Dziwna sprawa!!!

Problemy z partnerami.

Postprzez Bianka » 16 kwi 2010, o 23:44

woman napisał(a):

I jesczze z innej parafii.
Bianko, a może Ty tak temu mężowi ciągle o swoich dolegliwościach.
Endokrynolog, ortopeda, ginekolog...Pamiętam, że czytałam też o Twoich problemach kardiologicznych.

Wiesz, jeśli w domu tylko jeden temat, dolegliwości, narzekanie i szukanie minusów, to się z takiego domu niestety ucieka.


Woman to nie to, jestem z domu lekarskiego i u nas póki nie umierasz to nikt Ci nie pomoże, szewc bez butów chodzi, moja mama ma cukrzycę która totalnie ignoruje bo nie ma ochoty być na diecie całe życie...do hipochondryka bardzo mi daleko....
Choruję na chorobę hashimoto, jest to choroba przewlekła tarczycy! przez nią straciłam pierwsze dziecko, hashimotki bardzo często tracą ciąże albo rodzą przedwcześnie, muszą być pod szczególną opieką endokrynologa i ginekologa w ciąży-niedobory hormonów zagrażają bardzo dziecku, matce też szkodzą aczkolwiek tym się mnie martwię...
a jesli chodzi o ortopedę, to problemy z kręgosłupem miałam przed ciążą, upadłam na lód na plecy, od tamtej pory mam duże z nim problemy, byłam wysłana do sanatorium i regularnie na rehabilitację, niestety nic na dłużej nie może pomóc, no chyba że operacja, czego nie chcę...mój ortopeda dużo przed ciążą powiedział że jak będę w ciąży to muszę do niego przyjść bo dolegliwości mogą się nasilić a wtedy będzie konieczna cesarka...dokucza mi to strasznie....ogólnie po poronieniach ciążę prowadzi się bardziej uważnie, cały czas jestem na podtrzymaniu...
Nie lubię tego podejścia że jak ktoś jest młody to już musi być zdrowy! przez to wiele lekarzy też pewne rzeczy lekceważy bo jak młoda to nic nie może być, na hashimoto chorują o wiele młodsi ode mnie ludzie, nie wiem czy 27 lat to tak strasznie młodo, a chorowanie nie jest zarezerwowane tylko dla osób starszych...ja chorowałam już jako dziecko...a jesli chodzi o serce to 5 lat temu miałam założonego holtera na którym wyszła arytmia, sama sobie tego nie wymyśliłam..a jeśli chodzi o męża to nie uważam żebym narzekała więcej niż przeciętna kobieta pod koniec ciąży która w tym czasie jest już dość uciążliwa, wiem z opowiadania jego kolegów z pracy których żony były w ciąży...
Limonko ortopeda musi pomóc zdecydować co do rodzaju porodu czy cc czy sn...

O co się kłócimy hmm o wiele rzeczy, jest u nas cała masa tych samych od dłuższego czasu nie rozwiązanych problemów, napięcie rośnie, w związku z dzieckiem dochodzi więcej rzeczy...był taki czas kiedy mój mąż chodził do psychologa, przerwał znowu przez pracę, moja psycholog i jego psycholog oboje uważali że w takim trybie jak my żyjemy nawet najbardziej kochająca się para nie pociągnie długo, nie ma żadnych stałych punktów w naszym życiu, nie można nic zaplanować,a jak sie juz coś zaplanuje w ostatniej chwili okazuje się że nici z tego, do tego ja jestem sobie sama, a on sam, wszystko jest przez tą pracę, nienormowany czas i ilośc godzin do oporu, póki jasno...od 5 rano do 22, oczywiscie to tylko taki przykład, bo czas jest bardzo rózny, nienormowany, co my mamy z życia?jak juz dochodzi do wolnego dnia całe napięcie sru, wybucha, nic nie mogę załatwić, jest mi on potrzebny, wszystko jest na mojej głowie, a moja głowa puchnie, teraz przede wszystkim umieram ze strachu przed porodem, w domu nie mogę sie doprosić o przygotowanie pokoju, jest cały zawalony jeszcze rzeczami z przeprowadzki które trzeba uporządkować, sama nie mogę tego zrobić i tak dużo zapieprzam z tym zagrożeniem bo mi się wicie gniazda włączyło, a tu słyszę nagle pretensje że jest nieposprzątane, poprzedniego dnia zmywałam chyba z pięć razy, ale robiłam mu obiadek o 22 i potem nie miałam już siły, rano kłótnia, bo on mi śmie mówić że jest coś nie zrobione, zero docenienia że codziennie doprowadzam tą chatę do ładu, jak jest sam dom zarasta, jak ja przyjeżdżam to odkopuje...eh szkoda gadać, była taka awantura, to nic że płaczę, że mówię że mi przykro że tak mówi podczas gdy ja sie tak staram, a on dalej swoje, no cham i prostak, doprowadził mnie do takiego stanu...i ta pustka, ta samotność, bez niego jestem uwięziona w domu a on sobie poszedł! to był wolny dzień jego, szef mu dał bo poprzednie dni pracował na okrągło i każdy wolny dzien się tak konczy bo to wszystko sie kumuluje, to rozgoryczenie i żal...rozpisałam się a jeszcze nie ogarnęłam tematu:(
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez woman » 17 kwi 2010, o 12:18

