sama nie wiem

Problemy związane z depresją.

sama nie wiem

Postprzez ota » 1 kwi 2010, o 00:09

Moje problemy to nie są problemy. Nic tu nie napiszę nowego, nic nie stworzę. Kiedyś sie bałam ludzi i się wkupiałam w ich łaski, różne sposoby miałam mało odkrywcze, raczej przykrwcze. Teraz się boję ludzi i ich nie potrzebuję - nic nie mam do powiedzenia nikomu,czuje sie mała, a ludziki też są smutne i ponapędzane jakimiś głupimi pomysłami, albo wizja bogactw, albo charytatywnością jakąś natrętną...Jest dużo złości we mnie i mam ochotę krzyczeć na wszystkich - czemu jesteś taki wk***wiony ciągle?! już to wk**wienie weszło ci w krew, nawet już go nie widzisz! czemu nie możesz się zamknąć na chwilę?! Pustki nie da się zagadać!czemu nie możesz przestać wszystkich krytycznie oceniać?!To nie sprawia, że jesteś od nich lepsza!czemu próbujesz uszczęśliwiać ludzi na siłę?!Nikt od tego szczęśliwszy nie będzie!
Ale jak co do czego to siedzę ciichoo...I ewentualnie się blado uśmiechnę..Chyba, że się jest tym nielicznym kto ma szczęście mnie znać lepiej - wątpliwe to szczęście jak na razie...
Raz z jednej raz z drugiej buteleczki - wypij mnie, zjedz mnie - nie umiem wyjść z domu!
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez muchomory » 1 kwi 2010, o 01:16

ewidentnie pokrętnie . wydaje mi się jednak , że w większej części pojmuje . wolałabym czasami nie widzieć aż tyle , mniej myśleć i zadowolić się jakimś kinem . i potrafić powiedzieć więcej o tym jak ze mną jest .
muchomory
 
Posty: 15
Dołączył(a): 31 mar 2010, o 22:47

Postprzez oliwia » 1 kwi 2010, o 08:40

I dobrze, że masz takie podejscie do świata, bo widzisz i czujesz więcej niż inni ludzie.
Avatar użytkownika
oliwia
 
Posty: 3388
Dołączył(a): 27 sty 2008, o 09:18
Lokalizacja: Oliwkowo

Postprzez ota » 1 kwi 2010, o 16:12

Czy ja wiem...Mnie się wydaje, że raczej widzę mniej. Jeśli tylko znajdę w sobie chwilę spokoju - jest trochę inaczej, ale ten brak zaufania do ludzi mnie zabija - konsekwencje naiwnej ufności zabiły mnie raz, a teraz nie wiem jak to przeskoczyć.
Zabawne - skupiłam się na tym, żeby być przeciwieństwem matki - i bach - 180 stopni - i jestem coraz bardziej jak ona - prawie sama, bezradna i zgorzkniała, pełna pretensji do świata i ledwie się ruszam. Do tego zawracam głowę fajnemu facetowi - bo mi się wydawało, że dam sobie radę...
Stawiam się na nogi - wychodzę na zewnątrz i nie wiem gdzie jestem, nie ogarniam.
Chyba rzeczywiście wolałabym zadowolić się filmem - tylko już tyle ich widziałam, że staje się coraz bardziej wybredna i też mnie wkurzają ;)
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez the hooded man » 1 kwi 2010, o 18:14

Echhh...Rozumiem Cię z tym brakiem zaufania. Również ciężko przychodzi mi zaufać komuś. Ludzie potrafią być tak podli i egoistyczni... Przez taką nieufność trzyma się każdego na dystans i nie potrafi się do niego jakoś zbliżyć, zaprzyjaźnić itd. Z jednej strony to dobrze, gdyż nie jest się podatnym na ciosy, a z drugiej jednak niedobrze, bowiem właśnie zostaje się później samym, poprzez te nienawiązywanie bliższych relacji. To naprawdę trudna sprawa...

ota napisał(a):Zabawne - skupiłam się na tym, żeby być przeciwieństwem matki - i bach - 180 stopni - i jestem coraz bardziej jak ona - prawie sama, bezradna i zgorzkniała, pełna pretensji do świata i ledwie się ruszam.

