czy mozna zapomniec o milosci?

Problemy z partnerami.

czy mozna zapomniec o milosci?

Postprzez mayflow3r » 4 mar 2010, o 22:29

witam..

mam 20 lat, studiuje psychologie.. i mimo tak
sugestywnego kierunku, czuje, ze potrzebuje pomocy.. ponownie. poniewaz
rok temu bylam w niemalze identycznej sytuacji. po rozstaniu z
chlopakiem, nie moglam sie pozbierac, chodzilam do psychoterapeuty,
psychiatra przepisal mi leki na depresje. bralam je przez pol roku,
koniec zazywania lekow byl prawie dokladnie momentem, w ktorym poznalam swojego 'obecnego' bylego partnera. mysle, ze to istotne, ze po
pierwszych miesiacach terapii - trzech lub czterech - czulam sie juz
bardzo dobrze, potrafilam cieszyc sie swoim zyciem, brac z niego,
wszystko co bylo dostepne uporalam sie z samotnoscia i nie doskwierala
mi ona juz tak bardzo. wlasnie w tym momencie poznalam Krzyska. student
prawa, szalenie inteligentny i zabawny, do tego przystojny, okazalo sie,
ze zaczyna tez studia na tym samym kierunku co ja, wiec znajomosc szybko
sie rozwinela. przez dwa tygodnie rozmawialismy tylko na Gadu-Gadu
(poznalismy sie przez przypadek na naszej-klasie, jakkolwiek to
brzmi..). pamietam, ze po pierwszej rozmowie powiedzialam mamie przez
telefon, mimo, ze nigdy z nia nie rozmawialam na takie tematy: 'Mamo,
poznalam faceta, za ktorego wyjde za maz'. wiedzialam, ze jest idealny,
rozmawialo nam sie fantastycznie, do tej pory uwazam, ze nikt nie
rozumie mnie tak dobrze jak on, wiem, ze jesli jest cos takiego, jak
bratnia dusza, to on jest moja. co wazne po pierwszym spotkaniu
poszlismy odrazu do lozka. mimo, ze zadne z nas nigdy tak sie nie
zachowywalo. mielismy oboje wrazenie, ze znamy sie wiele lat. kiedy
spotkalismy sie dzien pozniej Krzysiek powiedzial mi, ze nie szuka
stalego zwiazku, ale ze bardzo mu na mnei zalezy i chcialby, zebysmy
nadal mogli sie tak spotykac. mnie tez to wtedy wlasciwie odpowiadalo,
wiedzialam i do dzis wiem, ze nie bylo to nic w rodzaju spotkan tylko
dla seksu. jednak w miedzyczasie powiedzial mi, ze chcialby spotykac sie
z inna dziewczyna, czy nie mam nic przeciwko temu. nie byl moim
partnerem, nie moglam oczekiwac od niego wylacznosci. ale juz w tedy byl
najlepszym przyjacielem, z ktorym spedzalismy mnostwo czasu na
spacerach, przejazdzkach, lenieniu sie przed telewizorem, no a do tego
byl tez seks, ktory z pewnoscia dla mnie znaczyl duzo wiecej. ja od
poczatku bylam w nim zakochana.. wtedy chcialam urwac kontakt, ale jemu
tak bardzo zalezalo. kiedy powiedzial mi, ze z tamta dziewczyna i tak
nie wypalilo, bo ona chyba nie chciala takiego luznego zwiazku, znow
kolo mnie byl i z czasem swoim urokiem znow zwabil mnie do siebie. byl
cudowny uwielbialam go ponad wszytsko! zaczal sie rok akademicki,
mielismy wspolnych znajomych, ktorzy nic nie mogli wiedziec o tym, ze
sie spotykamy.. kilka razy poklocilismy sie o cos, Krzysiek jest bardzo
nerwowy i wybuchowy, kiedy cos bylo nie tak, to po prostu bylo -
odwracal sie wkurzony bez slowa i odchodzil. raz nawet wstal, ubral sie
i wyszedl z lozka w srodku nocy po jakiejs sprzeczce. czasami szlam za
nim i prosilam, zeby porozmawial, zeby zostal, ze go przepraszam,
plakalam, dzwonilam.. on odchodzil. nigdy pierwszy sie nie odzywal.
zawsze albo to ja pierwsza pisalam SMS na przelamanie lodow, albo
wpadalam z niespodzianka. lagodny usmiech od progu zawsze dzialal.
