nieakceptowana... i co dalej?

Problemy związane z depresją.

Postprzez marie89 » 30 mar 2010, o 23:50

Witaj the hooded man

i dziękuję :wink:

Twoje rady są bardzo cenne.

Zdaję się, że część z tych "sposobów" już wdrożyłam w życie , a raczej starałam się.

Np radość z uśmiechu drugiego człowieka... Potrafię stać się jego źródłem i to mnie cieszy.

Czytam też dużo. I zastanawiam się nad sobą.. i nie tylko.

Taty nie zmienię- nie od tego jestem.. D jego zachowania już zdążyłam się przyzwyczaić. Tyle, że są dni słabsze.. kiedy po prostu nie mogę tego znieść. M.in. dzień kiedy stworzyłam ten wątek.. Zwyczajnie przejęłam się i już.

Pamiętam jak kiedyś tata wrócił zdenerwowany w pracy.. czepiał się wszystkiego.. A że akurat byłam w pobliżu to wystarczyło by spowodować "kłótnię". Pamiętam jak wiele strasznych słów mi wtedy powiedział.. Okropne. Pierwszy raz wtedy także zaczęłam sie go bać.. Pamiętam, że czułam się wtedy tak podle.. nawet nie miałam gdzie się wypłakać. Wymknęłam się z domu.. schowałam gdzieś, żeby nikt nie widział.. i dosłownie wyłam, aż zabrakło łez. Tatuś oczywiście nie przeprosił- on choć w końcu zdaje sobie sprawę, że zrobił źle- nigdy, ale to nigdy nie przyzna się do winy i nie przeprosi. Taki już jest.. To smutne. Ale chyba wystarczająco już go tu "przedstawiłam". W niezbyt pozytywnym świetle.. To mój tata. Nie zmienię go. Muszę akceptować.. i wybaczać.

Ale nie moge przy tym zapominać o sobie.. i czuć się winna (a często tak jest), bo nie zrobiłam nic, co dałoby mi powód do takiego uczucia.

Co do mojego.. "przywiązania" do domu.. Tak, to miejsce bywa dla mnie toksyczne.. ale jednocześnie tylko tu czuję sie najbezpieczniej, najpewniej.. takie dwie skrajności, ale tak to właśnie postrzegam. Gdy się nie przejmuję tym wszystkim co jest na NIE.. To tylko Tutaj odnajduję spokój, radość, azyl.. Nigdzie indziej nie czuję się naturalnie i pewnie. Ale wiem.. wiem, że nie mogę się zamykać, sama zakładać sobie kajdany.. Jesli dalej będę tak robić.. nie poradzę sobie w życiu.

Otworzyłam oczy. Teraz tylko.. albo aż, muszę uświadomić sobie co widzę.. zarówno tuż przed sobą, jak i dalej.
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 31 mar 2010, o 10:22

Marie - ani nie musisz akceptować, ani wybaczać. Możesz, nie musisz, to ogromna różnica.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 31 mar 2010, o 12:11

Mogę, nie muszę. Wiem. Wybaczam... ale nie zapominam. W tym największa MOJA męka, bo zapomnieć nie umiem. Słów nie.. Już wolałabym dostać w twarz niż usłyszeć to co słyszałam.

Nieważne.. Żyje się dalej. Nabieram dystansu.. (przynajmniej tak twierdzę;p)
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 31 mar 2010, o 12:17

Owszem, ważne. Mogę oznacza także "mogę nie". Póki co to nie wydaje mi się, żebyś miała w tej sprawie prawdziwy wybór. Wybaczanie jest długim procesem, którego końcowy efekt daje się podsumować "pamiętam, nie boli". Póki boli to jest zmuszanie się do wybaczania, a nie wybaczenie prawdziwe.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 31 mar 2010, o 12:19

Może to za mocne określenie.. ale zdaję się, że przez lata ulegałam przemocy psychicznej.. Nie jest to forma "lżejsza" od żadnej innej przemocy.. tak samo pozostawia po sobie ślad.