Więc chyba wniosek z tego, że nie było to najlepsze posunięcie? Zamiast być sobą i myśleć o swym rozwoju skupiłaś się właśnie na czymś innym. Ale jest to dość częste zachowanie osób, które chcą koniecznie uniezależnić się i za wszelką cenę nie być taką, jak inna osoba. Generalnie traci się na tym niezwykle dużo...

Ale gdzie tkwi przyczyna Twego charakterystycznego podejścia? Nie wiem. Może ten świat na który patrzysz nie jest taki, jaki chciałabyś, aby był? Tak można po krótce chyba wnioskować z Twych wypowiedzi. Że w dużej mierze to, co widzisz Cię rozczarowywuje. Stąd nastepuje swoista izolacja od tego. I te zgorzknienie oraz krytycyzm również.
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Postprzez ota » 1 kwi 2010, o 18:16

Pewnie jeśli samemu nie ma się ani wiary ani chęci to nic nie pomoże.
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez the hooded man » 1 kwi 2010, o 18:25

Masz na myśli ten brak zaufania? Brak wiary w ludzi równa się brak możliwości na zaufanie?
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Postprzez ota » 1 kwi 2010, o 19:18

---------- 19:03 01.04.2010 ----------

Kiedyś odcięłam się od rzeczywistości i tak mi zostało na długo. Wolałam wierzyć, że świat na zewnątrz był lepszy niż był..
Nie chciałam za nic wierzyć starszym, rozczarowanym, smutnym, złym, podejrzliwym.
Skutek jest taki, że albo wszystko albo nic. Nie umiem mieć neutralnych znajomości.
(a nie jestem już nastolatką, niestety...)

Chyba to najbardziej mnie męczy - z jednej skrajności wpadłam w drugą. I za długo to już trwa. Utknęłam.
W środku jakoś tam zmieniłam się, ale nie znajduje to przełożenia na moje zachowanie.
Lekki stres w sytuacjach towarzyskich (normalna sprawa) a ja zupełnie tracę głowę i nie mogę się patrzeć na to co robię.
Albo kompletnie zamykam się w sobie.

Jakieś resztki wiary w ludzi mi pozostały, mam wyrozumiałego faceta, który mnie wspiera, to bardzo dużo.

Ale czuję się jak w klatce.

Brak wiary w ludzi, ale w siebie chyba najbardziej. W końcu od mnie, przynajmniej teoretycznie, też coś zależy.
A ja nie chcę myśleć, że znowu będę musiała patrzeć na siebie jak jestem taka durnowacie przepraszająca, uległa.

Po prostu boję się. I to widać.

---------- 19:09 ----------

Dziękuję ,że ktoś to czyta w ogóle...

---------- 19:18 ----------

No i zaczęłam widzieć złe intencje, tam gdzie inni nie widzą...
To jest jakiś etap rozwoju chyba - ufność/ nieufność.

Jak znaleźć tą jakże upragnioną równowagę?
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez the hooded man » 1 kwi 2010, o 19:48

ota napisał(a):Kiedyś odcięłam się od rzeczywistości i tak mi zostało na długo.

Rozumiem Cię...Chyba po takim odcięciu trudno do tej rzeczywistości wrócić albo się w niej odnaleźć?