przytulal mnie wtedy mocno i czulam sie znow jak w niebie. nigdy nie
chcial wracac do tych sytuacji. tak spotykalismy sie przez 5 miesiecy..
po drodze byla jeszcze jedna dziewczyna, z ktora chcial sie spotykac,
ale to byl krotki epizod, po 2 miesiacach mialam go juz tylko dla
siebie. 5 miesiecy od pierwszego spotkania zapytal, czy chcialabym
zostac jego dziewczyna. w koncu!
w koncu moglismy chodzic za reke. moglam byc dumna z tego, ze jest moj,
taki wspanialy. znal wiekszosc ze 170 dziewczyn na psychologii jednak
ostatecznie i tak wybral mnie! to bylo cudowne. mimo, ze od jakiegos
czasu juz on coraz czesciej uciszal mnie, kiedy 'marudzilam'.
marudzilam, czyli mowilam o czyms, o czym on nie mial ochoty rozmawiac.
w koncu mowil, ze potrzebuje czasu dla siebie. mnie wydawalo sie, ze ma
go dostatecznie duzo. krzyczal na mnie, jak byl juz zupelnie wkurzony,
pojawialy sie slowa: 'ja pierdole, zamknij sie juz!', 'mam tego dosc',
'nie mam ochoty z toba rozmawiac'. ja z reguly wtedy plakalam i
odwracalam sie, czasem milklam i czekalam az mu przejdzie, czasem
podchodzilam do niego i po prostu przytulalam go z calej sily, zeby go
oblaskawic i uspokoic. ciekawe, ze towarzystwie nigdy nie widzialam go
zdenerwowanego. wyladowywal wszytsko na mnie.. ale to byly momenty, a ja
nie chcialam przez nie tracic kogos tak waznego, kogos, kogo w tym
momencie juz kochalam. wiedzialam, ze taki ma po prostu charakter i tak
reaguje.. balam sie wyjsc po prostu kiedy sie denerwowal, bo balam sie
czasu, kiedy bede musiala czekac az juz bede mogla sie odezwac. cichych
dni.. bez niego usychalam, nie wiedzialam, co ze soba zrobic.. w te dni
kiedy wiedzialam, ze jest na mnie zly, ze nie moge sie odzywac zazwyczaj
spalam ile tylko moglam, zeby przeczekac i nie cierpiec swiadomie.. 5
dni temu poklocilismy sie. spalam u niego, zapytalam gdy lezelismy
przytuleni w nocy, dlaczego tak sie na mnie denerwuje, przeciez nie
robie mu nic zlego, staram sie tylko pomoc.. zaczal tlumaczyc, ze go
denerwuje, ze.. tu mu przerwalam, ale mowilam, jak najspokojniej, zeby
go nie urazic. w odpowiedzi uslyczalam gwaltowne: 'zamknij sie! no i
widzisz nie potrafisz sie zamknac kiedy mowie..' dalej juz nic nie
slyszalam, zalalam sie lzami i odwrocilam. lezac tak jedyne o czym
marzylam, to zeby przytulil sie do mnie mocno i wtedy wiedzialabym, ze
mu przykro i ze juz jest dobrze.. moge spac spokojnie. rano wszytsko
bylo tak samo zle. gorzej. musialam wyjsc kiedy po serii czynnosci
sugerujacych, ze wcale mnie nie ma w mieszkaniu i probie przytulenia sie
do niego odtracil moja reke ktora wsunelam w jego piesc. napisalam po
dwoch dniach, czy juz mu troche przeszlo. chcial spotkania. nastepnego
dnia. plakalam przez 3 dni od klotni do samego spotkania. nie moglam sie
doczekac. wierzylam, ze i tym razem wszystko bedzie w koncu dobrze.
mimo, ze czulam, ze jegp ton jest juz zbyt powazny i loczylam sie z tym,
ze moze chciec rozstania. przygotowalam sobie serie odpowiedzi, dlaczego
nie powinnismy i nie mozemy sie rozstac. musialam ich uzyc.. 'kochanie,
ludzie nie rozstaja sie przez klotnie, tylko kiedy sie wypalaja. miedzy
nami wciaz jest plomien, kocham cie, nie wyobrazam sobie, ze mialabym
rozstac sie z kims kogo tak bardzo i coraz bardziej kocham.. skarbie
dajmy sobie szanse, zobaczysz - ulozy sie, sprobujmy, damy z siebie
wszystko, wystarczy, ze sie postaramy.. kocham cie..' on mowil, ze nie