Moja przewaga w tym, że w końcu uświadamiam sobie, że to nie ja jestem winna. Nie ja jestem zła. I zdecydowanie nie powinnam sobie wmawiać, że jestem brzydka i niepotrzebna. Praca nad akceptacją siebie.. czeka mnie w najbliższym czasie. Mam nadzieję, że przyniesie pozytywne efekty..

Wiem, że takich jak ja jest więcej.. Potrzebujemy wsparcia. Dobrego słowa, ale i obiektywnego "wykładania kawę na ławę" ;p

Ja znajduję to chociażby tutaj.. Dzięki Wam:)
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 31 mar 2010, o 12:27

Wcale się nie zdaje. Owszem, to o czym piszesz to jest ewidentna przemoc psychiczna. Która jak najbardziej zostawia bolesne, głębokie i trudno leczące się zranienia.
Oczywiście że nie jesteś brzydka ani niepotrzebna. Praca nad akceptacją siebie... ja tam wierzę, że uda Ci się siebie po prostu polubić :) W końcu z samym sobą jest się "na okragło" i takie bycie z nielubianą osobą to mocno irytujące, nie?
Mam nadzieję, że zaraz po Świętach a może i przed zadzwonisz do tej pani terapeutki, co to wydała Ci się w porządku i z wiosną zaczniesz nowe życie :D
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 31 mar 2010, o 15:24

:usmiech2:
marie89
 

Postprzez the hooded man » 31 mar 2010, o 18:51

marie89 napisał(a):Zdaję się, że część z tych "sposobów" już wdrożyłam w życie , a raczej starałam się.

Np radość z uśmiechu drugiego człowieka... Potrafię stać się jego źródłem i to mnie cieszy.

Czytam też dużo. I zastanawiam się nad sobą.. i nie tylko.

Cieszę się z tego bardzo. Zuch dziewczyna z Ciebie. Tak trzymać. Powolutku, na spokojnie, z przemyśleniem iść do przodu i stopniowo wdrażać to co chcesz i uznajesz za właściwe.

Rozumiem Cię w związku z Twym ojcem. Przydałaby się szczera rozmowa z nim, ale faktycznie jest to niesamowicie trudne i chyba nie warte jednak zachodu...


Co do tej akceptacji ojca o której wspominała również Sansevieria. Wydaje mi się, że Twego ojca trzeba - że tak to ujmę - przeżyć. Co mam na myśli? Nie jest on reformowalny. Trudno będzie uzyskać od niego właściwe zachowanie. Warto byłoby skupić się bardziej na sobie, swych krokach. Myślę, że jakbyś nabrała więcej dystansu do Twojego domu, całej sytuacji tam panującej, do ojca, to to pomogłoby Ci to przeżyć. Przeżyć, czyli przemęczyć to jeszcze jakoś do pełnego usamodzielnienia się i przeprowadzki. Taki dystans możesz nabrać poprzez stworzenie sobie innych światów aniżeli Twój dom. Samo to, że będziesz spędzała w nim mniej czasu, spędzając go w innych światach (np. z chłopakiem, czy znajomym w kinie) pomoże Ci lepiej znieść tą sytuację.
Spędzając czas w innych światach, ominiesz przykre, "domowe" emocje, a będziesz doznawać pozytywnych. Myślę, że wpłynie to na Ciebie bardzo korzystnie i czas spędzony w domu również będzie już inny. Moim zdaniem nabierzesz także przez to większej pewności siebie. Marie - otrzaskanie w życiu społecznym także dodaje sporo pewności siebie. Tobie tego otrzaskania brakuje.
Ciężko będzie nabrać Tobie pewności siebie bez kontaktów z ludźmi, gdyż są one wtedy wielką niewiadomą. Człowiek nawet czasem nie wie jak się zachować, a wiedziałby jakby był bardziej społeczny.
Cała sytuacja w domu będzie łatwiejsza do przeżycia, gdy będziesz miała za plecami całe grono znajomych. Inaczej się wtedy na to wszystko patrzy. Wtedy ojciec nie jest już tą jedną z nielicznych osób jakie się danego dnia spotyka i na kogo zdanie cały dzień się czeka ("a co on o tym, czy o tamtym powie?" itd. Wiesz co mam na myśli?) Liczy się wtedy co innego, a marudzenie ojca nie zrobi już na Ciebie takiego wrażenia.