Bianko, chorobę hashimoto troszkę znam.
Znajoma cierpi na nią, choć cierpi to za dużo powiedziane.
Musi tylko od czasu do czasu kontrolować poziom hormonu tarczycy.
No ale pewnie u każdego przebiega to inaczej.

Mój mąż wcale nie ma tarczycy, miał nowotwór złośliwy w wieku nastoletnim i usunięto mu tarczycę wraz z węzłami chłonnymi. Do końca życia musi brać hormon tyroksyny. Dzięki Bogu czuje się bardzo dobrze.
Endolrynolog raz do roku w celu ustalenia dawki leku i to ja go zmuszam i przypominam o wizycie.

Arytmię, gdyby sie przebadać miewa niemal każdy i nie jest jakieś poważne zaburzenie z tego co mi wiadomo.
Bianka, dla mnie duzym sygnałem alarmowym był fakt który opisywałaś. Twoi rodzice jechali kiedyś do polecanego kardiologa z Twoim szwagrem, a Ciebie nie zabrali, bo niby nie chcieli Cię budzić. Pamiętasz?
Jak myślisz, co nimi kierowało tak naprawdę?

Bianka, ja myslę, że problem leży w Was, w Waszych relacjach.
Ty podswiadomie próbujesz zwrócić uwagę na siebie, bo czujesz się niedoceniona. On zapracowany i też ze swoimi problemami, których na dodatek nie ma czasu leczyć, bo jak piszesz przerwał terapię.
Bianeczko, zdecydowałaś się na dzidziusia w trudnym dla Was czasie.
Chciałabym coś radzić, ale czuje niemoc w tym względzie.
Musicie się jakoś dogadać, bo dopiero pojawienie się dziecka wystawia stabilność związku na próbę.
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 12:42

Woman ja też muszę brać tyroksynę do końca życia i pewnie jak już nie będę w ciąży będę mogła sobie pozwolić na o wiele rzadsze wizyty, teraz jednak niedobór hormonów wiążę się z niebezpieczeństwem dla małej, są Hashimotki które rodzą i jest ok ale naprawdę większość ma problem ze stratami, donoszeniem, a czasem nawet w ogóle zajściem w ciążę...moje dziecko po porodzie będzie od razu badane czy nie ma wrodzonej niedoczynności:( ja na tym etapie nie powinnam już być w niedoborze(8 miesiąc) a niestety jestem, wyniki mam fatalne:(

