żałoba po mamie

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 14 gru 2012, o 21:43

Różnie bywa. Święta nie nastrajają mnie za dobrze. Postanowiłam, że nie idę na wigilię pracowników, nie chce tego przełamywania opłatków, składania sobie życzeń i pytań, gdzie jadę i co robię, bo przecież pytają z przyzwoitości, a tak w ogóle to nigdzie się nie wybieram i nawet rozważam, że nie będę w ogóle nic obchodzić.
Ostatnio mam tez problemy ze snem, wybudzam się w nocy około 3.00 i nie mogę spać. Później trudno mi się na czymś skupić albo czymś zainteresować. Widzę też, że w pracy mam mniej cierpliwości i łatwiej mnie coś irytuje.
Taki zjazd emocjonalny. Mam czasem przebłyski lepszego nastroju.
Zmobilizuję się, aby wyjść czy tez spotkać z kimś, ale ciągle czuję, że to jest takie jałowe.
Brak obranego azymutu się mści jak widać.
Nawet jakoś nie mam siły tego pisać wszystkiego co jest we mnie.
Dziękuję za zainteresowanie :kwiatek:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez impresja7 » 14 gru 2012, o 22:11

A proszę bardzo.
Śledzę Twój los.
Wigilia w pracy to przedstawienie.
A przecież Święta są na pamiątkę wydarzenia religijnego dla wyznawców religii i w momencie ,gdy tylko traktuje się je jako okazje do spotkań rodzinno towarzyskich to właściwie nie każdy ma na to ochotę.
Ale jeżeli jest to czas przeżycia duchowego mający głębię religijną ,to nie ma znaczenia cała otoczka .
Rzeczywiście może jej nie być.
O frustrację przyprawia radosno- komercyjny świat świętujący właściwie nie wiadomo co?
Chyba właściciele sieci supermarketów świętują zwiększone obroty,
Święta religijne biznes chce uczynić świętami konsumpcyjno-laickimi i jeżeli ktoś jest niewierzący i nie ma oparcia w religii ,to raczej jedynie o frustrację przyprawic może ten cały harmider. Ale jeżeli jest sie osobą wierzącą ,mającą oparcie w religii i praktykującą to właściwie nie jest potrzebne towarzystwo,ani hałaśliwe przygotowania.
Obrzędy religijne są tak bogate i piękne ,że można swobodnie obejść się bez tych pracowniczych i innych "wigilii" i "opłatków". Można się wyciszyć i znaleźć ukojenie,spokój,radość. Czas Adwentu,rekolekcje,Pasterka ,Boże Narodzenie,św Jana,św. Szczepana,Trzech Króli.Czy trzeba czegoś więcej? Jak ktoś chce i potrzebuje to jasne ,że tak ,ale jak nie masz ochoty to też możesz je spędzić w sposób dobry dla siebie.
Iluż to ludzi miałoby ochotę tak kiedyś samemu spędzić ten czas po swojemu bez tej bieganiny ,krzątania i umęczenia przygotowaniami .Bo nawet jak się to lubi to jednak jest to wysiłek logistyczny.
Mnie w moich zakładach pracy do szału doprowadza dzielenie się z każdym opłatkiem i składanie życzeń. Nienawidze obcałowywania przez wąsatych kolegów z mokrymi ustami..... :evil: Potem mam całe czerwone podrażnione policzki i fu....I w tym roku nawiewam .Ale szkoda jedzonka bo jest zawsze wyśmienite.
Trzymaj się i dopasuj sobie teorie wygodną dla Ciebie i zrób to na co masz ochotę.
impresja7
 
Posty: 938
Dołączył(a): 25 lis 2012, o 11:05

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 16 gru 2012, o 02:13

Cześć Felicity... właściwie napisałam już "Felka", ale może byłoby zbyt poufale? Choć przyznam, że dla mnie jakoś tak mniej oficjalnie, bliżej, jak dobre kumpele:)

I do końca nie wiem czy to efekt trudności czy po prostu taką mam psychikę i osobowość, że nie potrzebuję tłumów. Coś czuję że faktycznie raczej to drugie...

Też myślę, że to sprawa psychiki i osobowości... chociaż z drugiej strony - czy nie jest trochę tak, że trudności (lecz przecież nie tylko one) na jedno i drugie mają wpływ? I w jakimś sensie nas tworzą?

Jak mi coś jest to chce o tym otwarcie porozmawiać, a nie omijać temat, nawet jak to dotyczy śmierci. Nazywać i formułować na głos myśli, które układają się w inną jakość i często wtedy czasem jak komuś coś opowiadam, tak z głębi serca to nagle coś odkrywam nowego.

Zgadzam się z Tobą Felicity - to wielka rzecz móc tak sobie z kimś pogadać. I rzeczywiście można coś odkryć nowego. Pisanie taką funkcję też może spełnić, może być szczersze, może być łatwiej coś z siebie wydobyć... ma tę przewagę, że nikt w pół słowa nie przerwie i mamy pewność, że jesteśmy wysłuchani od a do z. No ale to tylko pisanie - nic nie zastąpi żywego, słuchającego, rozumiejącego, empatycznego człowieka tuż na wyciągnięcie ręki. Który w momencie, kiedy bierzesz oddech na wypowiedzenie najważniejszych słów... nie wyskoczy z: "a ja...", "bo mnie..." - to dla mnie jest doskonały zamykacz ust. Nie raz w życiu tak trafiałam, okropność. Mam tak, że muszę WIDZIEĆ i ODCZUWAĆ zainteresowanie, do ściany gadać nie potrafię. Dlatego "odkrywam coś nowego" może się zdarzyć w różnych momentach i nie wydaje mi się, aby do tego musiały się spełniać jakieś sztywno określone warunki. Nie jest czarno-biało. Wg mnie... nigdy z niczym i w niczym nie jest tylko czarno-biało.

Kilka osób mnie wypytywało co i jak się wydarzyło po śmierci mamy, ale ich raczej obchodziła relacja zdarzeń jak to oceniam z perspektywy i często odwoływali się do jakiegoś swojego doświadczenia, "jak mi zmarł ojciec to..." albo " gdy odeszła moja siostra, wówczas.."

Rozumiem. To jest to moje "a ja...", "bo mnie...".
Może się mylę, może tak nie jest, może to tylko moje doświadczenie... ale obserwację mam taką, że ludzie uwielbiają mówić o sobie. I jeśli jest to moment, kiedy potrzebujesz być wysłuchana... no to kicha. Bo kiedy "na odchodnym" słyszysz "a co u ciebie"... no to sorki Felka, ja wysiadam i absolutnie potrzebę chowam na zaś. No różnie to jest.

Moja koleżanka ma naprawdę trudne życie... powiedziała mi, że umiem słuchać. Ja? Mimo, że bywam bardzo krytyczna (ona mimo trudności żyje na moje oko bardzo dziwacznie) i nie raz (i nie dwa) nie szczędziłam jej tych krytyk... mimo tego jestem jedyną osobą, z którą ona umie rozmawiać. To sobie pomyślałam, że może to jakaś cecha dana mi, że umiem słuchać. Może to mój szlak?

Z innej beczki... zazdroszczę tym, którzy po grzecznościowym "cześć" potrafią wyjeżdżać ze swoimi bolączkami. Chyba są zdrowsi. To taka trochę amfibia:)


Zresztą ja po tym doświadczeniu już wiem co bym powiedziała, gdyby w życiu moich bliskich osób wydarzyła się taka sytuacja, wcześniej tez było to dreptanie po omacku i bazowanie na empatii i intuicji.

