przez AniaK » 5 sty 2009, o 17:39
---------- 21:21 30.12.2008 ----------
Nie wiem, gdzie popełniłam błąd...I skąd wynikają te zahamowania...Nic się nie polepszyło, tylko góra złości na siebie wciąż rośnie...Napór grupy na mówienie o sobie jest tak silny, że czasami niewytrzymuję (np. dzisiaj), i płaczę, a właściwie szlocham (bo łez mało, tylko się trzęsę) Mam ochotę powiedzieć, żeby dali mi spokój, choć wiem, że to taki pozorny spokój... Jeszcze jedno: czy to możliwe, że po tym jak się rozstałam z (...) (wypłakałam chyba wszystkie łzy) żadne uczucia we mnie nie zostały ? (Bo jest taka babka, która przeżywała to samo-mąż ją porzucił i sama mówiła, że po rozwodzie nie płakała chyba ze dwa lata. Tym bardziej, że jako jedyna z grupy daje mi odczuć, że mnie rozumie, bo wiedziała o co mnie zapytać, a ja schowałam łzy...). Może sama postawiłam sobie jak zwykle za wysoką poprzeczkę i dlatego mi ta terapia nie idzie? Mówię szczerze: mam wrażenie, że nic nie czuję tylko samą złość (a co dopiero mówić o problemach, jak mam kłopoty z nazwaniem tego, co czuję...)
Nie mam pojęcia, czy da się jeszcze coś z tym zrobić...Szkoda mi terapii, ale boje się, że to może być na nią za wcześnie...Dziękuję za wasze wsześniejsze b. mądre wpisy (a takie oczywiste w sumie). Co o tym myślicie?
---------- 21:26 ----------
Chyba najbardziej boli mnie fakt, że ktoś kogo kochałam...nie mówię dalej, bo...ale tu jest skupionych najwięcej emocji...Wszystkie inne odeszły na plan dalszy
---------- 21:41 ----------
a może jest jeszcze inaczej? do niedawna był ktoś (może jeszcze jest, nie wiem), kto coś dla mnie znaczył i teraz brakuje mi tego kontaktu (każe mi szukać sobie kogoś w okolicy). Czy to możliwe, aby tak brakowało mi tego konaktu, że zaczynam znowu fiksować? Czy jestem aż tak podatna na zranienia, że każde porzucenie kończy się w podobny sposób? przecież nie da się tak żyć... litości...
---------- 16:39 05.01.2009 ----------
wiem, wiem, czasami sama na siebie nie mam już siły , a co tu wymagac od innych...W dalszym ciągu "zgaduję", jakie są moje relacje z ludźmi...Połowa terapii już za mną, a ja tak daleko w plecy...Może rzeczywiście ze mną jest tak, że nie chcę widziec pewnych problemów? Nie dopuszczam ich do siebie? Przyjaciółka powiedziała mi, że za bardzo skupiam się na sobie...WNiosek? Nic tu po mnie...Albo jestem tak skomplikowanym przypadkiem, że szkoda na mnie czasu... NIe wiem po co to piszę, chyba po to, żeby się wytłumaczyć za cos..