A czemu ja miałam jechać do kardiologa? bo dokuczają mi teraz te problemy a to wszystko jest ważne przy porodzie! arytmię miałam zdiagnozowaną w 2005 roku, brałam lek, jak sie skończył zapomniałam o sprawie- nie wiem dlaczego podejrzewasz mnie o hipochondrię nadal...teraz w ciąży jest inaczej, te rzeczy są ważne...
a dlaczego mnie nie zabrali? bo to jest problem mój rodzinny właśnie, czarna owca, zawsze na końcu, badanie to zlecił mi GINEKOLOG, juz w pazdzierniku, taty chrześnica jest kardiologiem dlatego też właśnie on miał załatwić wizytę...mój brat powiedział tylko raz że coś mu tam dokucza i chciałby do niej pojechać, RAZ( też młody człowiek) i tatulek go tam od razu zabrał, natychmiast umówił...a ja w ciąży i 3 miesiące się nie mogłam doprosić, jak sie dowiedziałam że jadą oczywiście chciałam się zabrać z nimi! nie znasz tak dobrze moich relacji z rodziną, bo ja niewiele na psychotekscie o tym piszę, nie ogarniam tematu, a jak raz spróbowałam to wyszlo na to że to niemożliwe :? że to ze mną musi być coś nie tak, bo aż nie do uwierzenia..ja jestem traktowana jak głupek bo jestem najmłodsza! moje zdanie się lekceważy i traktuje cały czas jak 12 latkę, inaczej traktuje sie moje rodzenstwo inaczej mnie! i to jest inny odrębny problem...jednak ludzie z boku widzą to więc nie jestem nienormalna i nie wydaje mi się ze tak jest- widzi to mój mąż i mojej siostry mąż i dziewczyna mojego brata- oni bylo zszokowani że tak mnie olali z tym kardiologiem...mojego brata zawiózł, mi powiedział że mnie zawiezie innym razem ale pozniej juz spiewal inaczej, ze on nie ma czasu i ma to gdzies...a argument "nie chcielismy Cie budzic- tonem jak do 5 latki sorry ale to jest niedorzeczne i pokazuje tylko jak mnie postrzega i traktuje, jak niedorozwiniete dziecko...ten sam tatuś potrafił mnie wyzywać w ciąży od parzęch! a przypominam że pierwsze dziecko straciłam w tym samym roku a ta ciąża jest w zagrożeniu i tak potrafił mnie potraktować...

Jesli chodzi o moje małżeństwo, ten czas trudny jest dla nas juz dość długo i tak naprawdę nie wiem jaki czas by musiał nadejść żeby był odpowiedni na dziecko:( wczoraj mojego mężą nienawidziłam a jednocześnie go kocham, on wiem że też mnie kocha i to jest jedyne stałe punkty u nas...
problemem jest to że go nie ma, że ja jestem sama, z drugiej strony matnia bo pracy nie może rzucić ani zamienić bo zamienić oznacza zarabiać mniej o jakieś półtora tysiąca, nie możemy sobie na to pozwolić bo to jest ta część która po zapłaceniu wszystkiego nam zostaje na życie- i to jest główny nasz przewodni problem, ze sie nie widzimy, a ja uciekam z tego domu:( bo jego w nim non stop nie ma:( i nie potrafimy tego rozwiązać...
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez woman » 17 kwi 2010, o 13:30

Bianko, proszę nie odbieraj moich słów jako atak, próbuję tylko nie głaskać po główce, bo to jak zamiatanie śmieci pod dywan.
Po prostu mój tato jest hipochondrykiem i też miał pretensje, że jak on narzeka to nikt go nie słucha a jak mama słowo powie, że ją coś boli to cała rodzina skrzyknięta do pomocy.
Ale my doskonale wiemy że mama to taka twardzielka i musi Jej coś naprawdę dolegać, aby słówko pisnęla.
A tato po lekarzach biega i jedyne co stwierdzono to nerwicę polegającą na natrętnym szukaniu chorób u siebie i natrętnym mówieniu o swoich dolegliwościach. Oczywiście miał też arytmię, i dolegliwości sercowe, ale to wynika z nerwicy a nie choroby serca.

Jeśli Cię niesprawiedliwie oceniłam, to bardzo mocno Cię przepraszam.

Bianka, ale powiedz mi jesczze dlaczego przebywasz u toksycznych rodziców, skoro macie swoje mieszkanko?
Że jego tam nie ma, ale Ty jesteś i on też wieczorami.
Czy pobyt w domu roziców nie działa na Ciebie dołująco, tym bardziej że tak Cię niesprawiedliwie traktują?
Ja z moimi mam całkiem udane relacje, ale to dlatego że mieszkamy oddzielnie. Uważam, że to podstawa dla związku, tworzyć odrebną rodzinę zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 15:00

Kuuurrcze skasowalo mi się wszystko co napisałam:(

Więc jeśli chodzi o Twojego tatę to ja tego nie mam, w domu w którym się wychowałam to nierealne byc hipochondrykiem, jestem osłuchana, obyta z medycyną w domu medycznym kompletnie i wiem co jest czymś a co jest tylko np nerwicą:) znam opowieści o takich osobach jak Twój ojciec i jest mi do tego daleko...

