pożyczonego od Tatusia.
Na nic większego nie mamy pieniędzy - mam wrażenie że mąż pracuje za darmo, za pracę po 20 godzin nie dostaje nic więcej.
Ale pieniądze to nie wszystko - MOJEGO MĘŻA PO PROSTU NIE MA
Nasze małżeństwo to fikcja :(:(
Nie ma go całymi dniami, pracuje do 24 nawet i przez całe weekendy.
Rodzina męża nie przepada za mną - z wzajemnością zresztą - i mam wrażenie że przetrzymywanie i stawianie coraz większej liczy zadań w stosunku do mojego męża jest robieniem na złość naszemu małżeństwu - żebyśmy się tylko rozwiedli - bo nie byłam bogatą i cichutką kandydatką na żonę dla ich syna parobka.
Rodzice męża traktują go jak służącego, faworyzują tylko swoją córeczkę, dla niej jest wszystko - mieszkania, dom w górach, pieniądze - dla syna mieli tylko książkę kucharską na jego ślubie.
I pewnie usłyszę zaraz że patrzę tylko na kasę - ale musiałam to napisać, bo nie jestem ślepa jak mają go za służącego.
A co męża
My nie rozmawiamy Rośnie we mnie poczucie beznadziejności, rozgoryczenia i jestem coraz bardziej sfrustrowana
Jak już wróci wieczorem to próbuję z nim porozmawiac i co mam???
Mąż trzymając w ręku pilota i program tv pokazuje mi fuck you - czym doprowadza mnie do szału a potem się bijemy
Jest mi tak przykro i głupio o tym pisać - to jest żałosne.
Staram się byc tolerancyjna wobec pracy meza ale juz nie potrafie.
Jego ciągle nie ma - niby coś tam probuje naprawiac ale na chwile - potem znowu jest ciągle tak samo.
Nie potrafi połączyc życia zawodowego z małżeńskim.
Naszego małżeństwa nie ma - taki mam takie wrażenie.
Ciągle jest firma i firma - i ciągle wysłuchuję że firma jest biedna, firma upada, zostaniemy z długami - co nie daje mi totalnie poczucia bezpieczeństwa.
Mąż karmi mnie tymi słowami - tylko firma nigdy nie jest biedna na jego siostrzyczkę - wtedy wszystko jest ok.
My już nawet nie sypiamy w jednym łóżku.
Sypiamy po pogodzeniu się może max 3 dni w tygodniu a potem znowu awantura i osobne spanie.
Ciągłe telefony mnie dobijają - już po 6-tej rano - nie pomagają moje złości, tłumaczenia i prośby...
Mąż jest tak uzależniony i tak poddany tej firmie że potrafił kiedy uprawialiśmy sex przerwać stosunek aby odebrać telefon - czym totalnie mnie zniechęcił do sexu z nim.
Od wakacji chciałam zacząć starać sie o dziecko ale to co się dzieje w naszym małżeństwie mnie przeraza
Tak bardzo cieszyłam się ze będziemy "robić" dziecko, liczyłam ze będzie to "ważna" chwila, jednak wszystkie te problemy dają mi do myślenia czy warto pakować się w "samotne" macierzyństwo z wiecznie nieobecnym mężem, karmiącym mnie wizjami spłacania długów do końca życia ( nie daje mi to poczucia bezpieczeństwa)
Nie ma między nami ostatnio żadnych uczuć oprócz nienawiści.
Nic dla męża nie liczy się oprócz firmy.
Tak bardzo liczyłam, że będę miała dziecko, że mąż się będzie cieszył, że pomoże jak się będę źle czuła, ale ta jego "pomoc" i postawa mnie dobija.
Dobija mnie też jego postawa, że nigdy nie mówi o dziecku, nigdy nie powiedział mi od siebie "chcę żebyśmy mieli dziecko" "chcę żebyś nam urodziła dziecko"
Jak byłam chora - musiałam prosić się o zrobienie szklanki herbaty, następnym razem nie sprzątał 2 dni - wszystko zostawił dla mnie jak tylko wyzdrowieje niech zapierdzielam....
Ja już nie wiem co robić, nie mam ochoty na sex z mężem, ta cała sytuacja mnie dobija, mąż wymusza na mnie stosunki, których ja tak na prawdę nie chcę - jedyne czego chcę to rozmowy, terapii a potem jak się jakoś ułoży może w końcu stosunku z uczuciem a nie z musu...
Nie pomagają prośby, groźby, tłumaczenia, jak grochem o ścianę, mogę pisać sobie żałosne smsy i prosić się o wszystko.
Dla męża liczy się tylko firma - o mnie przypomina sobie jak już wszystko załatwi w firmie i chce sexu
Co robić???