panuje nad swoim gniewiem, ze nie moze inaczej reagowac, ze uwielbia
mnie, jestem wyjatkowa i jestem jedna z najwspanialszych kobiet jakie
zna. ale nie wie, czy mnie kocha. wydawalo mu sie, ze moze mnie
pokochac, ze moze jestem 'ta' kobieta, dlatego juz kilka razy
probowalismy, po klotniach, kiedy nie powinno juz byc odwrotu. boli go
to, ze przez niego cierpie, boli go to, jak widzi, ze ja placze.
przytulal mnie i uspoajal, mowil, ze wszystko bedzie dobrze i jakos sie
ulozy, ze pojdziemy razem na polowinki w przyszlym tygodniu, na ktore
mnie zaprosil, ze chcialby, zebym poszla z nim na zakupy wybrac kurtke,
ze obiecalam zaprosic go na kolacje itd.. wyszedl w koncu na zajecia
calujac mnie w czolo pozegnanie, a ja zostalam sama, zaryczana z tona
chosteczek i brakiem nadzieji i checi robienia czegokolwiek.. poprosilam
o spotkanie nastepnego dnia. wciaz mialam nadzieje. zaczelam walczyc..
nic nie skutkowalo.. on byl juz zupelnie bierny.. skonczylo sie na tym,
ze zaproponowal, ze damy sobie jeszcze jedne dzien bycia raem. i bedzie
tak jak wczesniej, zostanie ze mna na noc. oczywiscie, ze sie
zgodzilam.. z poczuciem, ze robie najglupsza rzecz na swiecie.
uspokoilam sie, spedzilismy razem wieczor na ogladaniu filmow, smianiu
sie, przytulaniu i pocalunkach, wciaz moglam cieszyc sie jego cieplem,
przytulac sie, patrzec na niego kiedy spi.. chwilowe napady placzu
szybko opanowywalam.. nastepnego dnia mielismy byc u niego.. ja nabralam
juz troche dystansu, tym bardziej, ze znow pojawialy sie sprzeczki..
zaczelam nawet zartowac na temat 'jutra, jak juz nie bedziemy razem..'
raz na mnie krzyknal, powiedzial, ze denerwuje go wszytskim, samym tym,
ze jestem obok'.. strasznie zabolalo. szybko sie zreflektowal, przytulil
mnie, itarl lzy i chyba pierwszy raz od poczatku znajomosci powiedzial
'przepraszam.. juz dobrze..'. w nocy kochankowie rano, z chwila wyjscia
z lozka stalismy sie przyjaciolmi. bez pocalunku w usta, trzymania za
reke.. poszlismy na zajecia. kiedy z nich wrocilam do putsego domu
mialam wrazenie, ze to dobrze, ze to zrobilam. ze zostalam z nim te dwie
noce. bo zobaczylam, ze naprawde sie ciagle klocimy, ze on mnie rani, ja
co chwile placze. wydawalo mi sie, ze nabralam dystansu.. jest kilka
godzin pozniej, a ja przetrzasnelam zaplakana Internet w poszukiwaniu
pomocy jak o nim zapomniec, jak przestac myslec i uniezaleznic sie od
niego.. nie chce juz brac tabletek uspokajajacych i antydepresyjnych,
przez te cztery dni wzielam wystarczajaco.. placze bo tesknie, bo
zaluje, ze juz nigdy.. bo stracilam w jednej chwili wspanialego
mezczyzne, najlepszego przyjaciela i najwazniejszego powiernika. przez
te 7 miesiecy byl dla mnie wszystkiem, to jemu mowilam o problemach, to
z nim sie smialam, spedzalam wieczory, on mnie pocieszal znal na wylot.
a teraz mam zostac sama.. sama w mieszkaniu, gdzie nigdy juz nie
przytuli sie do mnie w nocy.. nagle miasto, w ktorym mieszkam od 8
miesiecy stalo sie obce. bez niego juz nic nie bedzie takie samo.. nie
moge wyobrazic sobie, ze go trace, ze nie bede juz przy nim zasypiac
przez wiekszasc tygodnia.. ze nie przytule sie.. a co jesli zobacze go
na uczelni smiejacego sie z innymi dziewczynami? tymi, dla ktorych
jeszcze niedawno bylismy para? co jesli sowiem sie, ze siez kims
spotyka? juz teraz zanosze sie placzem na te mysl.. a wiem, ze sie juz w
krotce ztym spotkam. na pewno.