Jeszcze raz krócej:( z męża nic nie mam nawet wieczorami, bo jak wraca np o 23 to po prostu się kąpie i idzie spać bo raz nie ma sił a dwa na drugi dzień ma np na 5:30...moja frustracja rośnie kiedy czekam na niego cały dzień, jak dzwoni mówi że wróci wcześnie a potem coś wyskakuje i w rezultacie jest bardzo pozno:( Nie mam tu gdzie mieszkamy koleżanek, nikt mnie nie odwiedzi ani ja nikogo, jak byłam bardziej mobilna mogłam dojechać do miasta do lekarza albo odwiedzić kogos ale teraz to niemozliwe, odkad mam to zagrożenie, nie mówiąc o szybkim męczeniu się..jestem więc uzależniona z działaniem od męża i tego czy jest czy nie...z moimi skłonnościami do depresji siedzenie samej non stop bez nadzieji na jakiekolwiek wydarzenia danego dnia po prostu wpadam w dół, mąż widzi mnie w coraz gorszym stanie i wtedy po takim tygodniu czy dwóch sam proponuje zebym złapała oddech u rodziców, a u rodziców:
jest duży dom i mogę ich w ogóle nie widzieć, jest ogródek mogę wyjść w każdej chwili na powietrze, widać drzewa i horyzont:) a nie blokowisko...mogę z mamą pojechać do miasta praktycznie codziennie, ponadto mam tam moje koleżanki, więc jak chcę to się z kimś umówię, spotkam...mam lepszy dostęp do badań krwi które muszę robić i mogę dotrzeć sama i mam tam też położną środowiskową i lekarkę do której też mogę bez problemu w każdej chwili się dostać niezależnie od innych...
Mój mąż też w sumie na weekend jak już ma jakiś wolny to lubi przyjechać tam do rodziców, spotkać się ze znajomymi, zaczerpnąć powietrza...no i tak to właśnie dlatego uciekam do nich:/
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez Sansevieria » 17 kwi 2010, o 15:43

Wiesz Bianko, ja w tym co piszesz rozpoznaję siebie sprzed dobrych paru lat. I w moim postrzeganiu to Ty, podobnie jak ja niegdyś, mimo małżeństwa i osobnego mieszkania nadal nie wyprowadziłaś się z domu. I nadal jesteś przede wszystkim córką swoich rodziców, a nie żoną swojego męża. I choć nienawidzę tzw. "dobrych rad" to jest jedno, co kiedyś usłyszałam od pewnej starszej pani w charakterze tzw. "mądrości życiowej". Rzekła ona "W małżeństwie jest dobrze, jak młodzi żyją i decydują tak, jakby ich rodzice wyjechali na Biegun Północny". I ja to żałuję, że tak późno to do mnie dotarło.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 15:58

---------- 15:54 17.04.2010 ----------

Senseviera wiem że to teraz tak jest:( gdyby mój mąż był obecny byłoby inaczej:( wiem bo był taki okres kiedy wracał jak człowiek, 2 miesiące to trwało, ja gotowałam, razem jedliśmy, mieliśmy potem czas żeby ze sobą pobyć i wtedy nie uciekałam...ale jak minęły śniegi i ciężka zima wszystko wróciło do stanu poprzedniego:( nie wiem jak z tego wyjść, nie znalezliśmy rozwiązania tego problemu:(
Wiem też że wiele osób by tak się czuło jakby miało gdzieś siedzieć jak więzień samemu, bo mi to nie raz ktoś mówił że mnie rozumie, że on by tak siedząc jak ja zwariował, więc jednak nie przesadzam:(

---------- 15:58 ----------

Naszym problemem jest też to że mieszkamy w takim miejscu gdzsie nikogo nie mamy:( i to miejsce też nie jest moje, nieprzyjazne, nieoswojone, odcięte od świata, ale praca jest właśnie tu...
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez woman » 17 kwi 2010, o 15:58

No właśnie ja tego nie miałam nigdy, dlatego tak trudno mi zrozumieć.
Zresztą podobno syty glodnego ... :)

