nieakceptowana... i co dalej?

Problemy związane z depresją.

nieakceptowana... i co dalej?

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 19:30

Hey..

Nie za bardzo wiedziałam pod jaki "dział" przyłączyć ten temat... Właściwie to nie jestem też przekonana po co go tworzę.. Pewnie zeby się wygadać, poradzić... To główny motyw naszych postów.

Odkąd odkryłam psychotekst zmieniłam swoje postrzeganie na wiele spraw.. też inaczej podchodzę do moich problemów. Nie mówię że dzięki temu zaczęły się dziać cuda.. O nie. Po prostu dałam sobie w końcu uświadomić, że jestem jaka najbardziej NORMALNYM, ZWYKŁYM człowiekiem.. który ma słabsze dni, który czasem sobie nie radzi.. jak każdy.

A dlaczego postanowiłam dopiero dzisiaj stworzyć ten temat? Impuls.. być może.

Tata wrócił do domu wkurzony... czepia się o wszystko.. rutyna i banał. Gdyby miał jeszcze powód.. ale nie ma. Taki jest i już- choleryk. Tylko jest bardzo małe ale... To wszystko, jego zachowanie odbija się na całej rodzinie..

Zawsze byłam osobą cichą, wyważoną, spokojną, małomówną.. To co dzieje się w domu i w mojej głowie bardzo mnie zmieniło, a raczej pogłebiło mój stan "wyobcowania". Zamknęłam się w sobie.. wszystkie emocje kumuluję, by nagle wybuchnąć płaczem gdy nikt nie widzi.. Kontroluję swoje zachowanie do granic możliwości. Nie potrafię być naturalna i spontaniczna. Po prostu duszę wszystko w sobie...

Nie lubię zmian. Unikam konfrontacji z innymi.. Na ogół trzymam się z boku.

Przez wiele lat czułam się nieakceptowana. Kiedy przez ładne kilkanaście lat słyszysz, że nic nie potrafisz.. że jesteś do niczego- ZACZYNASZ W TO WIERZYĆ I TO MOCNO. Tata częto ze mnie żartuje- już się przyzwyczaiłam- choć bywają momenty że zwyczajnie w świcie to mnie boli.. On przekręca wszystko tak, że to on staję się ofiarą.. a ja niewdzięczną córą, która albo beczy z byle powodu albo pyskuje.

Na moje "nieszczęcie" (bywają gorsze ale dla mnie to naprawdę problem) zajadam stresy.. Efekt jest taki że jestem zakompleksioną, nieśmiałą, wyciszoną dziewczyną.. która uważa się za grubą, brzydką, głupiutką, niesamodzielną.. no właśnie.. za kogo? czasami jestem NIKIM.. czasami mówię sobie- jestem, jaka jestem- nie dramatyzuj.. bardzo rzadko- nie jesteś taka zła.. ale nigdy- nie jesteś piękna, mądra i wartościowa- tego stanu nie mogę osiągnąć.. nie mogę sobie wmówić boto nie prawda, nie moja prawda.

To już nie jest problem ja-dom, dom-ja.. To wyszło poza.

Nie umiem odnaleźć miejsca w środowisku. Uciekam od ludzi.. od podejmowania decyzji o MOIM ŻYCIU. Jestem zagubiona.. Nie umiem polubić siebie, kiedy wiem że nie potrafią tego najbliższe mi osoby..

Nie czuję się nie tylko jako pełnowartościowy, odpowiedzialny, dojrzały człowiek.. nie umiem postrzegać się także jako kobieta.
Nie potrafię otworzyć się przed drugim człowiekiem.. Okazać uczucia. Wątpię by to udało mi się, kiedy nie potrafię zbyt długo na siebie patrzeć.. kiedy.. toleruję bo muszę siebie ale nie akceptuję.. bo widzę grubą, brzydką, nieśmiałą dziwaczkę.. Zapominam, że pod tym wszystkim co widać na pierwszy rzut oka jestem jeszcze Ja.. ta prawdziwa.. ta co lubi się śmiać, ta którą wzrusza mała rzecz, ta która lubi zapach fiołków.. Zapominam o niej.

Co zrobić, bym całkiem nie zniknęła?

