Wiecie co? Czy jest realne zagrożenie dla dziecka czy nie to nie wiem. Czy chłopak może zrobić krzywdę bobasowi też nie wiem. Pewnie się nie dowiemy.
Mam natomiast inną obserwację. Ten lęk jest przez coś wzmacniany. Ta obawa przed atakiem na dziecko nie jest irracjonalna ale jest odrobinę wyolbrzymiona. Wyolbrzymiona przez twoje obawy, fantazje, że coś się temu dziecku stanie.
To jak opisujesz malucha, to tak jakbyś opisywała aniołka. A przecież ten maluch spać nie daje, jeść chce, najpierw trzeba go było nosić, potem urodzić a teraz się nim zajmować i nawet z mężem się przespać nie można, seksu brak.
Moje pytanie więc jest następujące. Gdzie te negatywne uczucia do dzieciaka się podziały? Bo twoje nastawienie do niego jest jednoznacznie pozytywne a przecież nie dostarcza ci tylko radości ale i zmartwień. Więc gdzie się podziały te zmartwienia, wkurw i irytacja? Co się stało z drugą stroną medalu? Bo moim zdaniem to sobie jej nie uświadamiasz i znalazłaś wygodne miejsce na ulokowanie tych negatywnych uczuć.
Tym bardziej, że twoje dziecko jest na takim etapie z tego co rozumiem, że posługuje się takimi mechanizmami jak inkorporacja i projekcja a ty będąc z nim w symbiotycznej więzi też takich mechanizmów używasz automatycznie
Czyli zbierając to razem. Twoje negatywne uczucia związane z obowiązkami jakie nakłada na ciebie macierzyństwo umieściłaś w swoim drugim starszym dziecku. Tym bardziej, że nie tyle w prosty sposób je wyprojektowałaś ale wzmocniłaś raczej racjonalną obawę do lekko irracjonalnego lęku.
Te komentarze powyżej można byłoby traktować jako odbicie tego co się dzieje w twojej głowie. Racjonalność spiera się z irracjonalnością. Musisz znaleźć równowagę.