Powiem Ci, że również nie potrafię mieć neutralnych znajomości. Kiedyś miałem setki znajomych. Dosłownie setki. I dosłownie ze wszystkimi zerwałem znajomość. Nie wydawali mi się oni w jakiś sposób specjalnie wartościowi. Albo inaczej - stwierdziłem, że warto zadawać się z ludźmi wyłącznie wartościowymi. Że tylko z nimi życie będzie miało sens i będzie biegło w końcu należycie oraz na znacznie wyższym poziomie. Czy tak jest? W sumie chyba tak, ale tych wartościowych osób jest niewiele... Częściej niż w przeszłości jednak jestem sam, ale za to każdy kontakt z moim znajomym stoi na znacznie wyższym poziomie.

ota napisał(a):Chyba to najbardziej mnie męczy - z jednej skrajności wpadłam w drugą. I za długo to już trwa. Utknęłam.

Hmmm...Czy nie jest tak, że "rzucasz" się od jednej sytuacji, rozwiązania do drugiego? Że poszukujesz, ale nie znasz dobrych sposobów poszukiwawczych? Że tak naprawdę nie wiesz w jakim kierunku iść?

ota napisał(a):Mam wyrozumiałego faceta, który mnie wspiera, to bardzo dużo.

Zgadza się - to bardzo, bardzo dużo. Ale ciekaw jestem jak on reaguje na Twe podejście i problemy? On siłą rzeczy musi dostrzegać Twe bolączki.

ota napisał(a):W końcu od mnie, przynajmniej teoretycznie, też coś zależy.

Bardzo dużo zależy. Nie wiem, świat jest taki jaki jest. Może wato się z tym już pogodzić i raczej próbować stworzyć w nim swe światy - znacznie doskonalsze niż ten, który widzisz? Światy, które będą dawały Ci radość i satysfakcję?
Często jest tak, że ludzie rządają czegoś, co jest niemożliwe. Rządają na przykład powszechnej sprawiedliwości, a przecież powszechna sprawiedliwość jest utopią, gdyż na każdym kroku jest totalna niesprawiedliwość. To nie zmienia się przez lata i już się nie zmieni. Nie wiem czy u Ciebie nie jest podobnie, tzn., że masz podejście bardziej idealistyczne, a w tym świecie tych ideałów w które wierzysz zabardzo nie ma i to powoduje Twą frustrację, ale i swoistą odrazę do tego świata. Nie wiem, jak sądzisz?

ota napisał(a):A ja nie chcę myśleć, że znowu będę musiała patrzeć na siebie jak jestem taka durnowacie przepraszająca, uległa.

Po prostu boję się. I to widać.

W jakich sytuacjach chcesz przepraszać? Co to za zdarzenia? Uległość? Możesz napisać coś więcej o tej bojaźni?
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Postprzez ota » 1 kwi 2010, o 22:56

---------- 22:42 01.04.2010 ----------

No nie wiem, nie wiem w jakim iść kierunku. Jestem bardzo zagubiona.
Nie pracuję, mam za dużo czasu.
Plan był prosty - ćwiczę, pływam, jem, doprowadzam się do jakiegoś stanu i zaczynam realnie szukać pracy.
I wszystko idzie dobrze do momentu, w którym mam aktywnie tej pracy zacząć szukać. Oszukuję samą siebie, wysyłam kilka cv, a potem migam się jak mogę, wpadam w dół, trwa to chwilę, wygrzebuję się i... w podobnym momencie znowu to samo. Spadek energii, motywacji, nie mogę wstać z łóżka.
Tak jakby cały system padał. Już któryś raz z kolei - to żałosne...

Z terapią ciężko, muszę dojeżdżać daleko, a z tym natłokiem problemów raz na dwa tyg to za mało.

A co się robi z takim żalem, rozczarowaniem światem? Bo ja intelektualnie pojmuję, że wymagam zbyt wiele, ale emocje jakby jeszcze nie dogoniły tego.

Facet jest, słucha, wierzy, że mi się uda, widzi, że dużo negatywnych rzeczy mi się uzbierało, widzi jakieś tam pozytywy ...Ma świetne poczucie humoru, co pomaga i mnie, i jemu, jak podejrzewam też (trudna jestem )Zwraca mi uwagę na to czego za każdym "porywem" na normalność się uczę (bo podobno się uczę) Nie wiem... Jak tak piszę to mi wychodzi, że niecierpliwa jestem...