Zmienić się.. Postawić.. Otworzyć.. Ja to wszystko wiem. Tylko im bardziej sie staram tym gorszy efekt. Wystarczy małe- nic nie znaczące niepowodzenie- a ja... poddaję się.

Walka z niesmiałością przechodzi ze skrajności w skrajność.
Walki z nadwagą.. nie widać, choć w teorii i praktyce ona jak najbardziej jest.
Wymienić twarzy raczej nie mogę... a może.. ;p przepraszam- czarny humor.. Jak już nie wiem, co dalej powiedzieć.. to ten "czarny" sie sam pojawia.
marie89
 

Postprzez NNicola115 » 29 mar 2010, o 19:58

---------- 19:51 29.03.2010 ----------

a najzabawniejsze (ze łzami w oczach) jest to że gdy to teraz ojcu i matce wszystko co do JOTY wypominam (bo nie mam w tym przypadku do nich litości, i nie cackam się z przypomnieniem im paru rzeczy z przeszłości) to zapierają się w żywe oczy, a jak przypre ich do muru do ich alibi jest to że chcieli ze mnie zrobic twarsdego człowieka żebym nie użalała się na przyszłośc nad sobą, dlatego tak (ich zdaniem raz czy dwa razy) się zachowali wobec mnie, a było to co dzień. Jak oni to ujeli ?? a przypomniałam sobie: Córciu nie chcielismy abys wyrosła na mięczaka i aby w przyszłości gdy ktos powie słowo krytyki na twój temat żebyciebie to nie dobiło dlategoo chcieliśmy cie uodpornic na ten świat" A prawda jest taka że zamiast uodpornić to PODCIELI MI SKRZYDŁA A DZIS KAŻA MI LATAĆ.
Żal mi tych ludzi, i powiem tobie że miej szacunek i godnośc do własnej osoby, wiesz jako jedyna jaka jest prawda, bo przeciez rodziciele nigdy nie przyznają się do blędu. żyj tym mottem "Denerwować się tzn. mścić się na własnym zdrowiu za głupotę innych"

---------- 19:57 ----------

a ile masz lat tak wogóle?

---------- 19:58 ----------

89 to twój rocznik tak??
NNicola115
 

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 20:01

no ja nie winię tak totalnie o wszytko rodziców.. Kocham ich bardzo. Wiem, że poświęcają wiele. Moja mama zdecydowanie wszystko.. Tata, też kocha na swój sposób.. tylko.. tylko gdy zapomina, że niektóre słowa bolą.. To trudne.
Już kiedyś o tym pisałam.. Jak można kochać i nienawidzić kogoś jednocześnie? Mną czasem miotają takie uczucia..

W każdym razie nie widzę tego ZŁEGO tylko poza sobą.. Nie zwalam całkowitej winy na "resztę świata", by się oczyścić.. Nie, to nie tak. Widzę, też swoje błędy.. Gdybym "wychodziła do ludzi" nie miałabym problemów z nieśmiałością, gdybym "więcej się" ruszała zamiast siedzieć i użalać się jaka ja jestem biedna.. to może wyglądałabym lepiej.. i czuła się lepiej

Podstawa to odzyskać wiarę w siebie.. Tylko moje pytanie- czy można odzyskać "coś", czego się nigdy nie miało?
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 29 mar 2010, o 20:48

Marie, to co Twój ojciec robi to wcale nie są żadne żarty. Nazwij to po imieniu - robi Ci świadomie przykrość, bo mu to sprawia frajdę. :twisted:
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 20:58

Wiem.. Nie usprawiedliwiam go. Ale nic ni mogę poradzić. Walczyć z własnym ojcem??? Kiedyś próbowałam mu wyjaśnić jak się czuję, gdy on ciąglę ma te swoje "ale".. Tylko, że on nie słucha. Słyszy, lecz nie słucha.. A ja nie mam siły.. Nie potrafię to tak przekazać by trafiło.. Nie mówię nic- źle, krzycze- źle, płaczę- źle.. tresura Ale "konflikt" z tatą to małe piwo.. To co przez to ze ną się stało- to mnie przygniata.. Do reszty zdążyłam się przyzwyczaić.
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 29 mar 2010, o 21:34