Wiesz... to są bardzo trudne sytuacje i trzeba się wczuć w potrzebę - ktoś będzie potrzebował wywodów i odnajdywania sensu w zdarzeniu, komuś innemu wystarczy przytulić się i razem zapłakać. Twoje tutaj WIEM tak mnie trochę zadziwiło... możliwe, że dlatego, że ja nie wiem?

Z tymi, którym opowiadałam, rozmawiałam czy dzwoniła do nich kiedy było mi trudno to jestem z nimi bliżej, a takie osoby z którymi w ogóle na ten temat nie rozmawiałam są mi bardziej obce i oddaliłam się od nich. Smutki nas zbliżają do ludzi, gdy się nimi dzielimy.

Ależ oczywiście! Jeśli się z kimś zbliżymy lub otworzymy, by zbliżenie mogło być... rodzi się jakaś więź. Bliskość. Wtajemniczenie w swoją prywatność, intymność... jakby wkroczenie w wyższy stopień ty-ja. Bardzo fajnie i niech nam się zdarza!

Zresztą praca to osobny temat.

Zdecydowanie!

Tematyka śmierci jest w dalszym ciągu obecna w moim życiu. Natrafiłam na książkę "Możesz odejść, bo cię kocham" Renaty Dziurdzikowskiej i czytałam kilka fragmentów w księgarni. Dużo przykładów z życia. Później przypadkowo trafiłam na artykuł w „Wysokich obcasach” o dziewczynie chorej na raka, która 2 dni później zmarła. Jest nawet jej blog w necie i nosi nazwę chusteczka, a jej już nie ma...

To ja tej książki poszukam, dzięki Felicity.
Ostatnio czytałam wypowiedzi kilku osób, które przeżyły śmierć kliniczną... wiesz, ten tunel, to światło. Jakaś sympatyczniejsza ta śmierć się wydaje, jakby mniej straszna. To nie jest już tylko tak, że piach, ciemno i zimno. Tam COŚ jest i wzywa. Kurczę! No jakby całkiem fajnie! Heh!


Wcześniej mnie to tak nie zajmowało, miałam takie iluzoryczne poczucie, że żyję i świat należy do mnie, że zdążę pójść na jeszcze jedne studia, że mam mnóstwo czasu i mam dużo mocy do zmian w sobie i nagle zdaję sobie sprawę, że nie mam totalnie kontroli, kiedy i jak umrę i to mnie przeraża.

Może przerażać... lub inaczej: zyskujesz świadomość, że Twoje jest "tu i teraz" i dobrze byłoby ten dokładnie DANY czas wykorzystać. Np: kończysz dzień i udało Ci się zrealizować to, co planowałaś. Prawda, że radocha? Myślę, że skupianie się na "kiedy i jak" umrę nie ma najmniejszego sensu, ponieważ nie mamy na ta żadnego wpływu. Mamy wpływ na "tu i teraz" (co zrobię, jak zrobię, jakie będzie tego efekt, co dobrego/złego przyniesie)... i na tym warto się zatrzymywać. No tak mi się wydaje.

Bardzo się cieszę, że o tym rozmawiamy Felicity. To jest również od jakiegoś czasu mój temat.


Co ciekawe, jedna kobieta, która pracuje w hospicjum powiedziała, że jak obserwuje umierających...

Ludzie różnie żyją i różnie umierają. Dla niektórych to przerażenie, strach... dla innych wybawienie (z bólu? cierpienia?). Myślę, że nie ma tutaj jakieś jednolitości. Jeśli nie ma w życiu - dlaczego miałaby być w śmierci?

Mam za co dziękować. Tylko kto to usłyszy, chyba niestety już za późno…

Nie zrozumiałam. Co masz dokładnie na myśli? Jakie za późno? Na co?

Oglądałam film Haneke „Miłość” i po wyjściu z kina nie mogłam poskładać myśli. Zresztą jego filmów się nie zapomina. Mocne, genialne kino.

A owszem, też byłam. Bardzo ciekawy temat!

Uff, późno... jutro postaram się dokończyć
:buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 16 gru 2012, o 12:51

A co do filmu... pomyłka, byłam na "Raj: miłość" Seidla. Na ten, o którym piszesz, czekam w naszym prowincjonalnym kinie.

Jak tam stałam to poczułam, że nie boję się śmierci tak intensywnie i że póki żyję jestem potrzebna żywa światu i ludziom.

Ładna myśl. I prawdziwa jak nie wiem co.

Postanowiliśmy na drugą rocznicę kupić i postawić Jej nagrobek. Mama często mówiła, „takie coś innego”, jak coś się Jej podobało, więc zrozumiałe, że klasyczne rozwiązania nie wchodzą w grę. Dlatego plastikowe kwiaty, które kładzie jej mama, a moja babcia- toleruję, a jak mi brzydną i odleżą swoje to wyrzucam.

Też nie cierpię sztuczności.
Na szczęście jest wiele różnych rozwiązań, że "coś innego" można spokojnie zrealizować.


Łapię się na tym, że nie umiem sobie wybaczyć do końca ostatniej rozmowy z NIĄ. Mam wrażenie, że to moja zadra. Czuję jakbym miała dług do spłacenia wobec tego najważniejszego ludzkiego życia, które przestało trwać, a ja do tego przyłożyłam swoją cegiełkę .

Eh! Gdybyśmy to wiedzieli, kiedy coś jest naprawdę ostatnie... no niestety się nie da.
Piszesz o jakieś konkretnej cegiełce, Felicity? To brzmi, jakbyś się ciągle obwiniała? Pomyślałam - napisz do Niej list.


I jest jeszcze jedno co nie daje mi spokoju. Zanim dowiedziałam się, że mama próbowała popełnić samobójstwo, gdy wchodziłam do budynku miałam dziwne wrażenie, jakbym nie mogła iść, taki opór własnego ciała. Do dzisiaj nie wiem czy to było tylko wrażenie czy to było coś innego.

Dzieją się takie dziwne, niezrozumiałe i niewytłumaczalne rzeczy. Coś spadnie, choć niby nie powinno. Coś się potłucze. Jeśli nic się akurat w naszym życiu nie wydarzy, to chyba przechodzimy nad tym obojętnie, nie zwracamy uwagi. Kiedy jednak się wydarzy - wtedy się to jakoś łączy.

Zastanawia mnie tez to, że jeśli Bóg istnieje to, dlaczego trzyma człowieka w szachu i nie dał ludzkości pewnika, że istnieje?

No. Chyba mielibyśmy łatwiej.

Rozmyślam też nad poczuciem spełnienia w życiu, przecież po śmierci i tak nie będziemy pamiętali, co się spełniło, nie będzie nas i nie będziemy czuli, więc czy to poczucie rozliczania swojego życia samemu przed sobą jest takie istotne- o ile będziemy mieli świadomość umierania.... Jak widać jestem agnostykiem.

Wydaje mi się, że chyba każdy tę potrzeba rozliczenia (inaczej: podsumowania) swojego życia ma... tak jak podsumowujemy tydzień, rok. Coś się kończy i trzeba to jakoś w sobie zamknąć. No tak mi się wydaje. Może to też jakaś rozmowa z Bogiem?