A z bojaźnią, jak to z bojaźnią. Boję się, że się będą śmiali, że się będą odgrywali, pogrywali, że się nie wpiszę w ogólnie panujący luźny styl bycia, że nie mam poczucia humoru, twardej skóry, że nerwy mnie zjedzą, że nie dam sobie rady, że jestem gorsza, że jestem lepsza.. ;)
Ogarnia mnie lęk i kręci mi się w głowie, nie słyszę co ludzie do mnie mówią, jakieś nieporozumienia z tego wynikają, boją się zapytać drugi raz...Nie patrzę się w oczy, nie umiem zacząć rozmowy, rozmowy o pogodzie mi nie idą, zwierzać się nie chcę...
A najbardziej to chyba przerażają mnie moje paraliże decyzyjne; nie wiem sama. Sama - nie wiem...

---------- 22:56 ----------

@The hooded man - dziekuję za posty.
Clannad mi się włączył :)
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez the hooded man » 2 kwi 2010, o 20:31

Sporo z problemów, które opisujesz sam przeżywałem. Właściwie wszystkie, które opisujesz w Twym ostatnim poście i mnie dotyczyły. Na przykład z tą pracą. Miałem dokładnie to samo. Gdy już trafiła się jakaś ciekawsza oferta, czy nawet pewna posada, automatycznie nachodziło swoiste wycofywanie. Albo - niby szukałem pracy, ale tak naprawdę nie chciałem jej znaleźć. Przyczyny tego były złożone. Najkrócej mówiąc działo się tak właśnie dlatego, że - jakby to ująć? - oferty pracodawców, to trochę inny świat niż mój. Jest to osiem godzin, które nie rozwijają, a towarzystwo trafia się tam niestety różne. Nie pasowało mi to. Innym powodem wycofywania się z pracy były pozostałości fobii społecznej, która mocno mnie kiedyś nękała i pozostawiła po sobie spory ślad.
Te moje problemy z pracą minęły. Zresztą pogodziłem się z tym, że niestety - te osiem godzin trzeba jakoś przeżyć, a dopiero po tym czasie można pozwolić sobie na siebie, swe zainteresowania i rozwój oraz towarzystwo jakie mi w pełni odpowiada. Zresztą z tym towarzystwem w pracy nie jest tak źle. Wystarczy trafić na przynajmniej przyzwoitych ludzi i praca staje się bardziej przyjemniejsza, a ze współpracownikami zawsze można się jakoś dogadać. Potrzeba tylko do tego bardziej optymistycznego nastawienia, a w pracę wprowadzać dużo humoru, żartów, luzu, a co najważniejsze - nie wyrzekać się siebie, nie maskować, nie udawać kogoś innego i naprawdę ta praca i atmosfera w niej jest wtedy całkiem całkiem.

ota napisał(a):Nie patrzę się w oczy, nie umiem zacząć rozmowy, rozmowy o pogodzie mi nie idą, zwierzać się nie chcę...

Jakżesz mi to jest znane... Też to przeżywałem, a czasem też jeszcze przeżywam. Niby to takie proste - rozmawiać. Dużo jednak zależy od naszego rozmówcy. Jeżeli jest marnym słuchaczem i chce rozmawiać tylko o sobie (a ostatnio cały czas na takich trafiam), to ciężko prowadzić dialog.
Są ludzie, którzy ze sobą nie porozmawiają. Ciężko zadawać się z kimś, z kim nie ma się wspólnego tematu. Szczególnie jak mają być to relacje głębsze.