Opisane przez Ciebie "żarty" w wykonaniu ojca to dla mnie znany element mojego dzieciństwa. W dalszym czasie doszłam do tego, że mój ojciec bynajmniej nie kochał mnie, kochał swoją władzę nade mną. Władza się skończyła, córeczkę wywalono z życia. Z mojej obecnej prespektywy szkoda że tak późno, ale wtedy nie powiem, bolało. Również z obecnej prespektywy bardzo dorosłej kobiety i matki widzę, że tak naprawdę to wcale się dla mnie poświęcał, choć byłam długo o tym przekonana. Przekonanie o tym, że się dla mnie rodzice poświęcją i że mnie kochają jak umieją trzymało mnie w karności i posłuszeństwie. Ku ich niekłamanej uciesze. :evil:
Walczyć z własnym ojcem? Walczyć o siebie i swoje życie. Z każdym, z kim trzeba.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 22:45

no tak.. o siebie, o swoje zycie.. tak, zawsze. Tylko, że ja nie mam natury bojownika.. Jedni na atak odpowiedzą atakiem, a ja należę to takich- co wolą "gasić" spór.. a najbezpieczniej to go unikać.

Nie powiem- kiedy mam zwyczajnie dość traktowania mnie w ten sposób.. to wybucham. Tylko nie zawsze wtedy wypowiadam co tak naprawdę mnie boli.. a nawet jeśli, on odbiera to na opak.. Nie da się z nim NORMALNIE, SZCZERZE porozmawiać jak powinien rozmawiać rodzic z dzieckiem.. Nie da się.

On nie miał łatwego dzieciństwa. Musiał radzić sobie sam.. Ale to też nie jest argument łagodzący. W jego założeniu to tylko on ma racje, to on najciężej pracuje, to on wie co jest najlepsze..

Ciężko mi jest wyprowadzić go z błędu. Jak wytłumaczyć 46letniemu facetowi, że sam zachowuje się jak niedojrzały.. chłopiec. Nie da się...

Gdyby to dotyczyło tylko jednej osoby.. to ok, każdy decyduje o swoim życiu.. ale tu jego zachowanie rzutuje na zachowanie pozostałych członków rodziny.

Czasem mam wrażenie, że on ma do mnie żal.. za to że jestem. Może zbyt ostre myślenie.. ale tak chwilami czuję. Jestem.. ee, "dzieckiem wpadeczką".. Nie mam pojęcia. Za to pewna jestem uczucia nieakceptowania.. Nie jest dla mnie oparciem. Nie mogę mu wygadać się z problemów. Nigdy nie mówi, że jest ze mnie dumny.. Nigdy nie pochwali, za to że zrobiłam coś dobrze. To niby drobne szczegóły.. ale jeśliby to zsumować.. To wcale się sobie nie dziwię, że tak źle teraz o sobie myślę.. i że nie radzę sobie.. zwłaszcza w relacji z innymi.

Zwłaszcza w relacji z mężczyznami. Aj, nie szukam żadnego psychologicznego podłoża..wyjaśnenia Ale po prostu nie wyobrażam sobie, bym pozwoliła się komuś kochać.. ba nawet nie wierzę, że ktoś mógłby.

Może to zabrzmi dziecinnie.. ale który facet zwróci uwagę na takie brzydkie kaczątko, pulchne... ( kula to ponoć najdoskonalsza z figur, ale ja tego nie podzielam w wersji ja-kula;) ? Tak, tak wiem.. każda potwora znajdzie swego amatora ;p ale gdy przychodzi do głosu realizm.. pojawiają się wątpliwości.