Co do Świąt - mam podobne zdanie do Impresji. I jeśli przeżywamy je duchowo, to nie potrzebujemy marketów, otoczek i całego tego śmiecia. Nawet forsa jest niepotrzebna, bo to głęboko w nas i nikt nie jest w stanie nam tego odebrać. Fantastyczne!


Nawet jakoś nie mam siły tego pisać wszystkiego co jest we mnie.

To Ci przeszkadza, Felicity? Męczy? Przytruwa? Czy raczej widzisz jako drogę w tym momencie właśnie taką?

Pozdrawiam i ściskam. Mam nadzieję, że się jeszcze do Świąt zobaczymy :mikolaj: :choinka: :mikolaj:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 17 gru 2012, o 00:02

O jak fajnie, że napisałaś :buziaki:. Odpisuję od razu.

Felicyty – to pseudo zaczerpnięte z jednego filmu o takiej młodej przesympatycznej dziewczynie, a Feluś to tak śmiesznie i zabawnie, w sumie tez jest OK.
I czemu nie ma być poufale, w końcu pisze tutaj bardzo osobiste przemyślenia i dzielę się odczuciami, zatem może i być „kumplowsko”

No dokładnie tez tak myślę odnośnie rozmówcy i jego postawy. Czasem mam wrażenie, że ludziom jest trudniej być słuchaczami i dlatego tyle osób ląduje u psychologów, bo wspierające słuchanie bez oceny, rad i komentarzy to dzisiaj duża sztuka.
Odkąd moja mama nie żyje mam tak, że uważniej rozmawiam z ludźmi, chociaż z drugiej strony ostatnio mało poruszam osobistych tematów, nie chcę tego nawet jakoś za szczególnie.

Chociaż odwiedził mnie niespodziewanie kolega ze studiów, taki specyficzny, odbiegający od normy, (tu się szeroko uśmiecham, bo czy to, ze większość żyje tak czy inaczej to już wyznacza normę) no mieszka sobie w lasach, uprawia wolny zawód i ma artystyczne zacięcie. Dużo z nim zawsze rozmawiałam o snach, odczuciach, kiedyś pojechaliśmy na akcje chodzenia po rozżarzonych węglach. Przy nim się trochę otworzyłam, bo słuchał i zadawał czasem pytania, takie odważne. Lubię takich ludzi spotykać w moim życiu- takich, czyli różnych, rozmaitych w swojej szerokości myślenia i otwartości na nowe doświadczenia. Przy nich też czuję się bardziej sobą. On jest na przykład przekonany, że można zadawać pytania umarłym i oni odpowiadają, ale trzeba wierzyć i cierpliwie czekać na odpowiedź. Tylko czy słyszy pytania? Nie wiem czy jak wyślę swoje podziękowanie mojej Mamie gdzieś tam to czy usłyszy. Nawet ostatnio tak myślę że nawet jeśli nie ma życia po śmierci to i tak sam fakt, że zostałam powołana do życia i mogłam tyle doświadczyć już jest czymś wyjątkowym. Tym bardziej, że moja w czasach swojej młodości z trójką małych dzieci i mężem alkoholikiem rozważała aborcję, moją aborcję. Przecież mogło mnie tu nie być. Oczywiście zdarzało mi się być kilka razy blisko jakiegoś załamania, że miałam poczucie, że nie warto, że nie dam rady, ale mimo łez, mimo poczucia bezsilności podnosiłam się i dalej, do przodu. Zresztą po terapii do mnie dotarło, że każdy człowiek ma swoją wewnętrzną siłę, z którą się rodzi. Po drodze gubi klucze i nie ma do niej dostępu, albo ją trwoni, a cała sztuka polega na tym, aby mieć z niej czerpać, bo na szczęście jest odnawialna.

Nie wierzę, że tacy ludzie, co od razu mówią o swoich problemach są zdrowsi, jeśli to takie marudzenie, które jest stylem życia niczym codzienne mycie zębów. Jednak część z nim potrafi tak zadziałaś takimi opowieściami, ze znajdują się bardzo szybko wybawcy i pomocnicy. Zresztą są tez różni Ci "opowiadacze", zapewne zależy czy to jest tylko takie wylanie swoich żali czy to raczej autentyczne wyrażanie swoich emocji wobec czegoś i kogoś, bo wtedy to jest jak dla mnie nie lada umiejętność!

Ech.. ile jeszcze potrzebuję się nauczyć o życiu, świecie i sobie jak mam dalej tutaj istnieć....

Napisałam, że wiem, bo chyba warto po prostu spytać, czego ta osoba potrzebuje i podążać za tym, a nie przykładać matrycę pasującą do każdego. Zresztą może i tak bym się wyłożyła, bo może spotkam kogoś, kto mnie zaskoczy swoją potrzeba, taki margines niepewności tez w sobie mam. Tylko chyba jest mały kłopot z taki m pytaniem, bo może być tak, że ktoś powie o czymś, czego nie da się zrobić, albo nie będziemy umieli w stanie zrobić i wtedy człowiekowi może być nieswojo. Obecność drugiego, żywego człowieka jest ważna, szczególnie w pierwszym etapie. Jestem przekonana o tym, ze osobie po stracie nawet zapewnieni, że może do kogoś zadzwonić w środku nocy już pomaga.
Tak o tym piszę, bo przeczytałam artykuł tej oto młodej wdowy: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obc ... ielka.html

...no i zaczęłam sobie zadawać pytania, ze gdyby tak ułożyć albo przybliżyć pewien modle postępowania to jak on by wyglądał, no może dlatego tak się „mądrzę”.

Śmierć i fajnie, jakie to dla mnie obce wyrazy na rozciągniętej skali. Sama nie wiem zresztą, to zaskakujące jak to brzmi!

No a święta spędzę u siebie w mieszkaniu, może przyjedzie do mnie bratnia dusza, mój serdeczny kolega- taki jest plan, ale ostatecznie nie wiadomo. Na razie taka jest koncepcja.
Jedna koleżanka z pracy zapytała tylko " a gdzie spędzasz święta?...a sama..." a druga dodała " no tak matka zawsze spajała rodzinę" i po co takie gadki, poczułam niesmak. Nie pytają i nie rozmawiają ze mną przez półtorej roku i nagle taki tekst, w gumiakach prosto z obory na salony. I nie wiem po co ludziom takie informacje, ni to życzliwość ni to ciekawość.

To bardzo dobry pomysł- list. jednak nie wiem czy teraz to dobry czas, chyba nie. Ni e wysyciły się wszystkie emocje. Tak, to prawda, nie umiem sobie wybaczyć. Nie umiem się z Nią pożegnać i nie umiem pozwolić Jej odejść. Dlatego nie lubię jak moje koleżanki rozmawiają ze swoimi mamami, po prostu jest to dla mnie drażniące, Zresztą w ostatnim czasie jestem drażliwa, nie ma co oszukiwać siebie. I wiem, ze to nie kwestia samego faktu, ze nie żyje tylko tego, ze odebrała sobie sama życie. I nawet ocena społeczna nie jest dla mnie wyznacznikiem tylko jak stoję przed lustrem i patrzę sobie w oczy to wiem, że zaniedbałam ją.
Nie umiem sobie wybaczyć. I racjonalnie to wiem, że przecież nie ma się wpływu tak jak z piciem kogoś drugiego, ale to jest coś innego. Nawet jak o tym piszę to łzy same się leją.
I teraz zrobiło mi się bardzo smutno, tak przygnębiająco wręcz…
Pozdr :kwiatek: i do usłyszenia,pa :heyka:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 22 gru 2012, o 02:02

No to ok, Felka :D

... wspierające słuchanie bez oceny, rad i komentarzy to dzisiaj duża sztuka.