Po ślubie mieszkaliśmy z rodzicami dosłownie klika miesięcy tylko dlatego, że ja byłam jesczze przed maturą :oops:
Zdałam maturę, urodziłam dzidziusia i po miesiącu hajda na swoje.
Wyremontowaliśmy sobie własnymi siłami mieszkanko na zabitej dechami wsi, poprostu totalne zadupie. Mąz pracował od rana do nocy,więc ja sama do tego z dzidziusiem.
Wspominam te czasu z rozrzewnieniem i wtedy też byłam bardzo szczęśliwa.
Cieszyłam się że jestem u siebie, że sobie moge zrobić pranie kiedy chcę i kiedy chcę chodzic spać i wiele innych rzeczy.
Że możemy się z mężem kochać bez ograniczeń czasowych i głosowych :P
Że on lubi wracać do NASZEGO domu, bo ja tam czekam na Niego i nasz syn.
I choć wracał padnięty, kąpal się, jadł i zasypiał nieraz od razu to ja byłam szczęśliwa. Poprostu na chwilę obecną nic innego do szczęścia nie było mi potrzeba.
Nie mieliśmy nic, pieniędzy tyle co na przeżycie, małe mieszkanko na zadupiu, ale mieliśmy siebie.
Teraz kiedy czasem bierze mnie na narzekanie to sobie przypominam tamte chwile i tylko usmiecham się pod nosem.
Dlatego tak mnie dziwi Bianko Twoje ciągłe narzekanie.
I temu też dociekam co jest prawdziwą przyczyną.
A może niepewnośc swojej roli w związku. Czy Ty Bianko jestes pewna uczuć sowjego męża?
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 16:23

woman napisał(a): po miesiącu hajda na swoje.
Wyremontowaliśmy sobie własnymi siłami mieszkanko na zabitej dechami wsi, poprostu totalne zadupie.
Cieszyłam się że jestem u siebie, że sobie moge zrobić pranie kiedy chcę i kiedy chcę chodzic spać i wiele innych rzeczy.
Że możemy się z mężem kochać bez ograniczeń czasowych i głosowych :P

Czy Ty Bianko jestes pewna uczuć sowjego męża?


No widzisz my nie jesteśmy na swoim:/ mieszkamy w nieswoich mieszkaniach co chwile innych od 5 lat, może dlatego nie cieszy mnie już to że mogę np prać itp a chodzić spać kiedy chcę zawsze mogłam:) także to też mnie do wielkiego szczęścia nie przekonuje, w tych mieszkaniach ani nie możemy ani nie ma sensu nic robić po swojemu, wobec czego traci sens jakies głębsze urządzanie się,zagnieżdżanie wiem że jesteśmy tu na chwile, do tego mnóstwo kasy w to idzie. Lepiej jakby szło w kredyt ale na kredyt nie ma szans:/
Kochanie się bez ograniczeń czasowych nas cieszyło może na początkach mieszkania razem...a teraz w ciąży nam nie wolno, więc jest i tak celibat...
Jestem pewna że mąż mnie kocha, ale czasem nie wiem czy mu się np jeszcze podobam czy nie uważa mnie za grubą, no i ten wątek rozpoczął się pewnymi wątpliwościami ale to dlatego że takie dostałam sygnały, teraz już wiem o kogo chodziło i ok...jednak mój mąż ma tendencje do ściemniania, chyba wyniósł to z domu w którym miał ojca kata i tyrana i musiał wszystko ukrywać, robi to przecież teraz niepotrzebnie, podważając tylko moje do niego zaufanie...
Woman pewnie nie zrozumiesz ale dla mnie siedzenie samej dzien za dniem i gapienie sie w scianę, niemożność wyjścia, odezwania się do żywych ludzi to najgorsza kara jaka może być...nie znam drugiej takiej pary jak nasza, wszyscy znajomi mają normalnie, mąż o 17 wraca do domu,a w sobotę idzie z żoną do rodziny albo normalnie idzie na wesele czy chrzsciny, ja wszedzie jestem SAMA, a mam męża do jasnej ch....:(:(:(
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez Sansevieria » 17 kwi 2010, o 16:48

