Witam!
Jestem synem alkoholika (stąd ten dział ), mam problemy dotyczące komunikacji i ogólnie jestem jakoś nieśmiały, zaczyna mi to z lekka doskwierać i mimo wielu prób nie wychodzi mi tego zmiana. Będąc dzieckiem, zawsze postrzegałem siebie jako osobę lepszą od innych, potrafiącą samodzielnie myśleć i której sprawy społeczne nie dotyczą tak jak innych ludzi (trochę egoistycznie, nieprawdaż? Ale właściwie nie miało to mieć takiego wydźwięku). Trwało to do dosyć niedawna, gdy zdążyłem zauważyć, że nie potrafię się z nikim komunikować, a wszystkie społeczne instynkty jakby odpuszczały... Oczywiście, to była taka złuda pod wpływem tego alkoholizmu ojca- liczne kłótnie w domu z jego powodu, oraz można powiedzieć, że rutyna dały się we znaki.
Mam już niespełna 20 lat, co prawda mam przyjaciela i kolegów z którymi gram w piłkę, lecz to nie jest to samo co kiedyś. Z przyjacielem kiedyś się dogadywałem idealnie, a teraz mam problem, żeby się otworzyć w jaki kolwiek sposób, jest jedna opcja- przez internet, ale otwierać się przez internet to brzmi tak żałośnie, że aż się odechciewa czegokolwiek pisać. W tym roku zaczynam studia, poznam mnóstwo nowych osób, ukierunkuje się, cieszę się z tego, ale wiem, że to nic w moim życiu nie zmieni, chciałbym potrafić z każdym porozmawiać... Najgorzej się boję, że informacje które komuś udzielę, mogą się obrócić przeciwko mnie, strasznie się boję opinii innych ludzi. Gdy spotykam się z kimś trochę dalszym (w sensie nie przyjaciel, tylko kolega jakiśtam), to zazwyczaj nie potrafię wymyślić żadnego tematu do rozmowy, w większych grupach w ogóle się nie odzywam. Wiem, że nie jestem głupi, tylko jeżeli chodzi o komunikację, słabo mi to strasznie wychodzi. Wieczorami w głowie tworze mnóstwo inteligentnych (jak na mnie... D) wypowiedzi, a gdy przychodzi mi z kimś rozmawiać w głowie pustka, frustruje się wtedy strasznie, nie wiem co powiedzieć, a coraz głębsza cisza sprawia, że mam niską samoocenę.
Przez całe życie izolowałem się przy komputerze, często jak były kłótnie, to po prostu udawałem, że się nic nie dzieję i sobie grałem. Miałem czasami tak, że gdy zaczynała się kłótnia, chciałem do niej dołączyć i powiedzieć coś od siebie, miałem wrażenie, że to może w czymś pomóc, że mój głos jest ważny, w myślach miałem już ułożoną wiązankę i wystarczyło, że bym zrobił ten jeden krok, ale nigdy się na niego nie zdecydowałem (tzn. może trochę później coś się wypowiadałem w kłótniach, ale to było wyrzut z siebie co mam do powiedzenia i już ani słowa więcej.)
Do mojego domu wprowadziła się rodzina na stancję, nigdy pieniędzy nie było w domu. Mama musiała się chwycić czego się da, by pieniądze jakieś były dla mnie na studia. W moim domu zostałem tylko ja i mama, rodzice się rozwiedli, był jeszcze brat i z nim miałem rewelacyjny kontakt, mogłem z nim pogadać na wszystkie tematy, lecz się wyprowadził. Rodzina która się wprowadziła na stancję liczy 5 osób, trochę ogranicza to moją prywatność, ale mimo wszystko staram się jakoś pokazać, że może każdy do mnie przyjść i ze mną spędzić czas (taka złudna nadzieja. np. wiecznie otwarte drzwi, od czasu do czasu pokażę się wychodząc z pokoju tak tylko o i zaraz do niego wracam itp.). Jest w tej rodzinie dziewczyna, chciałbym z nią pogadać, ale z jakiegoś powodu, między nami jest cisza, nie odzywamy się w ogóle, już nie chodzi o sam brak rozmowy, albo brak tematu na rozmowe, tylko o przerwanie tej ciszy, która zresztą jest bardzo niezręczna. Mógłbym wziąć tą rodzinę na warsztat, ale nie wiem co zrobić i jak zrobić.
Ciężko streścić część życia w jednym poście i w miarę zwięźle, tak więc dziękuję tym osobom które to przeczytały. Liczę na cenne rady albo poprawy, korekty i cenne wskazówki. Za wszystkie odpowiedzi z góry dziękuje!