Tak. Ocena, myślę, gdzieś tam się w głowie sama rodzi, bo jednak sami dla siebie informacje jakoś porządkujemy. Dobrze, źle, ładnie, brzydko... to chyba naturalne i chyba dzieje się samo. I niekoniecznie trzeba informować o tym mówiącego... chyba, że sam chce poznać naszą opinię. Jeśli chce, to nawet coś krytycznego może mu pomóc... jednak to bardzo kruchy lód i trzeba uważać.

Przy nim się trochę otworzyłam, bo słuchał i zadawał czasem pytania, takie odważne.

Fajnie. Pytania ciekawskie odrzucam... tak sobie myślę, że jeśli ktoś zadaje pytania, to chyba świadczy o zaangażowaniu w rozmowę. I o pewności (nadziei?), że wyobraźnie za sobą podążają. Fajnie, że się spotkaliście.

On jest na przykład przekonany, że można zadawać pytania umarłym i oni odpowiadają, ale trzeba wierzyć i cierpliwie czekać na odpowiedź.

Podstawą jest tutaj chyba wiara? Bo jeśli umarli odpowiadają... to raczej poprzez “coś”. Dlatego aby “złapać” odpowiedź potrzebujemy wyczulenia i uważności.

Nie wiem czy jak wyślę swoje podziękowanie mojej Mamie gdzieś tam to czy usłyszy.
Super, że nie zakładasz, że na pewno nie usłyszy.
Poza tym – fakt, że jej to mówisz, że to z siebie wypowiadasz, że siebie wypowidasz... no chyba coś warte?


Oczywiście zdarzało mi się być kilka razy blisko jakiegoś załamania, że miałam poczucie, że nie warto, że nie dam rady, ale mimo łez, mimo poczucia bezsilności podnosiłam się i dalej, do przodu.

... bo jesteś mądrą, silną, młodą kobietą. Cudownie!

Nie wierzę, że tacy ludzie, co od razu mówią o swoich problemach są zdrowsi, jeśli to takie marudzenie...

Myślę, że trochę to zależy, czy to marudzenie dla marudzenia... czy marudzenia dla wyrzucenia z siebie złych emocji.

Napisałam, że wiem, bo chyba warto po prostu spytać, czego ta osoba potrzebuje i podążać za tym, a nie przykładać matrycę pasującą do każdego.

Nie lubię matryc. I masz rację, nie ma co ich tak zaraz przykładać... może się okazać krzywdząca i niesprawiedliwa.

Śmierć i fajnie, jakie to dla mnie obce wyrazy na rozciągniętej skali. Sama nie wiem zresztą, to zaskakujące jak to brzmi!

Faktycznie. Dziwny zestaw.
Ci ludzie, będący jakby w połowie drogi między “tu i tam”... nie chcieli tutaj wracać. I jak dla mnie... no fajnie, że “tam” może być na tyle fajnie, że nie chce się wracać.


No a święta spędzę u siebie w mieszkaniu, może przyjedzie do mnie bratnia dusza, mój serdeczny kolega- taki jest plan, ale ostatecznie nie wiadomo. Na razie taka jest koncepcja.

Super! Niech się spełni!

Jedna koleżanka z pracy zapytała tylko " a gdzie spędzasz święta?...a sama..." a druga dodała " no tak matka zawsze spajała rodzinę" i po co takie gadki, poczułam niesmak.

I trudno wyczuć - czy chciała być miła, a nie wyszło... czy to taka gruboskórność pod maską “troska”.

To bardzo dobry pomysł- list. jednak nie wiem czy teraz to dobry czas, chyba nie. Ni e wysyciły się wszystkie emocje. Tak, to prawda, nie umiem sobie wybaczyć. Nie umiem się z Nią pożegnać i nie umiem pozwolić Jej odejść.

Nie wiem, chyba założyłabym sobie jakiś zeszyt i do niej pisała. Tak długo, aż “pożegnać” i “odejść” stałoby się możliwe.
Może i ją w jakimś sensie zaniedbałaś Feluś... Mój Boże, KAŻDY wobec śmierci samobójczej kogoś bliskiego może sobie coś zarzucić. Bo zawsze jest coś, co mogło się inaczej... ale się nie spostrzegło, się biegło gdzieś, się coś tam... ale to też nie znaczy, że gdyby inaczej, to wszystko potoczyłoby się super pięknie. Nie ma takiej gwarancji.


Zdrowych, pogodnych i radosnych Świąt i wiele dobrego w Nowym Roku!
:choinka: :mikolaj: :choinka: :mikolaj: :choinka: :mikolaj: :choinka:
Ściskam i pozdrawiam :buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 4 sty 2013, o 23:34

Teraz tak sobie zdałam sprawę, że Ewy miały w Wigilię swoje imieninki, więc :kwiatek: tak na wszelki wypadek, bo w sumie to przecież nasze pseudonimy, ale co tam.

Świąt nie spędziłam jednak u siebie tylko u znajomych-emigrantów na kilka dni za granicą. Taka namiastka „rodzinności” i mimo wszystko momentami ogarniał mnie smutek, co nie było dla mnie zresztą zaskoczeniem i tego się spodziewałam.. Czułam też często, ze jestem obok tych osób podczas rozmów, przygotowań, takie mimowolne wyłączenie się. Pewnie, dlatego, że wracały obrazy z przeszłości, taki czas przywołuje mnóstwo wspomnień, tych fajnych i ciepłych oraz tych mniej radosnych. Wytworzyło się między nami jakieś napięcie, oni nie wiedzieli za dużo co i jak było, nie chciałam mówić. Ostatecznie ja wracam do Polski, do swojego życia, a oni mają tam swoje. Jak przyjechałam, nie miałam poczucia, że wróciłam do domu, nie czuję się w tym mieszkaniu u siebie, no może jeszcze nie czuję.

Po powrocie pojechałam do mamy na cmentarz. Nadal nie jest mi łatwo tam jeździć. Śniła mi się, że cierpi, że mówi, ze nie jest jej tam dobrze. Bliżej mi do agnostyka, ale postanowiłam pójść do Kościoła i się za nią pomodlić, nie dla siebie, ale dla niej. Nie wiem jak jej tam jest, czy to nie moja senna fantazja, ale skoro urodziliśmy się w takiej szerokości geograficznej i u nas ludzie to katolicy to chcę to uszanować. Nie wiem czy to coś jej pomoże.

I to też jest dla mnie niesprawdzalne, bo być może umarli odpowiadają przez „coś”, ale możemy my ludzie przypisujemy pewne fakty, bo jesteśmy przekonani o jakiś swoich racjach i później chcemy to potwierdzić. Z drugiej strony są ludzie, którzy otrzymywali rozmaite odpowiedzi w snach, jakiś znak, który ich naprowadził na rozwiązanie pewnego problemu i ktoś kto umarł wskazał miejsce lub przedmiot- zmyślają? Nie wiem. Tak jak napisałaś- podstawą jest wiara.

Zdaję sobie sprawę, że nie byłam z nią w zażyłych relacjach i nie wiadomo jak blisko, ale świadomość jej istnienia to takie poczucie, że gdzieś jest ktoś kto mimo wszystko dobrze ci życzy i zatroszczy się tak bezinteresownie.