Chyba zmieniłam trochę temat niezamierzenie.. na problem damsko- męski..
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 29 mar 2010, o 22:52

Wytłumaczyć się kochanie po prostu nie da. I nie należy nawet próbować, bo to strata czasu i energii, które można lepiej spożytkować. Jest teoretyczna możliwość, że jesli Ty się zmienisz (w szeroko pojętym znaczeniu) to on może coś zauważy. Ale jest to tylko pewna możliwość i to pod awrunkiem zmiany w Tobie.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 23:16

Ach.. próbuję się zmienić. Są takie dni Sukcesu;) kiedy mam wszystko i wszystkich w nosie.. kiedy lubię siebie. Tylko, że to tak rzadko.. Kiedyś miałam taki stan pełen motywacji, kiedy żaden, podkreślam żaden komentarz mnie nie ruszył.. kiedy wierzyłam, że będzie lepiej.. kiedy odnajdywałam radość w błahostkach.. ale po ok dwóch, trzech tygodniach ciągłego przebywania w domu.. znowu zaczęłam gasnąć. i taki proces przygaszania trwa do teraz.. znowu stałam się szara, (pomijam parę dodatkowych kilogramów;p) i zniewolona.. Już w domu nawet nie potrafię być naturalna. Nie rozmawiamy. tzn wymieniamy zdania ale nie rozmawiamy (chodzi mi o takie szczere rozmowy na kazdy temat).

Poza domem też raczej Smutas ze mnie.

Rządzą mną nastroje i to bbbardzo. Tak zdecydowanie być nie powinno. Jeśli chodzi o świadomość, to jak widzisz jako taką mam.. tylko nie umiem zrobić coś WIĘCEJ. Zmiany mają to do tego, że wymagają czasu i wytrwałości.. motywacji. Ja motywuję się aż do drugiego, trzeciego niepowodzenia.. potem nie mam sił i muszę zaczynać od początku.

Zazwyczaj poddaję się już podczas prób codzienności, np przejść ulicą z podniesionym czołem.. Spojrzeć komuś w oczy.. Wypowiedzieć swoje zdanie..
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 29 mar 2010, o 23:20

I dlatego pora na terapię. I zacznijmy pisać w jednym wątku, bo zwariuję. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 29 mar 2010, o 23:45

---------- 23:31 29.03.2010 ----------

a wracając do zmiany... takiej by tata zauwazył- to musiałaby być ta po jego mysli.. a on jednak daje sprzeczne sygnały.. Studiuję- normalnie rodzic byłby dumny.. on uważa to za strate czasu- najlepiej jakbym zarabiała na siebie.. Poza tym uważa mnie za dziwaczkę, która boi się wyjść do ludzi.. a kiedy próbuję się przełamać, bardziej zająć sobą, spotykam sie z przyjaciółmi- to jestem tą która się włóczy i ma głupoty w głowie.. Tu raz mówi- nie szukaj wrażeń w internecie, dziewczyno.. uzalezniona jesteś.. Poszukałabyś faceta w normalnym świecie.. A za chwilę- zajęłabyś się czymś pozytecznym, a nie tylko bujasz w obłokach.. No i weż tu człowieku nie zwariuj. Gdybym miała 15 lat to powiedzmy,że "morały" jeszcze byłyby na miejscu.. tyle że ja mam 21.. i.. moje poczucie własnej wartości sięga sporo ponizej normy.

Nigdy nie byłam buntowniczką. W domu od wczesnych lat nauczyłam się szanować pracę.. Na pierwszym miejscu jest rodzina.. Ja nie mam życia osobistego. Wszystko zawsze przedkładam na dobro innych.. o sobie zapomniałam. i tak, i tak jest niedobrze.. przynajmniej w oczach tych, ktorzy są mi bliscy. I jak tu się nie pogubić..

---------- 23:34 ----------

Aaaa... nie wariuj :P już się.. stabilizuję :wink:

---------- 23:45 ----------

czyli.. terapia.. dialog.. zmiany

Muszę się odważyć. Przełamać własne lęki i wstyd.. Łatwo nie będzie.

Potrzebuję czasu, choć wiem że każdy kolejny dzień bardziej pogarsza mój stan..

Chociaż, odkąd tu zaglądam to w pewnych kwestiach już się zmieniłam.. nabrałam dystansu do pewnych rzeczy.. ale i otworzyłam oczy.
A trafiłam tu "przypadkiem". :wink:

Skomplikowana ze mnie istota;p bo jeszcze wiele spraw mnie dręczy.. i wielu szukam odpowiedzi..