Problem w rozmowie nie polega moim zdaniem na tym, że dana osoba się od nas różni. Problem polega na tym, że ta dana osoba nie potrafi rozmawiać na wiele tematów. Naprawdę, potrafię rozmawiać długo na tematy bardziej mi obce, ale z osobą, która również ma coś do powiedzienia, jest chętna do rozmowy, nietuzinkowa i rozumie co to jest dialog. Takich ludzi trochę brakuje, stąd często pozostaje rozmawiać o pogodzie...

Też miałem jakieś lęki w kontaktach z ludźmi i podobnie jak u Ciebie działy się przez to przeróżne naprawdę cuda.

ota napisał(a):A najbardziej to chyba przerażają mnie moje paraliże decyzyjne; nie wiem sama. Sama - nie wiem...

Znowu jakbym czytał o sobie. Był czas, i to długi, że nie potrafiłem podjąć wielu decyzji. Zastanawiałem się i zastanawiałem i dalej nie wiedziałem co zrobić, a jak już zrobiłem, to żałowałem, bo jakbym zrobił to inaczej, to może byłoby lepiej.
Musiałem wyzbyć się takiego myślenia i przesadnych analiz. Wprowadziłem więcej spontaniczności i szedłem bardziej na wyczucie. Ponadto jeżeli wiem, jakie mam cele, plany i wiem, że dany krok jest robiony w jakimś celu lub po to, aby jakiś cel osiągnąć, to decyzje przychodzą łatwiej.

ota napisał(a):A z bojaźnią, jak to z bojaźnią. Boję się, że się będą śmiali, że się będą odgrywali, pogrywali, że się nie wpiszę w ogólnie panujący luźny styl bycia, że nie mam poczucia humoru, twardej skóry, że nerwy mnie zjedzą, że nie dam sobie rady, że jestem gorsza, że jestem lepsza..

Ale powiem Ci, że warto wprowadzać w dane towarzystwo swoje pierwiastki, na przykład trochę "swojego" humoru, czy nawet słownictwa, czyli urozmaicać je swą osobą.
Nie zawsze pasuje się do każdego towarzystwa. Nie zawsze można je zmienić (w pracy raczej trudno, chyba że zmienić pracę...), ale da się współgrać na przyzwoitym poziomie z w miarę przyzwoitymi ludźmi, których to zresztą jest chyba najwięcej. Takich ludzi "środkowych", czyli nie specjalnie wybitnych, ale też nie za specjalnie nieprzyzwoitych. Da się z nimi stworzyć naprawdę solidną atmosferę.
Myślę, że jak pozostaniesz sobą w kontaktach z innymi, to najlepiej na tym wyjdziesz. Ja postanowiłem się nie maskować i jest dobrze. Z bardziej solidnymi ludźmi można wtedy naprawdę znakomicie współpracować. Mówić o sobie, czemu nie? Czasem można. Ale przede wszystkim żartować albo po prostu robić coś wspólnie. Coś ciekawego.


Myślę, że i Ty w tym aspekcie dasz radę, tym bardziej jak masz wiele do zaoferowania od wewnątrz. Myślę, że jeszcze zostaniesz doceniona za taką, jaką jesteś, ale raczej nie zachęcam do spędzania czasu z ludźmi poniżej tej normy przyzwoitości o której pisałem. Tam możesz być faktycznie nie zrozumiana.

Tzn. mi się wydaje, że to dość normalne, że gdy stoi się długo z boku, to później ma się obawy, gdy chce się przejść na bok drugi. Ale trzeba spróbować. Może być z początku trudniej, ale z czasem da się radę. I najważniejsze, by jednak z innymi cały czas utrzymywać ten kontakt. Nie alienować się. Obawy, niepewności powinny znikać wraz z poszerzaniem i większą intensywnością kontaktów.
Ten ludzki świat do którego chcesz wejść może czarno wyglądać z Twej pozycji, ale w rzeczywistości nie jest tak pesymistycznie. Sam się o tym przekonałem. W jaki sposób będziesz żyła w tym świecie zależy najwięcej właśnie od Ciebie.

ota napisał(a):Nie pracuję, mam za dużo czasu.