Rozumiem te dwie skrajności występujące w Twym domu. Z jednej strony bezpieczeństwo, a z drugiej nie do końca bezpieczeństwo. Ale czy nie jest tak, iż bezpieczeństwo o którym piszesz jest wynikiem tego, że będąc w tym domu nie musisz wykonywać trudniejszych zadań społecznych, np. rejestracja w Urzedzie Pracy, czy pójście do banku? Czujesz się w domu dobrze, bo unikasz potencjalnych trudności, które mogłyby sprawić Ci przykrość? Warto się chyba nad tym zastanowić, gdyż nie można dopuścić, aby tylko w domu człowiek czuł się dobrze, bo z niego nigdy nie wyjdzie. Warto szukać także innych bezpiecznych, czy wspaniałych światów.

Cieszę się z Twych małych kroczków naprzód. Piszesz o powolnym otwieraniu oczu, nabieraniu dystansu, odnajdywaniu sposobów na radość. Bardzo fajnie, że idzesz sobie powolutku do przodu. Stopniowo, spokojnie, powoli, ale do przodu. Tak trzymać.
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Postprzez marie89 » 4 kwi 2010, o 21:11

---------- 23:07 01.04.2010 ----------

Ale czy nie jest tak, iż bezpieczeństwo o którym piszesz jest wynikiem tego, że będąc w tym domu nie musisz wykonywać trudniejszych zadań społecznych, np. rejestracja w Urzedzie Pracy, czy pójście do banku? Czujesz się w domu dobrze, bo unikasz potencjalnych trudności, które mogłyby sprawić Ci przykrość? Warto się chyba nad tym zastanowić, gdyż nie można dopuścić, aby tylko w domu człowiek czuł się dobrze, bo z niego nigdy nie wyjdzie. Warto szukać także innych bezpiecznych, czy wspaniałych światów.


Bardzo dobre pytanie... i odpowiedź w nim zawarta. Tak, myślę że unikam kontaktu z ludźmi,.. zamykam się w czterech ścianach.. bo tak jest łatwiej. Tzn ja tak myślę.. Zdaję się, że to "zakrzywione" myślenie..

Przydałoby się "otrzaskanie w życiu społecznym".. Świetnie o tym wiem, tyle tylko że robię zupełnie na opak.. choć uwierz, naprawdę nie chcę by tak było.
Po prostu zawsze ciężko było mi się dopasować do jakiejś grupy.. Nie jestem jakimś indywiduum.. Ja zwyczajnie nie umiem się dostatecznie dopasować, rozluźnić. Tak zależy mi na pozytywnej opinii, że b. często hamuje moje spontaniczne reakcje.. Jestem sztywna, boję się że popełnię gafę, że zostanę niezrozumiana.. Efekt- nie angażuje się w relacje z innymi.. Zawsze pozostawiam pewien dystans, ścianę.. Nie pozwalam się poznać całkowicie.

W większym światku.. gubię się, popełniam błędy, jestem pełna lęku..
Wiem jednak, że nie da się żyć wiecznie pod kloszem.. więc nieśmiało, lękliwie wychodzę- często wychodzę naprzeciw.. a czasem wtapiam się.
Są chwilę, gdy myślę, że się do tego Świata Wielu Ludzi przyzwyczajam.. ale są też dni, kiedy To Mnie Przerasta... Oby tych 'gorszych" dni było jak najmniej..

Czy bycie Człowiekiem musi być tak skomplikowane? To zadziwiające ale i frustrujące, że tyle myśli naraz kłębią się w naszych główkach.. tyle emocji nami targa.. tyle przeżyć mamy za sobą, a drugie tyle czeka za rogiem..

---------- 23:18 ----------

Jeszcze wiele trudnych dni.. i ciężkiej pracy przede mną.. ale póki co jestem dobrej myśli. A jak zacznę wątpić- oby wkroczyły życzliwe ludziki.. a i zawsze mogę zajrzeć Tu ;)

Dziś.. było nie najgorzej. Może dlatego, że większość Czwartku spędziłam poza domem.. 'przymusowo", ale też na tym skorzystałam, sprawiając sobie małe egoistyczne przyjemności ;p Byłam u fryzjera..