Taki jeden psycholog E. Shneidman napisał, że „rodzina zostaje „zarażona” ideą samobójstwa, a samobójca zostawia swój szkielet w szafie, gotowy i destrukcyjny zarazem wzór, jak można poradzić sobie z problemami – za pomocą samobójstwa. Skazuje bliskich na borykanie się ze skrajnie negatywnymi uczuciami. Dzieci, żona, mąż czują się winni, obsesyjnie myślą, ze mogli coś zrobić, by zapobiec dramatowi”. Nie wiem jak to jest u mnie, ale chyba przyjęcie takiego myślenia jako swoich przekonań nie jest bezpieczne, ale trudno jest tym faktom zaprzeczać.

Myślę, że jej śmierć to jedno, a fakt, iż jest to jej samobójczy czyn to drugie.

To takie dziwne wrażenie, że coś się porządkuje, a za chwilę znów rozpada. Te zmiany są zbyt dynamiczne, nie panuje nad tym procesem do końca. Najtrudniej u mnie z wiarą, że można zaufać przyszłości i że warto pielęgnować nadzieję mimo nieprzewidywalności i braku kontroli. na śmierć samą w sobie kompletnie nie mamy wpływu i to do mnie dotarło bardzo silnie i mocno.

Myślę, że trudno jest mi pożegnać się z mamą i znaleźć w sobie miejsce na tyle bezpieczne, aby była w moich wspomnieniach jako ktoś wyjątkowy i specjalny. Chciałabym, aby wspomnienia o mojej mamie miały szczególne miejsce w mojej głowie, ale żeby mi jakoś nie przeszkadzały żyć tak na co dzień.

Wczoraj czułam, że potrzebuję się wypłakać i odreagować ten ostatni czas. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, ze pozbyłam się kolejnej partii złości.

Oj nie wiem czy tak do końca silną i mądrą, a nawet jeśli tak to chyba nie korzystam sensownie z tej wiedzy i robię kuchy jak się patrzy i to głównie w relacjach międzyludzkich.
Ostatnio mniej się staram, jakby przestawało mi zależeć. Bardzo krytycznie o sobie myślę w ostatnim czasie, to mnie nie buduje ma się rozumieć i wiem o tym, ale mam w sobie taką część rezygnacji. Podejrzewam, że to też dlatego, ze mam jakiś gorszy kontakt sama ze sobą, no albo przekroczyłam jakąś granicę i zaczynam się za bardzo roztkliwiać, a tego bym nie chciała!

Bardzo Ci dziękuję za życzenia i mam nadzieję, że dobrze spędziłaś te święta. Niech ten Nowy Rok będzie dla Ciebie Ewcia lepszy :buziaki: od tego, który minął.
Wszystkim innym osóbkom, które czytają ten wątek dużo spokoju, równowagi, harmonii i serdecznych ludzi wokół :heyka: .
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 19 sty 2013, o 01:36

A, dzięki za życzenia:)

Tak chyba właśnie jest - że mimo bliskości, przyjaźni, zażyłości... to tak naprawdę jesteśmy obok. Poczucie "razem" - to chwile. Wydaje mi się to naturalne.

Dużo mamy tych niesprawdzalnych, które sobie tłumaczymy na różne sposoby. I dobrze, bo jakoś trzeba to ogarnąć, jakoś się do tego odnieść, umiejscowić, wierzyć-nie wierzyć. No bo jak inaczej? Poza tym... niesprawdzalne dla ciekawych może być piękną inspiracją do szukania odpowiedzi. Nie wydaje Ci się, że "gotowce", choć na pewno coś by tam ułatwiały... to jednak jest to wersja uboższa od "niegotowców"?

Jutro c.d. Oczy mi spadają :)


:buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 19 sty 2013, o 12:01

felicity napisał(a):Po powrocie pojechałam do mamy na cmentarz. Nadal nie jest mi łatwo tam jeździć. Śniła mi się, że cierpi, że mówi, ze nie jest jej tam dobrze. Bliżej mi do agnostyka, ale postanowiłam pójść do Kościoła i się za nią pomodlić, nie dla siebie, ale dla niej. Nie wiem jak jej tam jest, czy to nie moja senna fantazja, ale skoro urodziliśmy się w takiej szerokości geograficznej i u nas ludzie to katolicy to chcę to uszanować. Nie wiem czy to coś jej pomoże.

I pięknie! Pomoże... a przynajmniej na pewno nie zaszkodzi.
Ja w tym roku zamierzam zamówić odprawienie Mszy za rodziców (w rocznicę śmierci każdego z nich)... bo musisz wiedzieć Felicity, że mój ojciec miał w ogóle pogrzeb bez księdza, bez Mszy. Tak to idiotycznie wyszło i muszę to naprawić.


Zdaję sobie sprawę, że nie byłam z nią w zażyłych relacjach i nie wiadomo jak blisko, ale świadomość jej istnienia to takie poczucie, że gdzieś jest ktoś kto mimo wszystko dobrze ci życzy i zatroszczy się tak bezinteresownie.

Też nie byłam z moją mamą zbyt blisko. Nie wyrzucam sobie tego, bo mamę oceniam jako trudną do kochania... przynajmniej dla mnie. Taka po prostu była ona, taka po prostu jestem ja. I już. Nie jest tak, z racji rodzic-dziecko z marszu robi się wielka miłość, wielka zażyłość. No nie jest.

Nie wiem, czy oglądałaś "Mój rower". Był tam moment, kiedy na wieść, że od dziadka odeszła żona... zjechał do niego jego syn i wnuczek. I sąsiadka do dziadka mówi: dzieci przyjechały, pana to muszą kochać. A dziadek: tak, muszą... z naciskiem na muszą.


Taki jeden psycholog E. Shneidman napisał, że „rodzina zostaje „zarażona” ideą samobójstwa, a samobójca zostawia swój szkielet w szafie, gotowy i destrukcyjny zarazem wzór, jak można poradzić sobie z problemami – za pomocą samobójstwa. Skazuje bliskich na borykanie się ze skrajnie negatywnymi uczuciami. Dzieci, żona, mąż czują się winni, obsesyjnie myślą, ze mogli coś zrobić, by zapobiec dramatowi”. Nie wiem jak to jest u mnie, ale chyba przyjęcie takiego myślenia jako swoich przekonań nie jest bezpieczne, ale trudno jest tym faktom zaprzeczać
.
Już chyba wcześniej wspominałam, że brat w młodości próbował popełnić samobójstwo. Miałam chyba z 15-16 lat. I ten szkielet w szafie mam w stosunku do swoich dzieci... wszelkie ich niefarty i niepowodzenia natychmiast ten szkielet ożywiają. Zupełnie nie umiem nad tym zapanować, utkwiło głęboko i dość mocno się umiejscowiło. Dlatego słowa wspomnianego przez Ciebie psychologa są (dla mnie) jak najbardziej. Sama w tę stronę skłonności nigdy nie odczuwałam, ale ten lęk, że dzieci w ten sposób mogą chcieć swoje problemy rozwiązać... no trudne to jest.

To takie dziwne wrażenie, że coś się porządkuje, a za chwilę znów rozpada. Te zmiany są zbyt dynamiczne, nie panuje nad tym procesem do końca. Najtrudniej u mnie z wiarą, że można zaufać przyszłości i że warto pielęgnować nadzieję mimo nieprzewidywalności i braku kontroli. na śmierć samą w sobie kompletnie nie mamy wpływu i to do mnie dotarło bardzo silnie i mocno.