Chyba jest to pierwsza rzecz, którą trzebaby było na dzień dzisiejszy zmienić. Praca potrafi być dobijająca, ale jest konieczna i jednak zmienia jakość życia.
Praca to kolejny fakt, który po prostu trzeba zaakceptować. A nie jest w niej tak źle. Zresztą jest to taka rzecz, którą zawsze można zmienić, czyt. zmienić na coś w czym będziesz czuła się zdecydowanie lepiej.

ota napisał(a):A co się robi z takim żalem, rozczarowaniem światem? Bo ja intelektualnie pojmuję, że wymagam zbyt wiele, ale emocje jakby jeszcze nie dogoniły tego.

Bardzo przykre są te rozczarowania, prawda? Osoby, które wymagają zbyt wiele, wiele muszą się natrudzić, aby coś osiągnąć. Mam podobnie jak Ty, przez to rozumiem Cię w tej kwestii.
Jezeli chodzi o te rozczarowanie, to moim zdaniem możliwości są dwie:

1. Można się z tym co się widzi nie zgodzić i walczyć z tym, próbując coś ulepszać, naprawiać świat. To wymaga całkowitego poświęcenia. Efekt będzie oczywiście mizerny, bo świata i tak się nie da zmienić. I tak biegnie on tak, jak biegnie i będzie biegł dalej tak samo, ale pozostaje satysfakcja z tego, że robi się co może (choć to nie zmienia tego świata). Że przez to uzyska się jakieś zbawienie, czy inne tego typu rzeczy (zależy kto w co wierzy).

2. Pogodzić się z tym, że świat nie jest taki, jaki chcielibyśmy, aby był. Przestać walczyć z wiatrakami i żyć normalnie. Jak już pisałem w poście wcześniejszym - stowrzyć własne światy (tu trzeba znać swe cele). Stanie się wtedy "ponad" tym obserwowalnym światem. On nie będzie miał na Ciebie takiego wpływu, oddziaływania (długi temat).
Każdego coś raduje. Stwarzać swe radosne światy. Tą radość powiększać poprzez swe działania, poprzez osiąganie swych celów. Paradoksalnie - żyjąc bardziej normalnie można także wiele pozytywnego robić dla świata. Ale to już inny, bardzo długi temat.

Kiedyś stanąłem właśnie przed powyższym wyborem...

ota napisał(a):No nie wiem, nie wiem w jakim iść kierunku. Jestem bardzo zagubiona.

Chyba po prostu nic tylko spełniać swe pragnienia. Masz w porządku chłopaka. To jest bardzo, bardzo dużo. Rzekłbym, że to podstawa.

ota napisał(a):@The hooded man - dziekuję za posty.
Clannad mi się włączył.

Naprawdę, nie ma za co.
A z Clannadem... "Robin (the hooded man)". Znakomicie skojarzyłaś. Tak, to zdecydowanie moje rejony ;). I mój nick właśnie z tego nagrania Clannad :).
Robin of Loxley lub po prostu człowiek w kapturze. Syn Herne'a Myśliwego. Buntownik, idealista, szlachetny, walczący z niesprawiedliwością, walczący z tyranią tego świata, obrońca słabych i uciśnionych. Sam (miał wprawdzie drużynę, ale w zasadzie to on był tym największym idealistą; on był wybrańcem. Był sam) przeciwko wszystkim. Sam przeciwko złu. Ginie w obronie swych szlachetnych ideałów. Ginie niepokonany, gdyż jego ideały zostały niepokonane, nie zostały nigdy przez nikogo złamane. Czy to nie daje do myślenia? Czy to właśnie nie jest sensem życia? Miłość i ideały. To moim zdaniem sens życia...

Pozdrawiam ciepło!
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47


Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 46 gości

cron