Odważyłam się w końcu napisać.
Założyłam nowe konto na Psychotekście, aby jako "nowa" nie znana osoba napisać.... bo się wstydziłam i tak myślałam - ludzie mnie tu już znają "jakoś" mają wyrobiony w jakiś sposób "obraz mnie".
Jednak uznałam, że nie chcę jakiejś kolejnej maski. Od początku potraktowałam Psychotekst jako miejsce, gdzie mogę być sobą... nie bać się wyrażać tego co myślę, czuję, jak postrzegam świat i tego, kim jestem. No właśnie "kim jestem?" To podstawowe pytanie, na które wciąż szukam odpowiedzi. Kim jestem i czego chcę, gdzie moje miejsce na ziemi i czy właściwie w ogóle takie istnieje? Wiem, że mam jako człowiek, żywa istota, która się tu pojawiła - prawo do życia i szczęścia jak każdy inny.
Tylko że wciąż tego miejsca nie odnajduję... nie odnajduję siebie tutaj. Nie umiem się wpisać w rzeczywistość, jakbym była niekompatybilna.
zbyt wiele czuję, bo zbyt wiele myśli... zbyt wiele myśli, bo zbyt wiele czuję... taki zamknięty krąg...
Ale zasadnicze pytanie moje... czy kochając najbliższego mi człowieka, na którego czekałam całe dotychczasowe życie... czy kochając życie, naturę, ludzi... czy nauczę się w końcu kochać siebie?
czy zanim to się stanie, czy nie stracę tego skarbu, który mam, ale którego nie chcę posiąść ?{choć to bardzo trudne jest, bo egoizm lubi odezwać się głosem donośnym...jak dziś gdy rozkapryszone, wytęsknione dziecko odezwało się "ja chcę"... a jednak rzeczywiście - nie chcę go posiąść, bo jest najcenniejszym drogocennym wolnym}
czy najbliższej osobie wystarczy cierpliwości do mnie?
powiadają - "nie można kochać innych nie kochając wpierw siebie"
Nieprawda.
Kocham, nie umiejąc kochać siebie... wciąż z głowy bombardują mnie myśli.... myśli, które słyszałam niemal całe dotychczasowe życie "zła, niedobra, idiotka, kretynka, nie nadaje się, do niczego, podrzutek z kapusty lub ze śmietnika, brzydka, gruba, wszystko czego się tknie i tak nie wyjdzie......etc" ... uwierzyłam, bo jak można nie wierzyć rodzicom? Rodzicom, dla których do pewnego momentu było się księżniczką, dopóki nie przestałam nią być, a stałam się zakałą, czarną owcą.... tą, która zasługuje tylko na ironiczną krytykę i na rzucanie w nią czymkolwiek się da... na której można wyładować wszelkie frustracje, wylać pomyje i jeszcze sobie nią wytrzeć ręce...
a później facet... i sprzątaczka, kucharka, seksodajka...
i znów gdzieś pomiatanie, brak szacunku, zapadanie się w sobie... autodestrukcja...
Nie mam żalu.... czuję jedynie ból i zadziwienie - dlaczego, z jakiego powodu?
Powoli to odchodzi w niepamięć, bo pracuję nad tym... odkrywam siebie.... odżywam, żyję, smakuję życie {dziękuję Kochany ... Ty wiesz }
Ja dopiero zaczynam żyć.... jestem w dorosłym ciele, udaję dorosłą kobietę... lecz moje serce jest sercem dziecka..... które przeraźliwie boi się opuszczenia, a jednocześnie moja dorosłość rozumie, że każdy jest samotny. Nawet gdy w pobliżu, całkiem niedaleko jest najbliższy Ktoś.
Postanowiłam napisać.... bo chcę pokochać siebie. Chcę być zdrowa. Chcę umieć żyć w tym świecie takim jaki jest, choć jest mi obcy a jednocześnie bliski - bo żyją w nim ludzie.... czujący, jak ja. Obcy, bo zbyt szybki, zbyt hałaśliwy, bo razi mnie, że umiejętność manipulacji, którą sprytnie nazywa się negocjacjami, jest dominującą, cenna cechą... bo mam wewnętrzną niezgodę na zakłamanie, na docenianie blichtru i lakieru a tak rzadkie dostrzeganie i docenianie prostoty serca i zwykłej codziennej pracowitości.
Gdzie bunt wstrząsa mną całą, i mam ochotę "przed siebie biec by pozbyć się sił, czasem tak mi wstyd. Tutaj się robi z jedzenia rzeźby podczas gdy obok ktoś się kończy z głodu".
Bo nie rozumiem nienawiści. Bo obrzydza mnie interesowność.
Nie pasuję tutaj i chciała bym odejść...
A jednak kocham życie i wiem, że świat jest jaki jest...
Więc co robić? co robić??? jak to pogodzić? wpisać się? wypisać się?
nie lubię siebie.... właśnie dlatego.... że myślę obrazami, że mam tak bujną wyobraźnię, że jestem nad-nad-nad-wrażliwa... że czuję tyle i nawet nie mogę się tym z nikim podzielić, choć tak bardzo chcę - nie umiem... że nie czuję czasu... nie, nie to że nie czuję... nie umiem się nim posługiwać, bo kiedy chce mi się spać to śpię, a kiedy coś robię to robię..w swoim rytmie.. nie dlatego, że trzeba na czas.... nie umiem na czas.... nie umiem, gdy ktoś na mnie czeka i przestępuje z nogi na nogę, a ja mam się spieszyć... choć chciała bym umieć.... było by łatwiej.... ten kto czeka na mnie, nie męczył by się moim ślimaczeniem...
co robić?
terapia... cieszę się, że znów mogę chodzić na terapię i spotykać się z terapeutką. Jej nie obawiam się tego wszystkiego powiedzieć.
I całe szczęście. Inaczej oszalała bym.
Najbardziej na świecie chcę aby szczęśliwy był mój Kochany, aby szczęśliwi byli moi Przyjaciele... aby każdy kto cierpi, przestał cierpieć i był szczęśliwy...
I chcę pokochać siebie.... znaleźć mój dom.