No i kontynuując mój "terapeutyczny rozwój" widze jaki to jest proces...
Kiedyś bałam się bliskości w związku, później jej zaprzeczałam usilnie a teraz odczuwam pragnienie bycia z kimś w relacji, ale z mężczyzną. Wiem, że to fajne czuć otwartość, ale mam wątpliwości, bo co jeśli to się nie spełni?
Co jeśli będę trwac w nadziei i tylko marzyc a z czasem pogrążac się w smutku? CZy nie przyjdzie moment, że zacznę żałowac tej świadomości? Chyba to jest spowodowane poczuciem zmarnowanego czasu. Trudno mi z tym, ale ta trudność jest inna niż ta poprzednia. Prawdziwość tego uczucia jest autentyczna. NIe pustka dzieciństwa tylko pustka dnia codziennego.
Skoczyłam 33 lata i życie biegnie tak szybko, moje koleżanki mają dzieci w wieku 5, 7 i 10 lat, zastanawiają się nad prezentem dla męża.
NIe czuję się wspierana przez nikogo bliskiego, czuje się sama i nie jest mi dobrze z tą samotnością. I nie wiem czy się pogodzę z tym łatwo jeśli przyjdzie mi spędzic tak kolejne dni, tygodnie, miesiące i lata. Pasje, zainteresowania to mało. Brakuje mi rodziny, przyjaciół na co dzień a nie przez Skype a, bo Ci ważni wyjechali za granicę
I nie wiem czy przychodzi moment uznania, że jednak nie ma przy mnie nikogo...
Podzielcie się jak sobie z tym radzicie.
Może jest tak, że jak skończy się terapię to chce się czegoś więcej?
Nie wiem..