Z zamiarem rozpoczęcia wątku noszę sie dość długo... Boję się zaczynac tematu, który budzi we mnie takie emocje - począwszy od miłości do żalu, złości, bólu...
1 grudnia zmarła moja mama, odeszła trzymając za ręke mnie i brata, w szpitalu. Jest grób, był pogrzeb, ale ja nadal nie wierze, że ona nie zyje. Po prostu wyjechała, daleko, nie ma zasięgu, zgubiła telefon??? Wyparcie połączone ze świadomością, że jednak to bolesna prawda.
Ale cofnijmy się o 2,5,25 lat.
Nasze relacje nie były dobre - tak naprawdę nie znałam własnej matki, a ona nigdy nie poznała mnie naprawdę. Całe życie miałam wrażenie, że mnie nie kocha, że nr 1 jest mój brat, że ja ją wcale nie interesuję, nie potrafiłam w jej obecności być sobą, zawsze czułam się nieswojo. Nie kąpała mnie jako dziecko, karmił mnie tata, wszędzie brał ze soba, uczył życia, wpajał pasje, kochał bezwarunkowo. Kiedy miałam 13 lat powiedziałam tacie, że gdyby cos mu się stało, to chciałabym iśc do domu dziecka... Brat źle mnie traktował, a ona nigdy nie broniła mnie, nawet wówczas gdy np. uderzył mnie telefonemstacjonarnym w głowę, notorycznie znęcał sie psychicznie...
Minęło sporo czasu, aż poznałam swoją wartość, wydawało mi sie, że jestem "Panną Nikt". Ostoja i wsparciem zawsze był i jest dla mnie tata - łączy nas wyjątkowa relacja. Dziś znam swoje wady, jestem świadoma zalet.
Kiedy skończyłam studia nasze relacje nieco się ociepliły, widziałam światełko w tunelu, nadzieję... Starałam się ją zrozumieć. Nagle rozdice kolejny raz postanowili się rozwieść i podzielić mieszkanie. Tata już nie mieszkał w domu, ona także nie - wyprowadziła się do babci - i z dnia na dzień nie miałam się gdzie podziać... Miała prawo do połowy wartości lokalu, powiedziała, że tata ma mnie zabrać ze sobą gdyż g... ją to obchodzi gdzie będe mieszkać...
Po rozwodzie nie rozmawiałysmy prawie 2 lata. Mama chciała się spotkac, ale we mnie był wielki żal, ponieważ dodatkowo chciała zniszczyc tatę, brat chciał mu zrobic krzywdę, groził, że naśle kogoś, aby go pobił i oboje bezrobotni (w wyniku utraty pracy w skutek pobicia) "zdechniemy z głodu pod mostem" - kilkakrotnie to słyszeliśmy z tatą na wiele lat przed rozwodem i w gorącym czasie równiez.
Pewnego dnia zadzwoniła bratowa, że mama umiera. Pojechałam do szpitala, jednego, drugiego... Przez 3 tyg. byłam codziennie, była w strasznym stanie... Wiedziałam, że tyle lat straciłyśmy, że czasu nie da się cofnąć, że za chwilę jej nie będzie. Serce pękało mi z bólu. Powiedziałam, że ją kocham, mówiłam to codziennie, tak czułam... Mama wiedziała, że umrze, prosiła, abym nie płakała, bo wówczas jest jej trudniej nas zostawiać. Pierwszy raz w życiu była mi naprawde bliska... Aż nagle rano odeszła w bólach trzymając nas za ręce...
Minęły ponad 3 miesiące. Pisząc to płaczę, łzami dosłonie zalewam klawiaturę. Załuję tego wszystkiego, tych przykrych słów, konfliktów, obwiniam się. Zrozumiałam ile straciłam... straciłam bliskośc matki, której zarówno jej, jak i mnie brakowało.... Nie mogę się z tym pogodzić. Mama bardzo często mi się śni. Może to smieszne, niemozliwe, ale ja czuję jej obecnośc, czuję, że jest blisko.... może w moim sercu po prostu...??? Chcicłabym jej tyle powiedzieć... przytulić...
Z nikim o tym nie rozmawiałam, nie mowię o swoich problemach... Zawsze staram się być usmiechnięta, nie obarczać innych moimi troskami. Jednak ta sytuacja mnie przerosła... Wyrzuty sumienia... i ta nieodwracalność śmierci...
Nie wiem czy ktokolwiek dotrwał do końca, nie wiem po co napisałam o tym... Czuję sie obnazona, ale musiałam to z siebie wyrzucić... Katharsis...