tak naprawdę nie wiem od czego zacząć, nigdy nie miałam problemu z wyrażaniem myśli ani uwag, ale osądzanie siebie i przyznawanie się do problemu jest chyba trudniejsze.
mam 26 lat i zdecydowanie jestem kobietą kochającą za bardzo i, co gorsze, kochającą tych, którzy zdecydowanie na to nie zasługują...
Nie wiem jak głęboko sięga mój problem - być może jest to mój pierwszy związek, który zaczął się kiedy miałam 16 lat - zakochana i nawina, przeniosłam się potem na studia do miasta, w którym od roku studiował mój ukochany i okazało się, że wiele się przez rok zmieniło... on zaczął wychodzić beze mnie i flirtować na prawo i lewo ze wszystkimi napotkanymi kobietami - mnie zżerała zazdrość i złość na niego za takie traktowanie.
Nie wiedziałam czego mu brakuje w naszym związku - wydawało mi się, że wszystko jest idealne... Prałam, sprzątałam, gotowałam, kupowałam takie wędlinki, akie lubił Mateusz, a ostatecznie okazało się, że przez wiele miesięcy mnie zdradzał z przypadkowymi dziewczynami (bo nie mogę nazwać dopiero co poznanych na imprezie szesnastolatek kobietami albo kochankami). Walczyłam, wybaczałam, ale się nie udało... Rozstaliśmy się po 3 i pół roku.
Potem poznałam fantanstycznego mężczyznę - spędziłam z nim kolejne 3 lata mojego życia - dla niego nawet wyjechałam do pracy poza granice naszego kraju wierząc w swoją karierę PR-owską i w to, że się rozwinie nawet w innym kraju. Niestety kariera nie rozwijała się tak, jak tego oczekiwałam, a nasze życie seksualne było bardzo nieudane. Przez ponad 2 lata zasypiałam i budziłam się sfrustrowana i nie potrafiłam go nauczyć jak sprawiać mi przyjemnosć, aż w końcu odeszłam.
Potem bylo już tylko gorzej. Po powrocie do Polski poznałam zamożnego prawnika, młodego, przystojnego, z wlasnym domem, eleganckim samochodem itd. Był inteligentny, wykształcony i traktował mnie jak księżniczkę - do czasu. Bo szybko okazał się patologicznym kłamcą, którego terapia u psychologa też niewiele pomogła - bo chyba sam przed sobą nie potrafił przyznać się do problemu. On również mnie zdradzał i okłamywał - myślę, że stąd moja wielka nieufność...
Potem kilka przelotnych znajomości, które oczywiście nie wypalały i nadszedł czas na mój obecny związek.. Jestem zazdrosna i zaborcza. Mam ogromne wymagania wobec mężczyzny - chciałabym, żeby traktowal mnie tak, jak ja traktuję jego. Oczywiście znów wpadłam w wir czynności domowych mających sprawić, że mężczyzna będzie czuł się dobrze - piorę, prasuję, gotuję i jestem na każde zawołanie i kiedy on wychodzi z domu o 12:00 spotkać się ze znajomymi i wraca po 22 w stanie wskazującym bez jakiegokolwiek sygnału przez cały dzień, telefonu i sms'a wpadam w histerię - mam wrażenie, że mu na mnie w ogóle nie zależy, że nie jestem dla niego tak ważna jak on dla mnie.
Oczywiście subiektywnie tak to odbieram, bo kiedy w komodzie zepsuła się szuflada kilka tygodni temu - mój mężczyzna nie naprawił jej do dzisiaj, ale kiedy jego koleżance śnieg zalegał na dachu domu i zalewał ścianę na piętrze - przegonił pół miasta w poszukiwaniu sprzętu wpsinaczkowego i caly dzień w zimnie sciągal jej śnieg z dachu.