:wink: Jak zmiany to i zewnętrzne, ot co. Nooo.. teraz czuję się trochę "naga", ale przyzwyczaję się. W kazdym razie- uśmiechałam się dzisiaj prawdziwie i całkiem dobrowolnie.

Jeszcze gdybym w mieście nie zachowywała się jak sierotka Marysia w dżungli, bez Tarzana.. to byłoby super. Pewności siebie nie odzyskam z dnia na dzień. To proces :wink:

Po powrocie do domu pomimo komentarza- że aby jeżdżę po Lublinie.. ale może i lepiej, bo pożytku ze mnie niewiele... jakoś moje ego nie uległo degradacji. Miłe to nie było, ale nie przejęłam się.. i to chyba dobry znak. Zwyczajnie zajęłam się sobą i już.

---------- 21:11 04.04.2010 ----------

Nie wiem, co się dzieje... ze mną.

Źle się czuję. Nic mi się nie chce. Wszystko odkładam na "potem". Jestem rozdrażniona.. zniechęcona.

Nie wydarzyło się nic.. nic szczególnego, by doprowadzić mnie do tego stanu a jednak.. snuję się.

Wahania nastrojów.. bardzo komplikują mi życie. Przecież jeszcze kilka dni temu byłam pełna werwy, motywacji, gotowa do zmian.. a dziś. Nie wiem w którą stronę mam iść..

Może to taka chwilowe zwątpienie.. Święta.. zbyt dużo czasu na rozmyślenia.
Lubię święta.. lubiłam, gdy byłam mała. Teraz chyba za bardzo się "czepiam".. że kiedyś było inaczej, że teraz to wszystko jest takie "sztuczne", przejaskrawione.. Nie jestem fanką zlotów rodzinnych.. Drażni mnie te nagłe "zainteresowanie", pytania, przesyt słodkimi słówkami.. Ploteczki.. uśmieszki.. Ja się w tym nie odnajduję. Nie mam o czym opowiadać. I jakoś nie interesuje mnie że X Kowalski to już "z żoną nie siedzi" itp itd

Ja zawsze trzymam się z boku.. nawet w gronie bliższych i bliskich... Robię to świadomie, choć wcale mi z tym dobrze nie jest. Taki temperament.. Wyciszona, melancholijna, małomówna, marzycielka..
I te moje sprzeczne pragnienia- samotność często mnie przytłacza.. ale nadmiaru kontaktu z drugim człowiekiem nie umiem znieść.. Po prostu chciałabym.. No właśnie czego? Odnaleźć się...

Chcę w końcu stanąć na pewnym gruncie i powiedzieć sobie, że jestem zadowolona z siebie i swojego życia.. że cieszy mnie każdy mój dzień.. że wiem kim chcę być i co robić.

Póki co, czuję się jak w klatce.. skorupie własnego ja.. jak niewolnik codzienności..

Próbuję cieszyć się, otworzyć, ale to takie trudne, kiedy te wszystkie myśli i wątpliwości nękają Twoją Głowę.

Wiem, że jestem dobrym człowiekiem- a przynajmniej próbuję być... tylko dlaczego tak rzadko dumnym z siebie i pewnym swego działania.

Czuję się wyobcowana (sama się wycofuję...) i niepewna swego jutra.. Studiuję- tak cieszyłam się, bo to wielka szansa od losu- tyle, że to już nie sprawia mi takiej satysfakcji.. nie odnajduję się w tym, przerasta mnie to.. Codzienność, dorosłość, zwyczajność.. także.Coraz więcej rzeczy, a raczej większość robię z powodu zobowiązania, powinności.. a nie dla siebie i własnej przyjemności.

Nie umiem siebie określić.. Wstydzę przyznawać się do słabości, własnej nieporadności.. bo powinnam być silna, mądra, zaradna, świadoma. DOROSŁA..