A co do tego zaangażowania.. męsko-damskiego.. To właściwie nawet poznałam kogoś, kto twierdzi że mnie akceptuję (tak w skrócie;p
) tyle, że ja nie umiem się zaangazować.. uwierzyć mu.. Aby pozwolić się kochać, pokochaj siebie.. Powinnam chociaż spróbować. Dlaczego to wszystko jest takie.. trudne. Podobno człowiek to istota rozumna.. ;p
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 30 mar 2010, o 10:26

Nie zwariowałam :) ograniczmy się po prostu do rozmowy w tym wątku, bo jest przez Ciebie założony. Obie żeśmy się zaplątały w dwuwątkowość, to i obie się stabilizujmy.
Co do bliskich to w sumie sama doskonale widzisz liczne sprzeczne sygnały. Opis jak najbardziej trafny. Zmiany w Tobie (jesli są trwałe) to otoczenie musi zauważyć, chce czy nie chce. Co nie znaczy, że wpada w zachwyt. Wręcz przeciwnie, raczej ma skłonność do wpychania w stare, znane koleiny. Istotne jest to, że zmiany mają być dla Ciebie, innymi słowy Ty jesteś centrum sprawy. A otoczenie jest stawiane w sytuacji w pewnym sensie przymusowej - jest jak jest i jesli Wam się nie podoba to Wy macie z tym problem. Jest to operacja wykonalna, ale bez wsparcia ( terapia) raczej trudno wykonalna. Terapeuta jest między innymi sojusznikiem w walce z chorymi układami. Jak wiadomo "nec Hercules contra plures", a Ty ewidentnie masz do przewalczenia cały stabilny układ rodzinny.
Nikt Ci nie każe nie szanować pracy, ale swoją szanować zapewne sie musisz nauczyć. Twoja praca i wysiłki wcale nie są mniej warte niż czyjeś.
Tatusiowi to na te wszystkie koncepcje co byś Ty powinna robić/ nie robić to odpowiedź jest jedna - "a zająłbyś się sobą". Ale do tego, żeby tej odpowiedzi udzielić to się musisz umocnić.
Co do lęków i wstydu w relacji z terapeutą to wszyscy mniej czy bardziej to przeżywają. Spójrz na to może tak z pozycji rozumu na początek. Terapeuta pomaga ludziom zawodowo. Uczył się tego. Ma licznych pacjentów/klientów (nie wiem, które okreslenie bardziej Ci pasuje). I rozmawiając z Tobą zetknie się ze sprawami i problemami sobie znanymi. W szok nie wpadnie ani się nie spłoszy. Podobnie jak chirurg na widok urwanej ręki. Po prostu jest osobą, która wie jak działać. Z drugiej strony zaś jest zobowiązany do zachowania w tajemnicy tego, o czym rozmawiacie. Niewątpliwie z jednej strony jesteś osobą całkowicie niepowtarzalną i zasługującą na indywidualne potraktowanie, ale z drugiej jest naprawdę wiele osób z problemami podobnymi do Twoich.
Co do faceta to bardzo trafnie piszesz - na tym etapie to masz kłopot z uwierzeniem, z tym żeby pozwolić się pokochać. Nawet polubić. Ale to jest coś do zmienienia, i daje się to zrobić.
Człowiek to istota rozumna i bardzo dobrym jesteś przykładem dla zilustrowania tej tezy. Ino nie z samego rozumu człowiek się składa, czasem rozum nakazuje zająć się sferą emocji. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez marie89 » 30 mar 2010, o 12:29

---------- 12:23 30.03.2010 ----------

Dziękuję:)

Do terapii się przekonam, bo wiem że jest potrzebna.. i już nie ruszają mnie stereotypowe opinie że do psychoterapeuty chodzą wariaci.. (zgadnij czyja to opinia ;p
Skoro przyznałam się, że potrzebna mi pomoc, skoro nie boję się, nie wstydzę już tak bardzo wyciągnąć rękę po tę pomoc.. to myślę, że w końcu się zdecyduję.

Dziś przyszedł nowy dzień. Nowe siły i chęci by ten dzień był choć odrobinę lepszy.. Miałam chwilkę grozy, gdy spojrzałam w lustro.. o losie ;p ale.. nikt nie powiedział, że od razu stanę się nowonarodzonym człowiekiem.. tak więc w lustro nie patrzę jeszcze z aprobatą, ale jak się postaram to i to się zmieni.