probuje sobie wszystko jakos wytlumaczyc.. ze tak jest lepiej. ze mnie
tak ranil, ze wszystko dzieje sie w zyciu, bo ma jakis cel, ktory jest
dobry.. ja teraz mysle tylko o tym, zeby tym celem bylo to, ze on
zrozumie ile dla niego znaczylam, ze mnie kocha i do mnie wroci.. bo nie
potrafie byc jego przyjaciolka.. jedna z wielu, jaka nigdy nie bylam. od
poczatku znajomosci bylam kims wiecej,a teraz nagle degradacja ponizej
poziomu zero.. z drugiej strony nie wyobrazam sobie odcinania sie od
niego, naprawde jest wspanialym przyjacielem.. spedzalismy codziennie
godziny na rozmowach. i co. nagle on znika? nie wiem, gdzie jest, co sie
z nim dzieje.. nie potrafie..

i tutaj wlasnie.. nie wiem co zrobic. jak zapomniec. jak wytlumaczyc
sobie, ze bedzie dobrze.. ze przeciez bylam juz w takiej sytuacji i wyszlam z niej, znow umialam byc szczesliwa z kims innym. teraz jednak oczywiscie mam wrazenie, ze on jest tym jedynym idealnym, ze skoro go kocham, to nie moge poddac sie i z niego zrezygnowac.. pisze i placze.. bardzo mi ciezko, czuje, ze nie mam z kim porozmawiac, inni przyjaciele mowia tylko 'olej go, to palant, skoro tak sie zachowal'.. on potrafilby powiedziec cos wiecej,
pocieszyc mnie, przytulic.. to jego mi brakuje.. i wciaz go kocham..
Avatar użytkownika
mayflow3r
 
Posty: 9
Dołączył(a): 4 mar 2010, o 22:21
Lokalizacja: psychologia

Postprzez ewka » 5 mar 2010, o 10:01

Czas... daj sobie czas. I już nigdy tak się mocno cała nie oddawaj.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 5 mar 2010, o 10:37

Kwiatuszku, przeczytałam... rozumiem Twoje uczucia i chciałam, żebyś to wiedziała. Nie potrafię Ci jednak pomóc, bo nie umiem pomóc sobie samej...