Dorosła w każdym tego słowa znaczeniu..
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 5 kwi 2010, o 19:38

Marie, tak moim zdaniem to, że studiujesz nie jest wcale "szansą od losu" tylko zwyczajnie Twoim osiągnięciem i Twoją zasługą. Nie jakiś los się uczył i zdawał egzaminy tylko Ty, Marie.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 5 kwi 2010, o 22:02

---------- 21:52 05.04.2010 ----------

Hmm Ja wiem.. Choć chwilami myślę, że trafiłam na studia przypadkiem, miałam farta (przypadek bardzo często mi towarzyszy) . I bywa ciężko.. bo choć usilnie pracuję i staram się, to nie zawsze widać efekty.. Moje myślenie jest dość proste. Bardzo odbiegam od reszty pod względem wypowiedzi. Sprowadzam się do kilku słów, zdań i nie wychylam się bardziej niż to konieczne.. Czasem myślę, że zwyczajnie tam nie pasuję.. że moja sytuacja jest niepewna.. a ja nawet nie wiem, czy spełnię się w tym zawodzie. Jakoś myśl o "przyszłości" baardzo, ale to bardzo mnie przeraża.. Kiedy myślę o egzaminach i najbliższych praktykach.. to aż mnie skręca. Ja się chyba nie nadaję... Nie chcę się jednak wycofywać. A z drugiej strony nie pociesza mnie świadomość, że będę robić coś, w czym nie czuję się pewnie, co zamiast radować.. przeraża. To niby błahostka, gdy patrzy się na to z boku.. ale dla mnie duże obciążenie psychiczne. Bo wiem jak bliscy na mnie liczą (czytaj: mama) i jak sama chciałabym w końcu "oprzeć się" na czymś.. a nie stać w miejscu albo co gorsza- cofać.. Ale studia to jedna sprawa,, a poza tym jest masę innych, z którymi na przemian radzę sobie albo nie.. Tak po prostu w życiu bywa. Nie ma co się nad tym rozprawiać...

---------- 22:02 ----------

A właściwie to.. To zabrzmi dość dziecinnie pewnie.. ale choć nie mam (o dziwo!) powodu to w ciągu ostatnich kilku dni czułam się strasznie samotnie.. W domu pełno ludzi a ja samotna.. paranoja. I ten ogromny wewnętrzny smutek.. Nie za bardzo chciałam rozmawiać, bo właściwie nie umiem określić co mi jest.. Tylko miałam ogromną ochotę by nie było pytań a zwyczajnie ktoś podszedł i mnie mocno przytulił.. Taka nieodparta chęć wypłakania się bez powodu. Wystarczyło by komuś powiedzieć i zrobić to, ale nie umiem tak.

Wszystko w porządku.. wszystko ok.. po prostu źle się czuję.

Strasznie mi głupio- ZWŁASZCZA przed samą sobą, że ciągle wynajduję "dziury w całym".. ciągle narzekam Ciężko mi jest przestać widzieć "minusy", pomimo że staram się.. To za mało.
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 5 kwi 2010, o 22:50

Przestać widzieć minusy czyli... częściowo oślepnąć?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 5 kwi 2010, o 23:21

:wink: powiedzmy.. na te "minusy", które wyolbrzymiam..

Wolałabym cieszyć się z życia.. Łatwo powiedziec, trudniej urzeczywistnić.
marie89
 

Postprzez the hooded man » 6 kwi 2010, o 18:52

marie89 napisał(a):Przydałoby się "otrzaskanie w życiu społecznym".. Świetnie o tym wiem, tyle tylko że robię zupełnie na opak.. choć uwierz, naprawdę nie chcę by tak było.

Wierzę Ci marie. Wiem, że czasem się bardzo chce, ale to nie jest takie proste. Lata życia "niespołecznego" procentują toteż chyba stąd ta Twoja blokada. Blokada, którą stopniowo trzeba przezwyciężyć. Najważniejsze, by nie robić niczego na "hurrrraaa", a właśnie stopniowo.

marie89 napisał(a):Po prostu zawsze ciężko było mi się dopasować do jakiejś grupy.. Nie jestem jakimś indywiduum.. Ja zwyczajnie nie umiem się dostatecznie dopasować, rozluźnić. Tak zależy mi na pozytywnej opinii, że b. często hamuje moje spontaniczne reakcje.. Jestem sztywna, boję się że popełnię gafę, że zostanę niezrozumiana.. Efekt- nie angażuje się w relacje z innymi.. Zawsze pozostawiam pewien dystans, ścianę.. Nie pozwalam się poznać całkowicie.


