Zostałam sama. Sama z rozbitymi jak lustro marzeniami i planami. Duszę się w swoim życiu jak ptak w klatce, a nie potrafię się z niego wyrwać. Boję się, że umrę nie zaznawszy prawdziwego szczęścia.
Pisałam tu już. Mój ojciec jest alkoholikiem i nienawidzę go. Życzę mu śmierci i czuję, że wtedy będzie lepiej. Jestem podła.
Wszystko poświęciłam dla tego łajdaka i mojej Mamy. Wyjazdy, znajomości, przyjaźnie a w efekcie - miłość. Dziś zdałam sobie sprawę, że zostałam z tym wszystkim sama. Nie mam nikogo, bo niepielęgnowane znajomości wymarły, a miłość bez poświęceń uschła. Nie byłam w stanie wyrwać się z tego życia i zacząć nowe gdzieś tam z bliską mi osobą. I straciłam ją.
Sześcioletni związek rozprysł się jak bańka mydlana, bo nie potrafiłam dać całej siebie. A ojciec okazał wsparcie upijając się w sztok. I tak pije tydzień. Czuję, że zwariuję - z rozpaczy po stracie, braku bliskich osób i nienawiści do ojca, którego obwiniam za wszystko. A może to ja jestem ta zła?