Nadzieja to jedno z najfajniejszych narzędzi danych nam do uprawiania życia.
Brak kontroli i wpływu na wszystko też nie jest tylko zły... bo pomyśl, że ktoś mógłby realizować najdurniejsze pomysły, jakie by mu przyszły do głowy. Trzeba po prostu realizować i robić to, co możemy i jest w naszym zasięgu... resztę trzeba oddać. Nie znam innej opcji. Kojarzy mi się z pływaniem na plecach... kładziesz się na wodzie i po prostu leżysz, poddając się wodzie. Oczywiście kiedy trzeba - machasz łapkami i płyniesz żabką, delfinem czy innym, który zatonąć nie pozwoli.


Myślę, że trudno jest mi pożegnać się z mamą i znaleźć w sobie miejsce na tyle bezpieczne, aby była w moich wspomnieniach jako ktoś wyjątkowy i specjalny. Chciałabym, aby wspomnienia o mojej mamie miały szczególne miejsce w mojej głowie, ale żeby mi jakoś nie przeszkadzały żyć tak na co dzień.

A może przestaną przeszkadzać, kiedy pogodzisz się z tym, że nie była wyjątkowa jako człowiek? Wyjątkowa jako matka, bo to jest jakby bezdyskusyjne, samo "matka" jest czymś wyjątkowym... ale za tym też idzie człowiek, który może być słaby, nieempatyczny, trudny, skomplikowany. Nie zawsze jedno z drugim tworzy doskonałą całość.

Wczoraj czułam, że potrzebuję się wypłakać i odreagować ten ostatni czas. Dzisiaj zdałam sobie sprawę, ze pozbyłam się kolejnej partii złości.

Lżej?

Oj nie wiem czy tak do końca silną i mądrą, a nawet jeśli tak to chyba nie korzystam sensownie z tej wiedzy i robię kuchy jak się patrzy i to głównie w relacjach międzyludzkich.

Różnie jest... lepiej-gorzej, łatwiej-trudniej. Skuchy też nam towarzyszą. Myślę, że wszystkim.

Ostatnio mniej się staram, jakby przestawało mi zależeć. Bardzo krytycznie o sobie myślę w ostatnim czasie, to mnie nie buduje ma się rozumieć i wiem o tym, ale mam w sobie taką część rezygnacji. Podejrzewam, że to też dlatego, ze mam jakiś gorszy kontakt sama ze sobą, no albo przekroczyłam jakąś granicę i zaczynam się za bardzo roztkliwiać, a tego bym nie chciała!

A coś konkretnie jest pod obstrzałem tej samokrytyki? Czy raczej tak w ogólności?

Niech ten Nowy Rok będzie dla Ciebie Ewcia lepszy :buziaki: od tego, który minął.

Dzięki dzięki:)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 1 lut 2013, o 23:03

Sprzedaliśmy mieszkanie po mamie, długo to trwało i okupione wysiłkiem, ale udało się. Kolejna nitka zostaje odcięta.

Nowy Rok obudził nowe nadzieje we mnie. Od czasu jego nie odczułam jakiegoś przygnębienia czy obniżenia nastroju. Moja kondycja jest w lepszej formie. Podejrzewam, że czas świąt robi swoje. Wypłakanie się bardzo pomaga.
Zaczynam sobie zadawać nowe pytania o to co dalej, co jeszcze chcę zobaczyć, dotknąć, spróbować. Zaczęła się zastanawiać nad swoim systemem wartości. Napisałam też wszystkie zalety, zrobiłam taką listę i dość odważnie wpisywałam swoje cechy.
Oglądałam też film „Siła spokoju” i czytam teraz książkę Dana Millmana, kilka wypowiedzianych sekwencji we mnie zapadło.

Samokrytyka dotyczy chyba samoświadomości w kontekście budowania bliskich więzi. Moi koledzy z pracy biorą śluby, a mi jest trudno i jakoś smutno, że czas mija, a ja nadal jestem sama. Łatwo zejść na pobocze i zacząć sobie szukać sobie potwierdzeń, że to pewnie dlatego, bo coś ze mną nie tak, no a społeczeństwo w tym nie pomaga. Wiele osób, mówi o mnie „singielka”, a jak ja się za takową nie uważałam i nie uważam. Z drugiej strony, wiem przecież, że w życiu nie warto frustrować się tym, czego nie mamy, bo szkoda czasu, ale dociera do mnie, że ta samotność mi uwiera, nie stanowi niezależności i wolności w całym jej spektrum, chociaż żyć w nieszczęśliwym małżeństwie też bym nie chciała. Może mój czas minął na to, aby się związać, może jestem już mniej atrakcyjna, nawet patrząc tak z boku, obiektywnie. Takie różne myśli krążą m i w głowie. Jednak nie chce, aby tylko one mnie wypełniały, bo mimo wszystko warto ukierunkować na coś uwagę niż rozpływać się w morzu myśli.

Co do zażyłości myślę jak Ty, ze ona się nie tworzy z samego faktu, że to mama a to tata, a to dziecko i niejako z „urzędu” się kochamy i jest nam zawsze dobrze.

Trudno być blisko z dziećmi, jeśli ma się na głowie męża alkoholika, który jako człowiek uzależniony staje się nieprzewidywalny i nieodpowiedzialny. Nie ma miejsca na coś innego, tym bardziej w tamtych czasach.
We wczesnym dzieciństwie tez mnie ominęła bliskość z moją mamą, bo emocjonalnie byłam związana z ojcem, jak wierny szczeniak byłam w niego wpatrzona i nie wiedziałam wcale, że chodzenie po pijackich knajpach z 6 letnim dzieckiem to coś złego. Tata był mądry i kupował mi zabawki, bo mnie kochał. Taka dziecięca wizja.

Czas w którym byłam z moją mamą najbliżej to był okres, gdy pojechaliśmy na spotkanie jako cała rodzina do ośrodka odwykowego- to był przełom. Mój nastoletni bunt przerodził się w coś konstruktywnego, a mama będąc w zakładzie psychiatrycznym podjęła decyzje, że nie chce być taka jak ci ludzie i zaczęła walczyć o siebie. Zobaczyliśmy, w jakim pogmatwaniu my żyjemy, jakie to wszystko jest toksyczne w tym systemie rodzinnym, ale nie da się strzepnąć tego niczym kurz z sukienki, tylko trzeba mozolnie, kawałek po kawałku odklejać niczym smoła.
Jak sobie przypomnę ile włożyliśmy wysiłki w to, aby ojca wyciągnąć z jego nałogu i jak zdaję sobie sprawę ile to kosztowało nasza mamę to momentami uznaję, że ona już wtedy nie dawała sobie z tym rady. Dlatego na terapii poznała swojego drugiego partnera i uczepiła się go mocno. Niczym zmarznięty turysta ogrzewający się przy ognisku, który przegapił moment, gdy zaczęły mu się robić już za gorąco, a poparzonych rąk nie odsuwa. Takie zatracenie czujności albo strach, że jak postawi na siebie to nie da sobie rady. Myślę, że jej ciało było bardzo wyczerpane, jej układ nerwowy zaczął odmawiać posłuszeństwa, nie dość że choroba alkoholowa męża, partnera, później choroba dwubiegunowa, do tego depresja i jeszcze choroba autoimmunologiczna.