Ale brak spontaniczności i sztywność może destrukcyjnie wpływać na relacje z innymi. Inni mogą to wszystko zauważać i może ich to bardzo odpychać. Najlepsze chyba co na dzień dzisiejszy możesz zrobić, to owszem - wchodzić w relacje z innymi, ale ostrożnie. Poznawać stosunki obowiązujące w danych grupach, nabierać doświadczenia i nie obawiać się błędów - one są nieuniknione. W miarę upływu czasu sama powinnaś widzieć już co warto, a co nie warto robić, mówić itd.
Powiem inaczej. Ktoś, kto będzie Cię prawdziwie lubiał, będzie robił to za to, jaką jesteś toteż wszelkie wielkie kontrolowanie siebie, wszelkie gry, maskowanie i analiza każdego czynu jest w zasadzie niepotrzebna. Oczywiście nie chodzi oto, aby już w pierwszym kontakcie odkrywać całą siebie i zachowywać się tak jakbyście znali się latami, ale postawienie na spontaniczność i na siebie, na swoje zalety, ale i wady jest chyba najlepszym rozwiązaniem.
Nawet taka gafa lecz odpowiednio później "ubrana" może dodać tylko kolorytu, humoru w relacji.

marie89 napisał(a):W większym światku.. gubię się, popełniam błędy, jestem pełna lęku..

Spróbuj podejść bez lęku. Naprawdę nie ma nic bardziej paraliżującego w kontaktach ludzkich niż lęk. Do lęku dodałbym może jeszcze jedynie jakieś irracjonalne przekonania, które też paraliżują, np. jestem brzydka, więc mi się na pewno nie uda itd.
W tymże światku nie musisz przecież robić nie wiadomo jakich rzeczy. Rób to, na co Cię stać i tyle. Podnoś swe kwalifikacje, nabywaj doświadczenia, jeżeli chcesz robić więcej. Ale najgorsze co możesz zrobić, to brnąć w doskonałość. Nie można jej osiągnąć, a błędy to rzecz naturalna. Kto tego nie rozumie i będzie Cię za to ganił nie jest wart Twej uwagi.

marie89 napisał(a):Ja zawsze trzymam się z boku.. nawet w gronie bliższych i bliskich... Robię to świadomie, choć wcale mi z tym dobrze nie jest. Taki temperament.. Wyciszona, melancholijna, małomówna, marzycielka..
I te moje sprzeczne pragnienia- samotność często mnie przytłacza.. ale nadmiaru kontaktu z drugim człowiekiem nie umiem znieść.. Po prostu chciałabym.. No właśnie czego? Odnaleźć się...

Bardziej zależy Ci chyba na mniejszym gronie, ale bardziej oddanym, bardziej ze sobą zżytym, niż na tysiącach znajomości i natłoku ludzi.

marie89 napisał(a):Chcę w końcu stanąć na pewnym gruncie i powiedzieć sobie, że jestem zadowolona z siebie i swojego życia.. że cieszy mnie każdy mój dzień.. że wiem kim chcę być i co robić.

Teraz masz chyba najlepszy czas na to, aby zastanowić się właśnie kim chcesz być i co w życiu robić.


Czytam Twe wypowiedzi i nachodzą mnie takie myśli:

Nie potrafisz się zabardzo określić. Chyba nie przeżywasz swego życia do końca. Wiele dni jest u Ciebie po prostu jałowych, a mało masz wartościowych.
Chyba najbardziej brakuje Ci jasno określonych celów. Nie widać z Twych postów także tego, że wiesz co chcesz w życiu robić. Oczywiście nie trzeba przez to załamywać rąk. Jesteś jeszcze młodą dziewczyną, ale warto już na te tematy co najmniej rozmyślać...

Z tego co czytam, wnioskuję, że największym Twoim problemem jest brak chłopaka i niedoświadczenie w relacjach z innymi. Jeżeli się mylę to powiedz, ale jeżeli się nie mylę, to zadam Tobie pytanie:

co mogę zrobić, aby znaleźć chłopaka; jaki może być mój pierwszy krok w tej sprawie?

