Czesc, pisze do Was pierwszy raz...
Mam taki dosc drobny problem.... Jestem ze swoim mezem od ponad dwoch lat, a od ponad roku po slubie, pobralismy sie dosc szybko, wydawalo nam sie ze bardzo nam ze soba dobrze, dobrze sie dogadujemy i poco marnowac czas (nieukrywam, za wiele go tez nie mamy, bo jestesmy dosc duzi ) - tzn mamy juz swoje lata...
Kazde z nas mialo swoje doswiadczenia, ja mialam meza, mam dzieci, on mial zone, ma dziecko, potem mial jeszcze kilka partnerek... ale nigdy niemogl sie zdecydowac na te jedyna, kobiety byly, albo zbyt dziecinne, malo inteligetne... itd itp... moj maz twierdzi ze lubi kobiety inteligetne, nie ukrywam troche to imponujace... tyle ze kobieta inteligetna, to rowniez taka, ktora jest ambitna, ktora lubi poszukiwac rozwiazan, sama potrafi sobie dac rade w wielu sytuacjach, no mozna powiedziec babo-chlop...
Nie chce powiedziec, ze jestem inteligetna, bo jestem za skromna na takie stwierdzenie, ale moge powiedziec, ze zarzadzam grupa ludzi, pomagam firmie wdrazac projekty i systemy, moja specjalnoscia jest rozwiazywanie problemow, usprawnianie, polepszanie, szybko analizuje sprawe i wogole szybko dzialam, moze nauczyla mnie tego praca zawodowa, ale walcza z czasem jest tez jakby wpisana w nasze zycie.... Natomiast wiele rzeczy robie spontanicznie, czy cos trzeba zrobic w komputerze, czy tez w zyciu, zwykle towarzyszy mi jeden cel, rozwiazac i usunac problem... i czesto robie to bezwiednie, poprostu moja pasja jest naprawianie i kreacja, tworzenie czegos z niczego.... czesto nie wiem jak rozwiazac problem, i myslenie doswiadczanie podsuwa mi pomysly, wtedy jest rozwiazanie i ogromna radosc... udalo sie!!!
Tyle, ze moj maz, uznaje te radosc, to ze ja wogole cos robie, cos poprawilam w komuterze, cos udalo mi sie rozwiazac, dalam sobie z czyms rade, dojechalam gdzies sama, wszytskie te moje male zwyciestwa, traktuje jak konkurencje, i kazde moje zwyciestwo jest jego porazka.... tyle ze ja tego tak wcale nie traktuje... czesto jak ja robie cokolwiek co nie jest moja mocna strona, on caly czas mi dyktuje, zrob to tak, zrob inaczej..... czesto poddaje sie tym drygowaniom, ale czesto tez mowie, slonce, zrob to sam poprosze, wiem ze zrobisz to lepiej i wiem, ze niebedziesz sie dzieki temu frustrowal.... on wtedy mowi, ale ty to bardzo dobrze robisz, ja tylko lubie ci mowic jak dziecku co ma zrobic i jak.... OK, ja gdzies rozumiem, ze to jest ten jego kompleks mniejszosci, gorszosci.... ale on tak naprawde czesto kumuluje te swoje frustracje zwiazane z tym, ze jak mu sie wydaje ja z nim konkuruje i czasem nawet mi sie udaje, ze takie przenoszone frustracjie czasme eksploduja... i to w takich glupich niewaznych chwilach.... np. probuje mi wytlumaczyc gdzie mial problem z przejechaniem (tzn tak smiesznie tez, bo zwykle wieczorem po pracy to moj maz gada jak najety z kim i z czym mial problem a ja siedze grzecznie i slucham, nawet jakbym miala problem to bym o nim nie mowila, a jakbym zaczela, to on i tak kontynuowal by swoj watek....) i probuje wytlumaczyc, ze to bylo na ulicy.. tej, no czekaj ona sie nazywala.... no i mysli mysli, ja mowie slonce, nie wazne jak ta ulica sie nazywala i tak nie wiem gdzie to jest... to wtedy dostaja bure, widzisz jaka ty jestes, zimna i nieczula, ja poprostu chce ci opowiedziec a ty nie chcesz mnie sluchac, wolisz tylko sucha informacje..... itd itp....
Nie wiem, czy moze ze mna jest co nie tak, kiedys faktycznie mi zarzucil ktos, ze moja postawa stawia duze wymaganie w stosunku do osob z ktorymi dzialam, bo jestem przebojowa, inteligetna... bystra.... OK, moze stawiam wysoko poprzeczke, ale nich mi wytlumaczy ktos, dlaczego facet ktory ma kompleks bycia madrym i dobrym we wszystkim bierze sobie za zone inteligetna babke.... czy nie mial by latwiejszego zycia ze skromna dziewczynka, ktora chce tylko byc zona, mama i gospodynia... ja tak naprawde tez chce byc zona, mama i gospodynia... ale nie wiem, czy dam rade odrzucic swoje pasje, drobne pasje, ktore tak naprawde tworza moja osobowosc... lubie cos sama zrobic, rozwiazac problem, bardzo czesto z tzw dziedziny facetow, elektornika, komutery, telefony.... poprostu mnie to pociaga i nietraktuje swojego pratnera jako konkurenta, lubie sie od niego uczyc, ale robie to pociuchu, obserwuje, wyciagam wnioski probuje sama.... ale nie konkuruje, ani swiadomie, ani podswiadomie..
Sam fakt konkurencji, jakby nie jest tez problemem, najwiekszy problem to sa wybuche meza, ktory wszedzei co zrobie i powiem dopatruje sie podstepu, wszedzie mu sie wydaje, ze tak zadaje pytania, lub tak naprowadzam rozmowe, zeby go ponizyc, pokazac ze jest gorszy... kurde normalnie czasem mam wrazenie ze zyje w jakims matrixie....
czasem zadaje proste pytanie, gdzie odpowiedz jest tak lub nie, i zawsze w odpowiedzi dostaje pytanie.... bo prosta odpowiedz, mogla by go postawic w zlym swietle, lepiej jakby uzyskac dodatkowe informacje, tak zeby odpowiezd mogla byc zargumentowana.... I nie wiem, dla mnie to nie jest powod do rozstania, ale tez nie umiem zyc w takich warunkach... chcialam zeby poszedl na terapie, odpowiedz jest OK, ale gdy trzeba cos zrobic, to nie ma dzialania.... moze fakt ze on potrzebuje terapii, tez jest dla niego ponizeniem.... i co ja mam dalej z tym zrobic....
Totalnie zaklopotana Sarah