To witam ponownie, w wątkach z przed roku można znaleźć opis sytuacji.
A teraz mam "powtórkę z rozrywki. Mój mąż przez grudzień i listopad był opryskliwy i nieprzyjemny, miał kłopoty ze zdrowiem więc wszystko przekładałam na to. Po trudnym roku po zdradzie tak naprawdę zaczęłam ufać mu ponownie, więc do głowy mi nie przyszło coś takiego. W styczniu przyszły gigantyczne rachunki za telefon więc sprawdziłam bilingi, no i okazało się, odnowił stary kontakt. Zapytany czy z nią rozmawiał oczywiście się wyparł i stwierdził, że ma już dosyć podejrzliwości z mojej strony, i znowu wszystko popsułam. Zaczął robić mi na złość, nie wracał do domu, w końcu stwierdził, że musi wyjechać na kilka dni wszystko przemyśleć. Powiedziałam dobrze. No i okazało się, że jedzie do Niemiec (tam pewnie lepiej się myśli), Jak się dowiedziałam ona tez miała zaplanowany wyjazd do Niemiec. Powiedziałam mu o tym przed wyjazdem i że widziałam bilingi więc jak już jedzie to niech się dobrze zastanowi. Wrócił z przygotowaną wersją, że to tylko rozmowy a Niemcy to zbieg okoliczności, (było jeszcze wiele innych drobnych faktów) gdy nie przyjęłam jego wersji wyjechał ponownie do Niemiec. Koniec końców po przepychankach przyszedł przeprosił i stwierdził, że chce ratować małżeństwo. Tylko to ratowanie opiera się głównie na ratowaniu swojej pozycji w naszej wspólnej firmie i pracy dla brata "Milejdi" który u nas pracuje. W tym roku podchodzę z większym dystansem, w ubiegłym rozsypał mi się świat. Doszłam już do etapu gdzie wyobrażam sobie życie sama tylko nie jestem w stanie podjąć tej decyzji, czekam aż on to zrobi, tylko czy przypadkiem to nie jest katowanie siebie i dziecka? Wiem, że rozpętam piekło na które nie mam siły, ale czy to teraz jest lepsze. Może powinien stracić wszystko co ma żeby docenić? Ehh jak na początek chaotycznie ale cóż... jak w życiu.