Nie wiem w sumie od czego zacząć, to takie trudne... Nawet jeśli nikt nie odpowie, to może chociaż mi ulży, bo jest mi ciężko ostatnio...
To może tak... mój ojciec jest alkoholikiem, ale nie przyznaję się do tego, więc co za tym idzie nie leczy się.
Zabrałam psa do weta, bo nikt nie chciał zauważyć, że się strasznie męczy. Zaczęłam go leczyć i trochę mu lepiej, jednak ostatnio trochę mu się pogorszyło. Mój ojciec ciągle mnie wyzywa, że jestem głupia, że mam głupiego weterynarza, że zabiję psa itp. Krzyczy na mnie jak podaję mu leki i muszę robić to po kryjomu, bo się go po prostu boję... Jest święcie przekonany, że on i jego weterynarz mają rację. Nie chce zauważyć jednak, że to tamten weterynarz nie zauważył, co się z psem dzieje, więc wzięliśmy go z Ł do mojego, zaufanego weterynarza, który odratował mi króliczki...
Gdy leki przestały działać psu sie pogorszyło i jest bardziej padnięty, częściej ma gorączkę, więc dziś jadę znów na kontrolę, na co mój ojciec, że nigdzie z nim nie pojadę i żadnej karmy dla psa mu dawać nie będę, bo oni tak postanowili (brat, mama i ojciec), powiedziałam, ze nie dam psa na straty, bo kilka godzin wcześniej gadali, że trzeba go uśpić a on ma taką chęć do życia w sobie... Zleciał na dół mój brat i mnie zaczął wyzywać, ze jestem pojebana, ze mam wypierdalać i inne rzeczy, o których nie mam sił pisać Ja nie wytrzymałam i mu też odpowiedziałam, na co mój ojciec, że mam się zamknąć, bo mnie Krzysiu wypierdoli na ulicę, bo góra domu nalezy do niego... Dół ma należeć do mnie za parenaście lat, ale nie wiem czy będę tego chciała... planujemy się wyprowadzić...
Wracając do tematu... jestem zestresowana, boję się jak rano wszyscy wstają, bo boję się oberwać, chociaż wiem, że robię dobrze (chociaż zaczynam w to wątpić). Nie mogłam patrzeć jakie jedzenie i w jakich ilościach daje ojciec dziesięcioletniemu psu... Nie dziwię się, że zwracał takie ilości kaszy, makaronu i innych rzeczy... Chciałabym go chronić, ale się zaczynam bać. Cała się trzęsę z nerwów.
Nie chcę się użalać nad sobą, bo to do niczefo mnie nie zaprowadzi, tylko powiedzcie, co takiego robię źle, jeżeli stosuję się do rad weterynarza? Dlaczego wszyscy się czepiają? Bo co? bo będzie trzeba wydać kasę? Ja mam sposób, żeby zapracować na jego leczenie, póki nie znajdę pracy. Czego więc chcą? Raczej nie leczyć go, chociaż uważają, że oni lepiej wiedzą co psu trzeba... ręce mi opadają... Bo przecież mówią ciągle, że nie ma sensu, że trzeba go uśpić... Jak mam uśpić psa, który chce żyć i macha ogonem, kiedy ma iść na spacer? Nie idzie jak pięcioletni pies, ale cieszy się, wącha wszystko...
Mój Ł wczoraj powiedział, że jego cierpliwość na to jak mnie traktują się kończy. Ja nie chcę konfliktów...
Jak myślicie co jest nie tak? Co ja takiego zrobiłam, ze tak do mnie mówią i tak mnie obrażają?
Staram się żyć po swojemu i być szczęśliwa, realizować swoje plany, nie uzależniając swojego nastroju od choroby tatusia... Nie wiem... Boli mnie to i nie wiem jak mam utrzymać resztki odporności, póki tutaj mieszkam...