Bianko, mnie nie chodziło wcale o wyprowadzkę do swojego własnego mieszkania (sama zaliczyłam 16 wynajętych zanim nastało własne) tylko o wyprowadzkę mentalną. Która, co brzmi mieco dziwnie, ale może mieć miejsce nawet jeśli się fizycznie z którymiś rodzicami zamieszkuje. To jest sytuacja, w której ja wybieram lekarza, który mnie leczy, a rodzica - medyka to ewentualnie pytam czy wybrany przeze mnie lekarz nie uchodzi w środowisku za absolutnego durnia. Ewentualnie, nie obowiązkowo.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez woman » 17 kwi 2010, o 17:01

Bianka, to nasze też wynajęte, podobnie jak kilka nastepnych.
Dopiero kilka lat po slubie kupiliśmy własne 48m na 4p.
Nowe miasto, nowe środowisko, też przezyłam szok.
Teraz mieszkamy we własnym domu choć nigdy nie pomyślałabym, że bedzie mnie kiedys stać po wielu latach biedowania.
Naprawdę nie wiadomo co czeka za rogiem.


Urodzisz dzidziusia, odchowacie bobaska i może jakas praca., albo własny biznesik.
W chwili obecnej zbyt wiele nie zwojujesz. Jesteś w ciąży, mąż dużo pracuje bo musi. Trzeba jakoś zacisnąć zęby i przetrwać.
Ja bym jednak spróbowała oswoić to nowe miejsce i mieszkanie :wink:
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 18:39

Miejsce jest dość oswojone, no napewno lepiej niż poprzednie, jednak nie umiem być szczęśliwa i wpędza mnie to siedzenie jak więzień bez żywej duszy dookoła w depresję...ja potrzebuję gdzieś się zakorzenić i być u siebie i jeszcze mieć do kogo się odezwać bo świruje po kliku dniach gadam do siebie, jestem takim typem który do szczęścia potrzebuje ludzi:( a poza tym inni mnie rozumieją jak widzą jak siedzę sama, wszyscy mówią że na moim miejscu czuliby się tak samo, więc to chyba nie jest nienormalne?
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez Sansevieria » 17 kwi 2010, o 19:05

Oczywiście że samotne siedzenie w czterech ścianach może wpędzić w depresję. Ale miejsce stanie się Twoje wtedy, kiedy Ty je uznasz za swoje. A póki co to nadal zakorzenienie masz w rodzinnym domu. Psychiczne przede wszystkim. :(
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Bianka » 17 kwi 2010, o 19:21

---------- 19:13 17.04.2010 ----------

Senseviera nie wiem czy psychiczne, jakbym miała swoje miejsce na ziemi to bym się odcięła i już i tu nie chodzi o tylko mieszkanie, ale też i miejscowość, ta jest mi obca, a nadal moja jest tam gdzie się wychowałam, tam mam koleżanki, znajomych a tu nikogo:(

---------- 19:21 ----------

Umowę mamy na rok czyli do grudnia, potem znowu nie wiadomo gdzie nas poniesie i jak tu się do czegoś przyzwyczajać? ani do domu za wiele nie można kupić ani urządzić tak jakby się chciało, mam różowe ściany w korytarzu i tak muszę siedzieć:/ mamy juz kilka nie pasujących mebli, bo pasowały w poprzednim mieszkaniu ale w tym już nie i jak tu kupować? eh, reasumując razem wszystko lepiej się znosi:/
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez Sansevieria » 17 kwi 2010, o 20:31

Kochana, żebyś Ty widziała żyrandol z jednego z moich-nie mioch mieszkań - najgorszy ze snów koszmarnych. Albo ściany w kolorze mocnej ultramaryny na dodatek takie "brudzące"...Łazienka cała w czarnych kaflkach plus sufit na czarno...(wyobraż sobie w takiej łazience relaksującą kąpiel przy świecach)...ech, długo by wymieniać...w końcu było tych mieszkań a było. I naprawdę wierz mi, to są tylko upier...ści. W pierwszym własnym (36m) jakiś czas mieszkałam w wersji ściany, materac i ja, bo nie było za co kupować.
I wierz mi, nie o różowe ściany chodzi tylko właśnie o to, że nadal Twoja jest miejscowość rodzinna...Stawiając warunek "własne mieszkanie" niejako zamykasz sobie drogę. Bo takie własne lokum czasem sporo trwa nim się pojawi, a gniazdo rodzinne często trzeba z gałęzi na gałąź przenosić. Wiesz, takie ono wędrowne jest, o ile uda się je uwić na wynajętym na chwilę krzaku.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 77 gości