Od ciężko masakrycznego końca mojego związku minęło już ponad 3 lata. W między czasie zdarzało mi się utrzymywać relacje z moją byłą lubą. Czasami w przypływie uczucia lądowaliśmy w łóżku. Ostatecznie zawsze kończyło się to źle. Albo ona miała hardcorowe noce z jakimiś palantami zapoznanymi na jakichś czatach (nie wiem czemu ale mnie to cholernie boli nawet teraz). Ciężko uduchowiona katoliczka, która jedzie ponad 200km żeby pruć się z jakimś co dopiero poznanym kolesiem. Ostatecznie dostaje telefon z zapytaniem czy nie załatwił bym jej tabletek 24 po stosunku... Albo moje wpadki typu telefon po ostrym całonocnym piciu z wyzwiskami od najgorszych kur@#!@$@#%!@#%^&*(&^%$# :/
W między czasie poznałem 3 dziewczyny, które sprawiały że serce szybciej mi biło a język plątał się jak szalony. Nie wiem czy ja jestem tak beznadziejny albo za obleśny czy jak... Każdy kontakt bliższy próba stworzenia związku kończyła się fiaskiem. Albo jestem daremny albo podświadomi odstraszam kobiety. Ba nawet kontakt z licznym gronem koleżanek mi się trochę sypnął (ostatnimi czasy koncentruje się głównie na pracy, rozkręcaniu swojego biznesu i studiach które w tym roku planowo powinienem skończyć).
Powstaje tutaj moje pytanie ile wam ludzie zajęło ogarnięcie się po pierwszej bardzo dużej miłości. Szukam wszędzie powodu dla którego nie mogę sobie ułożyć życia z kimś. Moja była miała od groma facetów i kilka poważniejszych związków. Ja jestem sam jak palec i dziczeje do tego stopnia że powoli widzę tylko potrzebę seksu co nie do końca wiąże się z moją naturą (zawsze zależało mi na relacjach z kobietą a seks był fajnym uzupełnieniem)