Dla mnie to jawny dowód, ze ludzie są różni, ze mają odmienne konstrukcje psychiczne i potwierdzenie, że psycholog nie może dawać recept i gotowych rozwiązań. Terapeuta wskazuje, ale nie nakazuje, bo nigdy nie wiadomo czy pacjent będzie w stanie czegoś dokonać, a także ponieść konsekwencje i dalej żyć po zmianach.

Pogrzeb bez księdza., to dla mnie zaskakujące, że można coś takiego „odnowić”, ale dobrze, bo ludzie w różnych momentach swojego życia dojrzewają do różnych decyzji, coś na nową chcą przyjąć, coś odrzucić. Jeśli msza święta jest dla Ciebie ważna to jak najbardziej.

Filmu „Mój rower” nie oglądałam, ale jak zobaczę to podzielę się swoimi wrażeniami.

Zaczęłam się zastanawiać tez nad samobójstwem jako czymś bardziej neutralnym, a nie takim naszpikowanym przerażeniem, bo samo wypowiadanie tego słowa jest takie wzbudzające powagę i sztywność.

Przestałam odczuwać tęsknotę za mamą. Nie wiem co to oznacza, ale tak jest i to akceptuję.

Byłam w Kościele, ale trudno mi było się modlić. Nie wiem do kogo i co mam powiedzieć. Nie umiem sobie wyjaśnić swojej wizyty w takim miejscu, celowości. Siedziałam w ławce i nie mogłam się nawet skupić. Wcześniej zdarzało mi się wchodzić do Kościoła i mówić w myślach do boga, teraz wydaje mi się to jakieś nienaturalne, sztuczne.

Pozdrawiam :kwiatek: .
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez Brig » 2 lut 2013, o 23:55

Witaj
Mam 26 lat ,moja mam już nie żyje 14lat...Miałam ojca alkoholika,byłam z mamą bardzo zżyta.Pare miesięcy przed jej śmiercią nie chciałam wychodzić na dwór,bardzo lunatykowałam w nocy,nawet zadzało się tak ,ze ubierałam w nocy przez sen Jej ciuchy.Jak umarła,zawalił mi się świat czekałam tylko na to,zeby minęło sporo czasu-bo od dziecka wiedziałam ,ze czas leczy rany...Po Jej śmierci siwiały mi włosy,stałam się beksą ,a nawet odwróciły się ode mnie koleżnki chyba przez moją zmianę...Zostałam sama z ojczymem,który się rozpił,siostra zaszła w ciążę mając 16lat a ja zostałam sama sobie...Robiłam obiady,opłacałam rachunki,pracowałam i się przejmowałam piciem i długami ojczyma...A siostra potrafila powiedzieć mi,ze mnie nie kocha,ze kocha tylko tego chłopaka z którym miała dziecko...
Teraz mam 26lat i nadal tęsknie za moją mamą i czasami płaczę bo wiem,że gdyby była moje życie było by inne...Ale niestety stało się i kierowałam swoim życiem całkiem sama...

Domyślam się co czujesz,jak Ci cholernie źle i nie umiesz pojąc tej całej sytuacji...Ale pomyśl miałaś okazję sędzić przy mamie 23 lata ,a ja tylko 12ście...(nie użalam się nad sobą)...Ale zawsze mogło być gorzej tak jak mogło być lepiej...
Musisz być silna i trzymać się na równych nogach...Opowiadaj Mamie dzień,proś ją o pomoc...Ona będzie czuwała nad Tobą!!!!Rana się zmniejszy lecz tęsknota i żal już na zawsze pozostaną!!!

Przytulam i ściskam :*
Brig
 
Posty: 2
Dołączył(a): 2 lut 2013, o 21:48

Re: żałoba po mamie

Postprzez Brig » 2 lut 2013, o 23:58

Nie mam niestety zcasu przeczytać całego wątku i może moja wiadomośc jest chaotyczna.Ale chce żebyś wiedziała,że czas leczy rany i tęsknota będzie mniejsza...
Brig
 
Posty: 2
Dołączył(a): 2 lut 2013, o 21:48

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 4 lut 2013, o 22:29

Jesteś Kochana Bring :cmok: Ogromnie dziękuję za szczerość i otwartość. Wzruszył mnie Twój wpisy i jakie to zadziwiające jakie ludzkie losy są odmienne i jak jego elementy się przeplatają z życiem innych, a dzięki temu możemy w mig pojąc co ktoś czuje.
Dojrzewam coraz bardziej do napisania listu do Niej. Zresztą był czas, że pisałyśmy do siebie bardzo często. Kiedyś papierowe koperty rzucane o tak w biegu, a teraz ułożone w specjalnym kartonie listy przewiązane sznureczkami. Optyka się zmienia, coś nabiera na sile, a coś wypuszczamy i sobie leci.
Niewyobrażalne jakie to ważne, aby przeżyć żałobę, aby ona nas nie zniszczyła, jak dla mnie mocna lekcja pokory.
Serdecznie Cię pozdrawiam :buziaki: i wszystkich czytających mój wątek :heyka: gdzieś tam w szerokim świecie małych i dużych wsi i miasteczek....
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Re: żałoba po mamie

Postprzez ewka » 24 lut 2013, o 01:25

felicity napisał(a):Sprzedaliśmy mieszkanie po mamie, długo to trwało i okupione wysiłkiem, ale udało się. Kolejna nitka zostaje odcięta.

Można też inaczej - kolejna część została zamknięta. W kontekście całości, wersja druga wydaje mi się prawdziwsza. I bardziej przyjazna.

Nowy Rok obudził nowe nadzieje we mnie. Od czasu jego nie odczułam jakiegoś przygnębienia czy obniżenia nastroju. Moja kondycja jest w lepszej formie. Podejrzewam, że czas świąt robi swoje. Wypłakanie się bardzo pomaga.

Super!
Czas nam się dzieli bardzo różnie... urodziny, nowy rok, powódź, awans, wesele kogośtam, przeprowadzka, zmiana pracy, zmiana faceta, złamana noga sąsiadki.

Od wydarzenia jakiegośtam - jednak różnego, niż codzienność. Kiedy wszystko biegnie jakimśtam schematem... to i urodziny przejdą jakoś tak obok, nowy rok i noga sąsiadki.
Od nadziei jakieśtam... bo się obudziła, otworzyła... bo może coś się zamknęło, a coś otworzyło. Najważniejsze, że życie żyje!


Zaczynam sobie zadawać nowe pytania o to co dalej, co jeszcze chcę zobaczyć, dotknąć, spróbować. Zaczęła się zastanawiać nad swoim systemem wartości. Napisałam też wszystkie zalety, zrobiłam taką listę i dość odważnie wpisywałam swoje cechy.
Oglądałam też film „Siła spokoju” i czytam teraz książkę Dana Millmana, kilka wypowiedzianych sekwencji we mnie zapadło.

Jesteś aktywna Felicity! Super!