Sam chłopak nie będzie jednak wybawieniem. Bez doświadczenia społecznego będzie Ci dalej ciężko, chyba że chcecie oboje żyć odcięci od świata. Stopniowe "wchodzienie" w społeczność rozwiąże jednak problem, i to bez wypierania się siebie.

Marie - poniżej skopiuję tekst z innego tematu, który napisałem dla Depresanta. On miał trochę inne problemy, ale może i Tobie się to przyda. Przez przykład podany w tekście (radzenie sobie z nieśmiałością), chciałem pokazać Depresantowi jak wyjść z jakiegokolwiek problemu w sposób stopniowy, gdyż zazwyczaj ciężko poradzić sobie z czymś za jednym posunięciem. Myślę, że również Tobie będzie łatwiej poradzić sobie z uzyskaniem całkowitego zadowolenia w relacjach społecznych, nabrania pewności siebie i pozbawienia się lęku w kontaktach z ludźmi stopniowo, małymi, acz przemyślanymi kroczkami.

Poniżej ten tekst:

Bardzo polecałbym podzielenie wychodzenia z depresji, czy innych kroków polepszających Twe samopoczucie lub rozwój na mniejsze etapy. Nie jest realnym raczej zwycięstwo nad danym problemem od razu, za jednym posunięciem. Najczęściej potrzeba małych kroków, niż jednego wielkiego. Dam przykład tej nieśmiałości. Załóżmy, że chcę poznać jakąś dziewczynę, ale jestem bardzo nieśmiały. Nieśmiałość mogę pokonać poprzez kontakty z innymi ludźmi. Na początek nie spotykam się z dziewczynami sam na sam (za głęboka woda), a idę przykładowo z kolegą (łatwiej iść z kimś sobie znanym) do jakiegoś klubu pograć w bilarda. Oswajam się z ludźmi. Tam za którymś razem można stoczyć pojedynek z innymi zawodnikami. To jest już kolejny krok naprzód, gdyż jest to jeszcze większe zbliżenie się do ludzi. Następuje wymiana zdań itd. Następnym krokiem może być wyjazd w większym gronie swych znajomych w góry, gdzie ci znajomi zaproszą do tego osoby Tobie nieznane, w których to będą jakieś dziewczyny. Już jest okazja do kontaktu z nimi, ale z bezpiecznej pozycji, gdyż nie są to relacje zobowiązujące jeszcze przecież, a ponadto masz "za plecami" swych znajomych, którzy dają zawsze jakieś większe poczucie pewności. Następnym krokiem może być już pójście na tego bilarda z kolegą i koleżanką poznaną w górach lub tylko z tą koleżanką. Wciąż nie jest to sytuacja zobowiązująca. Gramy sobie w bilarda i żartujemy, a nie pogłębiamy swoje uczucia wobec siebie przecież. Kolejnym krokiem może być już zaproszenie tej, czy innej podobającej się Tobie koleżanki na spacer. I później krok następny i następny.

Wielkim krokiem mogącym pokonać nieśmiałość w kontaktach z dziewczynami mogłoby być pójście do klasy licealnej składającej się w większości z dziewczyn, ale to może być za wiele, za trudne dla osoby tak nieśmiałej. Moim zdaniem łatwiej wykonać parę mniejszych kroków (na przykład takich jakie opisałem wyżej), a później dopiero iść do tej klasy.


Pozdrawiam!
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Postprzez marie89 » 6 kwi 2010, o 23:39

The hooded man :usmiech2:

Dziękuję za wyczerpującą odpowiedź.

Wiesz, to aż trochę mnie zaskakuje, ale faktycznie bardzo dobrze mnie rozumiesz. W większości zgadzam się z Twoimi opiniami na mój temat.