Wydarzenia, które opisujesz są bardzo świeże, zbyt świeże na to, byś już teraz mogła znaleźć wyciszenie i myślę, że to wiesz. Z tęsknotą, bólem, żalem i tak silnym przywiązaniem nie sposób sobie poradzić w ciągu kilku dni... (ja sobie nie radzę z moją osobistą stratą, choć minęło już pół roku, choć też jestem w terapii...)

Rozumiem Twoje tak silne angażowanie się w relacje, w które wchodzisz. Nie dziwi mnie to, ja to znam... W moim przypadku to jest tak, że mój sposób wchodzenia w relacje ma głębokie źródła, dotyka rdzenia mojej osobowości i tym się zajmuję na terapii, niekoniecznie tak powierzchownie samą stratą... Jak jest u Ciebie, to nie wiem...

Pewnie tu jeszcze zajrzę, zobaczę co u Ciebie. Jeśli w jakiś sposób (jakimś pytaniem) zaprosisz mnie do dalszej rozmowy, to jest bardzo prawdopodobne, że nie będę mogła tej rozmowy z Tobą podjąć. Bo choć historie mamy inne, to temat5 jest podobny. To temat, z którym ja sobie w żaden sposób nie radzę, więc trudno by mi było próbować pomóc Tobie. Właściwie to jest to niemożliwe.

Dobrze jednak, że tu napisałaś. Jestem przekonana, że znajdziesz tu coś dla siebie, że dostaniesz coś, czego potrzebujesz w swojej sprawie.

Blisko mi do Ciebie,
mel.
melody
 

Postprzez woman » 5 mar 2010, o 11:40

Zabierałam się za napisanie do Ciebie mayflow już kilka razy.
Jednak w efekcie kasowałam wszystko, bo wydawało mi się ze to stek frazesów i banałów w stylu:
...każdy to przechodził z nas, że czas, że minie, dasz radę.....ble ble ble

A wiem jak to boli, kiedy serce rozrywa kaltkę piersiową, nie mozna wręcz złapac oddechu i wydaje się że życie nie ma już sensu.

Przytulam Cię mocno i przesyłam miliony dobrych fluidów.
Chciałabym Ci pomóc, ale wiem że nie potrafię.
Pozostaje mi tylko stek frazesów, że czas, że minie, że dasz radę...
Za jakis czas, oby jak najszybciej zobaczysz, że to prawda, wyświechtana, ale zawsze.

Ściskam mocno. :pocieszacz:
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez mayflow3r » 5 mar 2010, o 12:18

dziekuje wam.. juz sama swiadomosc, ze ktos probuje, stara ci sie pomoc jest bardzo cenna.. chcialabym powiedziec, ze to, ze nie jestem z takim problemem sama tez pomaga.. ale tego chyba nie mozna powiedziec. jak mozna cieszyc sie tym, ze inni cierpia tak samo jak ty..

melody, widze, ze podobnie gleboko wchodzimy w relacje.. wiem, ze nie powinnam sie tak angazowac. wydawalo mi sie, ze wczesniejsze doswiadczenia mnie tego nauczylo. pamietalam o tym na poczatku. a potem pomyslalam, ze niby dlaczego nie mam sie angazowac? przeciez on jest taki wspanialy, nie zrani mnie, wiem, ze to ten, jemu chcialabym oddac wszytsko. i tak oddalam. wierzylam, ze go zmienie mimo, ze on od poczatku mowil, ze nie nadaje sie do zwiazkow, ze do tej pory staral sie teo nie robic.. coz. wydawalo mi sie, ze wygralam. wydawalo mi sie, ze zaangazowal sie do konca. a on probowal. ale nie potrafil jednak. i znow pozalowalam tego, ze oddaje sie cala w zwiazku..