W walentynki, wiem, że nie można kogoś oceniać po zachowaniu w tym jednym dniu, ale nie sprawil mi nawet lizaka w kształcie serca. Głupi czyn, mały gest, jedna roślinka i wszystko mogło być okej, ale nie....
Kiedy wczoraj, po kolejnym dniu spędzonym ze znajomymi bez jakiegokolwiek kontaktu ze mną wrócił do domu w stanie wskazującym, za "przepisem kulinarnym" z poradnika "Dlaczego meżczyźni kochają zołzy" byłam zimna i nie odzywałam się do niego wcale, a on odwrócił się na pięcie i wyszedł... wtedy spanikowana zadzowniłam do niego i kazałam mu się wyprowadzić - powiedziałam, że nie może mnie tak traktować, że nie może sobie tak po prostu ode mnie wyjść. Zawrócił i oddał mi klucze od mieszkania. Powiedział, że po rzeczy przyjedzie jutro (czyli dziś).
Teraz znowu panikuję i szaleję z rozpaczy. Wpadłam w kolejną histerię. Boję się, że on naprawdę odejdzie, choć w głębi mojego rozumu wiem, że tak byłoby zapewne dla mnie lepiej - przecież on się w ogóle nie stara, nie stać go na romantyczne gesty i czułe słówka, ale ja tak bardzo próbuję go zmienić i pokazać jak bardzo się o niego staram. Przecież robię wszystko, żeby mnie kochal i żeby mu było ze mną dobrze... Sprawiam mu przyjemność każdym swoim czynem. Jeśli chodzi o życie seksualne również staram się go usatysfakcjonować wtedy, kiedy ma na to ochotę i w taki sposób, w jaki chce. Nie mówię, że on jest mi dłużny - akurat w tej strefie dba o mnie dużo bardziej niż w codziennym życiu.
Ciągle zadaje sobie pytanie - "co ja robię źle?" Przecież jestem atrakcyjną kobietą - mężczyźni wodzą za mną wzrokiem. Jestem wysoką naturalną blondynką o całkiem niezłej figurze (ważę 63kg na 174cm wzrostu). Jestem zadbana, mam piekne paznokcie i ładnie się ubieram. Mam wyższe wykształcenie, biegle władam angielskim. Pracuję w dużej firmie na poważnym stanowisku. Czytam książki, kocham dobre kino, regularnie pływam, a mimo to tracę meżczyzn na rzecz innych kobiet bądź innych zajęć. Nie rozumiem tego - nie wiem co robię źle. Co powinnam zmienić?
Bardzo proszę o pomoc... o radę.
Nie wiem co dzisiaj zrobię, kiedy on wróci do domu po swoje rzeczy - zapewne będę chciala go zatrzymać i nie wiem czy mi się uda. Boję się, że jeśli się uda to taka sytuacja powtórzy się wcześniej czy później, ale jednocześnie umieram ze strachu, że on nie będzie chciał zostać i odejdzie i znów będę sama. Ja chyba rozpaczliwie boję się być sama, samotna i zasypiać w pustym łóżku. Rozpaczliwie boję się, że całe życie będę musiała liczyć tylko na siebie - jak moja mama po śmierci ojca, kiedy została z trójką dzieci. Wiem, że dała sobie świetnie radę, poradziła sobie bez niczyjej pomocy i całą trójkę wychowała na porządnych ludzi. Tylko czy ja chcę ze wszystki mradzić sobie sama? Chciałabym, żeby mój mężczyzna był moim partnerem, żebym mogła na niego liczyć, a jak na razie to ja udowadniam całemu światu, że nie dość, że mogę liczyć na siebie to oni mogą liczyć na mnie. On zawsze ma ugotowany obiad i czystą koszulę. Sprawdzone dokumenty i załatwioną wizytę u lekarza, posmarowaną mogę, kiedy bolą go mięśnie i podane leki, kiedy kichnął... Ja też chcę, żeby ktoś się mną opiekował...