Prawdą jest, że trudno jest mi się określić, skonkretyzować.. A rozmyślać- to rozmyślam.. a jakże i to jeszcze jak. Bardzo często zastanawiam się co chciałabym osiągnąć.. co dałoby mi satysfakcję.. Szukam w sobie też tego co mogłabym uznać za atut. Tyle tylko że zamiast konkretnych działań wynikających z takiego "rozmyślania", ja popadam w takie destrukcyjne dołowanie.. Powodem tego jest stwierdzenie, że ja właściwie niewiele umiem tak naprawdę.. zdaję sobie sprawę, że jestem niesamodzielna, niepewna, niezdecydowana, niedojrzała psychicznie- nie wystarczająco w każdym razie..

I fakt, tak naprawdę nie wiem czego oczekuję od siebie i własnego życia.. Taka "niewiedza" to naprawdę frustrujące zjawisko..

Studiuję. Kierunek naprawdę mnie fascynuję. Tylko małe ale- czuję węwnetrznie, że to nie dla mnie. Do pewnych rzeczy trzeba mieć powołanie ale i pewne predyspozycje. Ja lubię dzieci.. uwielbiam dziecięce spojrzenie na świat.. ale praktyka bycia pedagogiem nie jest taka różowa jak się z boku wydaje.. wydawało.. Jak mogę pomagać, nauczać, wychowywać kiedy jestem tak zamkniętym w sobie, niepewnym siebie człowieczkiem. Zręszta jak wyobrażam siebie w roli nauczycielki- powiedzmy.. eee, to od razu mam wizje w wersji 30 lat później jako umęczona, zgryźliwa, nieszczęśliwa pani.. Nie odnajdę się w tym. Ale co innego mogłabym robić... Gdzie będę pracować.. Od razu mam zawroty głowy.

Zadaje sobie mnóstwo pytań. Im więcej tym mniej sensownych odpowiedzi. Naprawdę, ale to naprawdę nie wiem co dalej.. I jedno trafne określenie- zagubiona..

Co do tych dwóch, nazwijmy to problemów- potrzeb, to tak.. są takie, tyle że ja zmieniłabym raczej kolejność.. Po pierwsze- chęć akceptacji siebie- i automatycznie problem- jak ja mam to zrobić.. Z tym wiąże się wspomniane już niedoświadczenie w relacji społecznej i wiele wiele innych przytoczonych przeze mnie w mich postach problemów i problemików.. A brak chłopaka- to myślę, że umiejscowiłabym jednak dużo dalej.. własnie to sobie uświadomiłam. Samo posiadanie (aj nie lubię tego słowa, ale akurat pasuje) chłopaka żadnego cudu nie zdziała.. No może odkryłabym się z innej strony. Poczuła się wartościowsza jako kobieta w jakiś sposób, może znalazłabym w kimś oparcie, ale samo bycie z kimś chyba by nie zmieniło mnie jakoś znacznie.. tzn tak sądzę.

Hmm Nie wiem czy wszystko dobrze zrozumiałam z tego co chciałeś mi przekazać..


Acha, dziękuję za ten przytoczony przykład.. odnosnie "walki z nieśmiałością" Etapy, poziomy, czas, wytrwałość a przede wszystkim działania, próby.. do skutku. Praca nad sobą.. I wiara. Oraz umiejetność dystansu wobec własnych niepowodzeń. Tak to zrozumiałam. Czy o to chodzi?

Kiedy mam siłę.. motywację, to zdarza mi się wygrywać bitwę z nieśmiałością. Wiem, że jak chcę to potrafię. Ale chyba nazbyt często o tym jednak zapominam..

I wtedy właśnie przychodzą te "jałowe dni" jak to celnie określiłeś. Jeszcze nie umiem całkowicie się takich wyzbyć.

A odnośnie jeszcze drugiego wątku.. tego zakochania. Tak to byłby dobry krok naprzód.. Tyle tylko, że jak to zwykle bywa w "miłości" przychodzi ona nieproszona, nagle i z problemami.. Nie wiem czy akurat "w tym przypadku" mogę się zaangażować.. To bardzo, ale to bardzo skomplikowane.. Nawet sobie sama nie umiem tego porządnie wytłumaczyć.

Do głowy przychodzi tylko takie powiedzenie- rozum swoje, a serce swoje..
Plus cała otoczka innych spraw, wątpliwości, pytań, itp
marie89
 

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 429 gości