woman, z jednej strony wiem, ze to czas musi to wszytsko zalatwic.. rozumiem cie, pewnie sama tez nie potrafilabym poradzic samej sobie niczego innego.. no i niestety.. to chyba jest jedyna prawda.. ze czas leczy rany. ale niestety.. trudno jest to sobie samemu w takiej sytuacji wytlumaczyc. kiedy chcialoby sie walczyc i nie przestawac, a z drugiej strony ma sie swiadomosc, ze to tylko pogorszyloby sprawe.

i tak miedzy mlotem a kowadlem, moje zycie zatrzymalo sie. jak miedzy dwiema szklanymi szybami w ciasnej szczelinie czekam, az ktos otworzy okno..[/b]
Avatar użytkownika
mayflow3r
 
Posty: 9
Dołączył(a): 4 mar 2010, o 22:21
Lokalizacja: psychologia

Postprzez PodniebnaSpacerowiczka » 5 mar 2010, o 13:25

Z trzeciej strony medalu... trzeba pamiętać, że aparat uczuć ma skalę wyznaczaną przez sinusoidę wrażliwości. Im większą przyjemność jesteś w stanie czuć w trakcie, tym większy ból poczujesz po.
Miłość powinna być silna.
Jednocześnie pełne uzależnianie się jest wysoce niszczące.

Zagadkowy to system, gdzie często coś, czego pożądamy jest nieodpowiednie, nieprzyzwoite (ewent. tuczące ;)). Wpędzamy się w jakieś destruktywnie zniewalające relacje zapominając o sobie. Szybko, często, całościowo. Ciągłe huśtawki, ciężkie niespodzianki oraz ocean emocji. Nie wiemy czy jutro będzie ciepło i dobrze czy też mróz + dystans. To nie związki tylko właśnie relacje.


mayflow3r,
MOŻNA ZAPOMNIEĆ.
Przeczekasz. Chcąc nie chcąc musisz odchorować swoje. I wyciągnąć określony wniosek. To kolejny schodek, po jakim będzie następne stadium, prowadzące coraz wyżej i wyżej...
Poznasz znów nowe osobistości (możliwe, że o nieboskłon wspanialsze, bo skoro On Cię tak ranił, to zdecydowanie taki nieskalany nie był !). I znów zaangażujesz się w jakąś znajomość, wzbogacona o ten jeden wniosek.

Być może pomyślisz, że łatwo mi tak chłodno kalkulować, ale wiedz, iż ponad 2 lata temu miałam praktycznie jednakie przeżycia. A obecnie... jestem z facetem, o jakim nawet nie śmiałabym wtedy pomarzyć ;).
Avatar użytkownika
PodniebnaSpacerowiczka
 
Posty: 2415
Dołączył(a): 22 maja 2007, o 21:03
Lokalizacja: Wszędzie mnie pełno ;-).

Postprzez bunia » 5 mar 2010, o 13:42

Obawiam sie, ze facet byl alternatywa na samotnosc ktorej boisz sie w dalszym ciagu i dlatego gdzies tam szukasz nadziei ktorej trzymasz sie rekami, nogami........facet wcale nie jest idealny jak to podkreslalas na poczatku postu.........na moje oko manipulantem, po chamsku zachowuje sie, jazdzi na kilku koniach.....co Ty widzisz wspanialego ??.......troche darowanej czulosci ?........okay mozna tesknic za wieloma rzeczami ale zastanow sie czy aby je miec jest satysfakcja za kazda cene ? a zwlaszcza szacunku do siebie?.....sorry,.....
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez Marcia » 8 mar 2010, o 17:04

... z okazji dnia kobiet pragnę podzielić się moim przekonaniem że o "miłości" da się zapomnieć!!! oby 1: nie była to miłość do samej siebie
2: dobrze nie zapominać wniosków po nieudanych związkach, żeby nie ładować się w podobne i nie popełniać tych samych błędów :) Pzdrawiam wszystkie kobietki :serce:
Marcia
 
Posty: 101
Dołączył(a): 13 wrz 2008, o 14:07


Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 200 gości