Myślę, że zacznę też realizować obiecane ćwiczenie- czyli prowadzenie takiego dzienniczka, gdzie będę opisywać wszystko co trudno mi wypowiedzieć..

Szukam pomocy. Ale zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nikt nie pomoże mi lepiej niż ja sama, bo to ja muszę być gotowa na zmiany.. to ja muszę chcieć.. to ja muszę zmienić, to co mi przeszkadza a rozwinąć to, co jest we mnie dobre.. Dobrze myślę?

I tak.. faktycznie. Człowiek to nie tylko głowa i neurony. Nie mogę zapominać, że mam emocje.. Nie jestem Królową Śniegu, nie chcę nią być.

---------- 12:29 ----------

I wiem, że nie jestem sama..

Wiem, że jest wielu, którzy czują się podobnie.. zagubieni i niepewni.

Co robicie by odbudować swoją pewność siebie.. odkryć swoją zagubioną wartość.. jak radzić sobie z kolejnym dniem, by był on Dniem Zwycięstwa.. a nie zlepkiem niepotrzebnych auto-oskarżeń i użalania się?

Jaki jest Twój "sposób" na więcej radości z życia?
marie89
 

Postprzez Sansevieria » 30 mar 2010, o 12:42

Ja nie mam żadnego "sposobu". Mnie radość życia sama wylazła na wierzch spod skorupy różnych paskudności. Odskrobywanie ich oraz podkładanie ładunków wybuchowych pod różne własne mury to właśnie praca w terapii.
A poza tym to Marie, z każdego Twojego ostatniego postu to po prostu aż biję chęć sięgnięcia po tę pomoc, gotowość do zmian... Może Ty tego nie widzisz...ale ja bardzo wyraźnie. :)
W lustro patrzy się z aprobatą jak się ją czuje, tu się nie da chyba postarać tak bezpośrednio. Nakazać sobie. Wyćwiczyć.
Z jednej strony to nikt Ci tak nie pomoże jak Ty sama sobie, a z drugiej to musisz się tego pomagania sobie nauczyć. Tak jak chodzenia. I potrzebny jest fachowy nauczyciel :)
Pisanie dzienniczka dobra rzecz dla niektórych, ale znając toksyczne rodziny to noś go zawsze przy sobie, do kibelka może też, i to niekoniecznie jest żart. Nie wiem czy grzebią Ci w rzeczach, ale zapewne czują się uprawnieni do tego, żeby wszystko wiedzieć i kontrolować. Dbaj o siebie i swoje bezpieczeństwo, bo umiesz sobie wyobrazić reakcję ojca na Twoje notatki terapeutyczne...
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez the hooded man » 30 mar 2010, o 17:51

Witaj marie.

Twego ojca trudno będzie już zmienić. Zresztą na Twym miejscu nie przejmowałbym się jakimiś reformami jego osoby. Szkoda czasu i energii, nerwów. Pora zająć się sobą, gdyż masz wiele do zrobienia.

Problemem jest tu ten "Twój" dom. Przychodzisz do niego i musisz być wystawiona na "działanie" ojca. Cóż to za przyjemność?! Wiem jak zachowują się tacy ludzie. Uparci, niereformowalni, niezmienni, nie słuchający argumentów, przerywający, gdy mówisz, traktujący swego rozmówcę "z góry" itd. Nie ma szans na rzeczową i szczerą rozmowę z nimi. Proponuję więc nabrać do ojca trochę dystansu i po prostu pogodzić się z jego zachowaniem, a mówiąc kolokwialnie - olać te zachowanie. To on postępuje niewłaściwie, więc niech on się tym martwi.

"Twój" dom...Moim zdaniem za bardzo do niego przyrosłaś. Ty w domowym zaciszu, a życie toczy się poza oknami, poza tym domem.

Najbardziej potrzeba Ci zbudowania własnej wartości. To długa droga, ale spokojnie do przejścia. I tu faktycznie terapia byłaby może i wskazana. Co prawda wartość można budować samemu, ale to jest bardzo czasochłonne, energochłonne, a i efekt może być różny.

marie89 napisał(a):Jaki jest Twój "sposób" na więcej radości z życia?

