---------- 22:59 19.09.2007 ----------
Samotność bywa przekleństwem, czasami bywa strasznie. Ale czasami jest też błogosławieństwem. Dobrze wykorzystuję ten mój samotny czas. Zmieniam się, pracuję nad sobą. Bo to nie tylko chodzi o to, by tego idealnego dla siebie znaleźć, ale też by, przynajmniej już w swoich oczach czuć się idealną kandydatką.
Moim głównym problemem w związku był brak pewności siebie, jakieś takie wewnętrzne przekonanie, bardzo głębokie -że nie zasługuję na dobro, na miłość, każdy przejaw ciepła traktowałam jak wielki dar, a każdy inny, jako potwierdzenie mojej powyższej teorii, a czasami nawet jak karę boską (za moje wcześniejsze próby samobójcze). Wiem jak to brzmi, ale miałam to tak głęboko zakodowane, że dopiero niedawno "wydobyłam to z podświadomości".
Pracuję nad poczuciem własnej wartości, by nie przeglądać się tylko w oczach partnera i w jego słowach - w ten sposób uniknę powtórki z rozrywki z mojego związku. Wiem już ile jestem warta, kim jestem, co jest we mnie fajne, co nie -ale taka już jestem i to akceptuję, a nad czym muszę jeszcze popracować.
Uważam już, że w życiu nie można robić ciągle czegoś dla innych, ciągle się poświęcać - trzeba zadbać i o siebie, o swoje potrzeby, o swój rozwój.I nie jest to egoizm, ale po prostu zdrowe podejście. Bo nie staję sie sfrustrowaną, zaniedbaną w każdym aspekcie osobą. Zyskuję nowe, inne siły, spojrzenie, a innych uczę swoich potrzeb i siebie.
Samotność spowodowała, że nauczyłam się o siebie dbać. Nauczyłam się o siebie troszczyć w każdym aspekcie. Bo nie było nikogo, kto mógłby to zrobić za mnie. Były za to dzieci, które patrzyły. Musiałam nauczyć je sama szacunku, troski o siebie - zwykle dzieci widzą to w zachowaniu męża do zony, ucża się tego w naturalny sposób. Ja musiałam inaczej. Ucząc je, nauczyłam siebie -cenić się, lubić, kochać i szanować. SIEBIE. Nie potrzebuję człowieka przy swoim boku po to, by mi to dał, by wierzył we mnie za mnie, by kochał mnie za mnie. Nie, już nie. Nie chcę plastra, pocieszyciela. Nie.
Chciałabym tych uczuć -takich czystych, tak po prostu.
czuję się coraz lepiej przygotowana do zdrowego związku. Jestem wyleczona ze złego myślenia o sobie, więc związek z kolejnym okrutnikiem raczej mi nie grozi. Jestem jeszcze mocno pokaleczona po pwzwiązku, ale nad tym pracuję. Będę "zdrowa" na duszy. Idealna nigdy nie będę. Mam parę niezłych wad. Dlatego liczę się z tym, że x też parę takich wad mieć będzie. Bo kto ich nie ma.
No i kocham nad życie moje dzieci. Kocham je od zawsze, kocham je tak strasznie mocno, że nie potrafię tego nawet objąć rozumem, zalewa mnie ta miłość.
Myślę, ze to jest największy "kłopot", podobno mężczyzna lubi być na pierwszym miejscu, u mnie byłby najwcześniej na drugim.NIe wiem, czy znajdzie się chętny na to drugie, choć bardzo ważne miejsce.
POdobno nie ma szans.
ale...tak w teorii to:
Marzy mi się facet męski, gentelman. To zawsze ja załatwiałam wszystkie męskie sprawy, z dźwiganiem mebli, remontami włącznie. Marzy mi się mężczyzna, partner w działaniu, a nie chłopczyk szukający matki. Ktoś przy kim nie będę musiała, za przeproszeniem, wiecznie mieć jaj, bo chcę też być po prostu zwykłą kobiecą kobietą, a nie wygodnym supermanem.Ale nie też taki macho, raczej taki męski humanista.Koniecznie ktoś kto mi imponuje. Swoją pracą, pasją. Z bardzo mocnym kręgosłupem moralnym, wyznający podobne wartości jak ja. Bez nałogów. Mówiący poprawnie, ładnym językiem (moja słabość). "NIe do końca poważny", taki uznałby, ze zwariowałam, gdyby zobaczył jak bawię się z dziećmi. Pogodny, optymista, nie nerwus.
Bez różnych okropnych odruchów (typu ogryzanie paznokci) - nie potrafię tego zaakceptować. Nie oglądający się za panienkami.
Szanujący mnie i drugiego człowieka. Wrażliwy na krzywdę innych. Dobry. Pracowity. Dla którego rodzina byłaby najważniejsza. który pokochałby MOJE dzieci (to akurat nie jest trudne bo dzieci mam cudne i naj, naj, naj).
No i...
Marzy mi się człowiek, z którym mogłabym stworzyć dom.
Może nie powinnam,ale już to powiem. Moim największym, najskrytszym marzeniem jest przeżyć kiedyś taką normalną ciążę. NIe tak strasznie samotną, nie moją, ale wspólną, z mężczyzną u boku, z tymi wszelkimi głaskaniami po brzuchu, wspólnym oglądaniem zdjęć USG. Mam potężną traumę po moich samotnych ciążach,macierzyństwie (przy mężu obok) ale tego akurat sobie nie "przepracuję". WIęc moim szczytem już marzeń byłoby znaleźć takiego odpowiedzialnego czułego mężczyznę i mieć z nim dziecko.
---------- 23:11 ----------
I jeszcze jedno:
Abssinth napisał(a):kamyki moga byc ulozone w taki sposob i w taki sposob...i dalej jest idealnie
a co, jesli zamiast kamykow znajdziesz na swojej pieknej tacy kawalki , za przeproszeniem, psiej kupy?
Tak w głębi duszy Abssinth zawsze wiesz, widzisz że to są kawałki psiej kupy. Nawet w największej miłości ma się przebłyski zdrowego rozsądku i trzeźwego spojrzenia. Często w imię swoich złudzeń, marzeń udajemy, że jest inaczej.
Psia kupka zawsze pozostanie psią kupką. Cudów nie ma. Jeśli taką tackę zostawimy w swoim domu - trzeba liczyć się z konsekwencjami.