..to tyle tytułem wstępu...
moje życie w tendencyjnym, subiektywnym skrócie z nutką prawdziwości...
mam już sporo lat - bliżej mi trzydziestki niż dwudziestkipiątki
wciąż mieszkam z ojcem
kurcze sama nie wiem co napisać
chodzę na terapię ponad 4 lata - tej terapii kurczowo się trzymam
z tatą się nie dogaduję - jesteśmy sobie obcy a nawet pasywno wrodzy wobec siebie
kiedy on jest chory ja mu nie pomagam - mówię sobie ty i tak mnie nie kochałeś - boję się być na tyle blisko ciebie by ci pomóc i zrobić ci herbatę czy coś do jedzenia skoro jesteś chory i leżysz w łóżku
dzielę z nim pokój - jestem na widoku - cała ja - bez chwili intymnej dla siebie
kiedy zamykam się w łazience lub kuchni oddycham tą namiastką prywatności
ostatnio zdałam sobie sprawę że mój tata nigdy nie cieszył się z moich sukcesów - że w sposób niewerbalny zatrzymał mnie przy sobie
a jako dobra córka zostałam ale w zamian odpycham go od siebie jak najbardziej się da
zaczynam myśleć że to przez niego jestem taka bezradna, nie usamodzielniłam się mimo że w moim wieku już dawno powinnam
sytuacja w domu co raz bardziej mnie degeneruje
z matką mój kontakt jest jeszcze bardziej ubogi, omijam jak tylko jest gdzieś w pobliżu - i tak już od ok. 7 lat