Moim zdaniem największą radość może sprawić człowiekowi, gdy jego działania powodują radość innch, czyli po prostu dawanie, które przyczynia się do radości innych osób jest największą radością. Obserwowanie tej ludzkiej radości w której miało się swój udział jest ogromną radością. Podsumowując więc najkrócej - żyj, aby sprawiać innym radość, a sam będziesz szczęśliwy i uradowany.
Nic nie sprawia mi większej radości niż widok mojego szczęśliwego przyjaciela, przyjaciółki, czy innej bliskiej mi osoby. Widok tego, że im się udaje w życiu, wychodzi itd.

marie89 napisał(a):Co robicie by odbudować swoją pewność siebie..

Trochę asertywności, trochę śmiałości, trochę solidnych zasad, ale to wszystko musi się opierać na fundamencie jakim jest Twa wewnętrzna siła. To Ty musisz zbudować tą siłę. Siłę, która w kontaktach z ludźmi da Tobie ogromną pewość. Dla przykładu:

moją siłą jest postępowanie wybitnie moralne, ale i szczere. Kontakty z ludźmi przybierają różne formy i obracają się na różnych płaszczyznach, dotyczą przeróżnych spraw. Najważniejsze to pozostać w takich kontaktach (ale i w ogóle w życiu) w porządku wobec tych ludzi. Pozostać moralnym. Daje to ogromną pewność siebie i przyczynia się do objęcia nad tymi ludźmi niesamowitej przewagi. Nawet jak wyrządzą Ci oni jakieś świństwo, a Ty odpowiesz na to nie świństwem, ale postawą moralną, to jeszcze bardziej ugruntujesz swą pewność siebie i przewagę nad tymi ludźmi. Ty osobiście nie masz się czym przejmować, gdyż pozostałaś w porządku. Przejmować powinni się ci ludzie, gdyż to oni postąpili niewłaściwie.

To jest moją siłą, a co będzie Twoją? To może być wiele rzeczy, np. Twa wiedza w jakiejś dziedzinie. Uważam jednak, że generalnie powinny być to jakieś wartości, a nie rzeczy bardziej przyziemne, gdyż to wartości dają najwięcej siły i są najbardziej cenne.

marie89 napisał(a):Co robicie by [...] odkryć swoją zagubioną wartość..

Polecam refleksyjność jako znakomity sposób na poszukiwanie wartości. Nie należy moim zdaniem przechodzić przez życie bezmyślnie, czyli na przykład:

wstaję rano i idę do pracy (było w niej dzisiaj nawet nieźle powiedzmy). Przychodzę z niej, jem obiad. Po nim idę się wykąpać i idę gdzieś ze znajomymi. Spędzam z nimi wspaniały wieczór, gdzie dodatkowo udało mi się poznać ciekawych ludzi. Przychodzę z "wieczorku" i idę spać, ale czuję się dość średnio. Bezmyślnym postepowaniem byłoby machnięcie ręką na te gorsze samopoczucie i szukanie lepszego na przykład w następnym takim spotkaniu. Ja bym się raczej starał zastanowić co jest przyczyną tego nie najlepszego samopoczucia, które wynikło przecież po bardzo udanym spotkaniu ze znajomymi. Może tak naprawdę byłem z nimi tylko dlatego, iż nie chciałem zostać w domu sam, a nie dlatego, że wybitnie lubię spędzać z nimi czas? A może czuję się źle dlatego, bo tak naprawdę czuję się dobrze właśnie z moimi znajomymi, a dopiero po powrocie do mojego ponurego mieszkania w którym tylko awantury itd. moje morale opada?
Trzeba się moim zdaniem głęboko zastanawiać nad swym życiem, aby nie wpadać w pułapki. Zastanawiać się nad swym postepowaniem, krokami, ale nie tylko nad tym. Trzeba znacznie głębszej refleksji. Refleksji nad tym co naprawdę w życiu wartościowe i nad sposobami na osiągnięcie tego. Sama dojdziesz do tego co wartościowe poprzez refleksję, obserwację, także czytanie (np. literatury filozoficznej) itd.
the hooded man
 
Posty: 125
Dołączył(a): 1 sty 2010, o 20:47

Następna strona

Powrót do Depresja

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 455 gości