Byłam dzisiaj w mieście, gdzie mieszkałam kiedyś, gdzie się wychowywałam i gdzie popełniła samobójstwo moja mama. Minęło Nie wiem jaka jest recepta co dalej. Wszystko mi się pomieszało.
Mam wrażenie, ze jestem jeszcze dalej od boga, wiary i siły wyższej niż kiedykolwiek dotąd. I wkurwia mnie dosłownie jak w pracy umiera dzieciak mojej koleżanki na raka i wszyscy ją obskakują, pocieszają, pytają i pomagają. Mnie nikt nie pyta jak sobie radzę. Wiem, wiem napiszecie, ze nie wolno porównywać, że ból dziecka to coś innego, że to najstraszniejsze dla matki jak umiera dziecko itd. ale do mnie to nie przemawia. Czy depresja to mniej ważna choroba? Jakaś top moda na nowotwory zapanowała- tym to się współczuję, to szlachetnie, a o depresja to wstyd, zakazany temat i przemilczany. Nikt nie pomyśli, ze to ludzie, którzy nawet nie umieją się w sobie zebrać, aby poprosić o pomoc, że nie mają najzwyczajniej siły wykończeni przez alkoholizm tych pseudo najbliższych.
Niektórzy moi znajomi zrywają kontakt jak piszę co się stało, nie próbują zrozumieć, dopytać, na swój sposób to przykre.
Czuję żal. Zal, który się wylał. Żal do lekarzy, że zmarnowali ludzkie życie, żal do siebie, że nie zareagowałam w porę jak należy, żal do tych wszystkich podłych alkoholików, którzy myślą o własnych tyłkach, żal do boga, że nie postawił na jej drodze kogoś kto by powiedział, ze tak nie można i zmienił bieg wydarzeń. Teraz my z tym będziemy żyć. Już nigdy to się nie odwróci. Nie ma drugiej szansy, nie ma iluzji, że to sen. Wszystko to prawda, wyryta ostra i przenikliwa prawda.
JAk ja mam teraz dalej żyć bez niej? Co mam o tym myśleć, wierzyć w bajki, ze jest drugie życie i w czyśćcu odkupi swoje winy za grzechy? Odrodzi się w jako inny człowiek zatem i tak będzie musiała przejść swoje, nie ominą ciemne strony życia? Zresztą jak powiedzieć komuś, że za mało się wycierpiał żyjąc z alkoholikiem i chorując na depresję albo tym co przeszli obozy i męki? Przecież to z założenia jest absurdalne!
Może nic nie ma dalej, bo gdzie Ci wszyscy ludzie się zmieszczą? Może jest dużo światów...Albo te duchy, które ludzie wywołują, fałsz czy prawda? A egzorcyzmy? Panoszący się diabeł w duszy czy ludzki obłęd? Dziesiątki pytań mam w głowie.
Dopóki żyła moja mama myślałam, że jestem. Teraz jak jej nie ma nie wiem czy nadal istnieję w takim sensie jak wcześniej. Przez te ostatnie wydarzenia moje życie raz wydaje mi się obojętne, że mogłabym je podarować, roztrwonić, a innym razem ważne i wartościowe.
Przeszłam niedawno terapię DDA i byłam taka przekonana, ze poukładałam sobie w głowie wiele kwestii dotyczących samej siebie, przeszłość, nowe plany, cele i zadania. Na nowo rozpadł mi się świat.
Chodzę do pracy, wykonuję zadania, wstaję rano, bo wiem, że jak tego nie zrobię będzie jeszcze gorzej.
Jak myślę o 1 listopada to czuję przerażenie. Każda wizyta na grobie kończy się albo totalną albo niemocą do robienia czegokolwiek i wtedy płacz nie ma końca jak teraz.
Między nami bywało różnie. Mam mnóstwo wspomnień o wszelkich kolorytach, ale tęsknię za nią.
Zycie samo w sobie jest już dla mnie inne. Nieprzewidywalne i kruche.I nabieram przekonania, że w każdej chwili może mnie tu nie być z własne woli albo woli kogoś drugiego. Jestem i za chwilę mnie nie ma. Nie oddycham, nie czuję, nie żyję, nie istnieje moja świadomość tylko ciało, które będzie się rozkładać przez lata.
Jak mam się z tym mierzyć codziennie to trudno mi uwierzyć, że będę umiała się kiedyś jeszcze śmiać.
Zresztą przyszłość wydaje mi się czym nad czym i tak nie mamy żadnej kontroli, więc po co tyle o niej myślimy, po co planujemy przyszłe wakacje skoro możemy ich nie dożyc?