Witam,
jak w temacie - mój ojciec działa na mnie strasznie destrukcyjnie i nie wiem jak się od niego odgrodzić,jak wyznaczyć granice.Nie potrafię mu powiedzieć wprost co czuję,co mi przeszkadza.On jest bardzo apodyktyczną osobą,nie toleruje czyjegoś odmiennego zdania.
Nie jestem dla niego partnerką w rozmowie,a tylko słuchaczem,gąbką która wchłonie to całe bagno którym mnie oblewa.
Widzę że to nie są normalne relacje ale nie potrafię sobie z tym poradzić.
Po rozstaniu z mamą minął już rok a on dalej tkwi w tym samym miejscu,nie zrobił dla siebie niczego dobrego.Ciągle patrzy wstecz,rozpamiętuje,powtarza że jego życie jest już skończone i że nic nie osiągnął.
Ciągle tylko narzekanie,narzekanie,narzekanie i przelewanie swoich frustracji na mnie.
Ja już nie mam siły.Sama nie mam swojego życia,bo żyję jego życiem.Czuję że zawalam swoje sprawy bo cała energia którą mogłabym poświęcić np. na pisanie pracy magisterskiej idzie na dochodzenie do równowagi psychicznej po każdej rozmowie z nim.
Teraz stosuję taktykę ucieczki.Tzn. dziś zastosowałam.Ale ileż można?Chcę grać w otwarte karty,robić swoje.
Jak on chce siebie niszczyć,jeśli to jest jego wybór,to ja już nic na to nie poradzę,chociaż bardzo boli.Ale nie chcę iść na dno razem z nim.
ps.są jeszcze inne sprawy ale o tym napiszę kiedy wątek się trochę rozwinie.