Samokrytyka dotyczy chyba samoświadomości w kontekście budowania bliskich więzi. Moi koledzy z pracy biorą śluby, a mi jest trudno i jakoś smutno, że czas mija, a ja nadal jestem sama. Łatwo zejść na pobocze i zacząć sobie szukać sobie potwierdzeń, że to pewnie dlatego, bo coś ze mną nie tak, no a społeczeństwo w tym nie pomaga. Wiele osób, mówi o mnie „singielka”, a jak ja się za takową nie uważałam i nie uważam. Z drugiej strony, wiem przecież, że w życiu nie warto frustrować się tym, czego nie mamy, bo szkoda czasu, ale dociera do mnie, że ta samotność mi uwiera, nie stanowi niezależności i wolności w całym jej spektrum, chociaż żyć w nieszczęśliwym małżeństwie też bym nie chciała. Może mój czas minął na to, aby się związać, może jestem już mniej atrakcyjna, nawet patrząc tak z boku, obiektywnie. Takie różne myśli krążą m i w głowie. Jednak nie chce, aby tylko one mnie wypełniały, bo mimo wszystko warto ukierunkować na coś uwagę niż rozpływać się w morzu myśli.

Masz rację - warto uwagę skupić na czymś. Rozpływać się nie ma co, bo jest jak jest.

Samotność dla samotnika może być całkiem fajną rzeczą. Nieprzeszkadzającą i niemęczącą. Z nie-samotnikiem już gorzej. Trudniej mu. Bądźmy dobrej myśli.


Trudno być blisko z dziećmi, jeśli ma się na głowie męża alkoholika, który jako człowiek uzależniony staje się nieprzewidywalny i nieodpowiedzialny. Nie ma miejsca na coś innego, tym bardziej w tamtych czasach.
We wczesnym dzieciństwie tez mnie ominęła bliskość z moją mamą, bo emocjonalnie byłam związana z ojcem, jak wierny szczeniak byłam w niego wpatrzona i nie wiedziałam wcale, że chodzenie po pijackich knajpach z 6 letnim dzieckiem to coś złego. Tata był mądry i kupował mi zabawki, bo mnie kochał. Taka dziecięca wizja.

Powiem Ci, że bardzo współczuję mojej mamie. I podziwiam, jak wiele rzeczy musiała pogodzić, aby to wszystko jakoś funkcjonowało. Zaradzić, zapanować, zaplanować, zorganizować. 3 dzieci przy pijącym mężu... masakra. I zadbać o poprawne i prawidłowe relacje z dziećmi.

Czas w którym byłam z moją mamą najbliżej to był okres, gdy pojechaliśmy na spotkanie jako cała rodzina do ośrodka odwykowego- to był przełom. Mój nastoletni bunt przerodził się w coś konstruktywnego, a mama będąc w zakładzie psychiatrycznym podjęła decyzje, że nie chce być taka jak ci ludzie i zaczęła walczyć o siebie. Zobaczyliśmy, w jakim pogmatwaniu my żyjemy, jakie to wszystko jest toksyczne w tym systemie rodzinnym, ale nie da się strzepnąć tego niczym kurz z sukienki, tylko trzeba mozolnie, kawałek po kawałku odklejać niczym smoła.
Jak sobie przypomnę ile włożyliśmy wysiłki w to, aby ojca wyciągnąć z jego nałogu i jak zdaję sobie sprawę ile to kosztowało nasza mamę to momentami uznaję, że ona już wtedy nie dawała sobie z tym rady. Dlatego na terapii poznała swojego drugiego partnera i uczepiła się go mocno. Niczym zmarznięty turysta ogrzewający się przy ognisku, który przegapił moment, gdy zaczęły mu się robić już za gorąco, a poparzonych rąk nie odsuwa. Takie zatracenie czujności albo strach, że jak postawi na siebie to nie da sobie rady. Myślę, że jej ciało było bardzo wyczerpane, jej układ nerwowy zaczął odmawiać posłuszeństwa, nie dość że choroba alkoholowa męża, partnera, później choroba dwubiegunowa, do tego depresja i jeszcze choroba autoimmunologiczna.

Trudne, ciężkie życie.

Filmu „Mój rower” nie oglądałam, ale jak zobaczę to podzielę się swoimi wrażeniami.

Polecam! I z opinii samego Urbaniaka - rola pomogła mu uporządkować swoje sprawy w życiu prywatnym. Coś mu uświadomiła. Także ważne rzeczy dzieją się w każdym wieku.

Zaczęłam się zastanawiać tez nad samobójstwem jako czymś bardziej neutralnym, a nie takim naszpikowanym przerażeniem, bo samo wypowiadanie tego słowa jest takie wzbudzające powagę i sztywność.

To dobrze. Zyskujesz dystans i szersze spojrzenie.

Przestałam odczuwać tęsknotę za mamą. Nie wiem co to oznacza, ale tak jest i to akceptuję.

Tutaj też powiem - to dobrze. Że przestałaś i że akceptujesz. Ona na pewno nie chce, abyś się cały czas dręczyła.

Byłam w Kościele, ale trudno mi było się modlić. Nie wiem do kogo i co mam powiedzieć. Nie umiem sobie wyjaśnić swojej wizyty w takim miejscu, celowości. Siedziałam w ławce i nie mogłam się nawet skupić. Wcześniej zdarzało mi się wchodzić do Kościoła i mówić w myślach do boga, teraz wydaje mi się to jakieś nienaturalne, sztuczne.

Niby nienaturalne, niby sztuczne... a jednak coś (Coś, Ktoś) Cię tam zaprowadziło. Myślę sobie... nie kop siebie za tę nienaturalność. Ma przyjść coś więcej, to przyjdzie. Ważne, że nie skreślasz.

Pozdróweczka. I aby do wiosny!

:kwiatek2: :kwiatek2: :kwiatek2: :kwiatek2: :kwiatek2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Re: żałoba po mamie

Postprzez felicity » 9 mar 2013, o 21:46

Ostatni tydzień byłam na zwolnieniu lekarskim i bardzo dużo spałam, dawno nie byłam taka odprężona, wypoczęta jak teraz. W ogóle my kobietki cudujemy z kremami, maseczkami, kosmetyczkami a czasem zapominamy ile daje nam taki zdrowy sen. Czytałam artykuł na temat zmęczenia i pomyślałam sobie, że faktycznie proporcje są bardzo ważne w życiu. I też jak się nad tym zastanowię to dochodzę do wniosku, że nie warto poprzestawać się na jednej sferze.

Daję sobie czas na szukanie jasnych stron życia. Nie można zatapiać się w rozmyślaniach i wspomnieniach przez długie lata. Myślę, że to co się wydarzyło warto uporządkować, przeżyć i puścić. Nabieram przekonania, że martwienie się „na zapas” jest zgubne i nie jest to nic innego jak marnotrawienie energii życiowej w codziennych dniach, w których mamy tyle możliwości jeśli tylko zechcemy je zobaczyć.
Ostatnio zastanawiam się co jest ważne i nie mam wątpliwości, że nastawienie do świata, życzliwi ludzie, przyjemności dnia codziennego, szacunek do swojego ciała, aktywność zawodowa, rozwój osobisty.

Ostatnio myślę o tym, że śmierć jest bezwzględna, przychodzi, kiedy chce zabiera, kogo chce i jak chce. Nie pyta o nic i nasze chcenie, strachy nie są brane pod uwagę, więc po co dyskutować? Jak zaczynam tak patrzeć na odejście z tego świata mniej się boję

Żałoba trwa rok, dwa lata…różnie u różnych osób, bo dużo jest czynników, które na to wpływają. Ponad rok temu poznałam kobietę, której córka popełniła samobójstwo i od 6 lat nie ruszyła rzeczy i jej pokoju w nim. Czasem myślę o tej kobiecie jak sobie radzi. W takim silnym procesie łatwo zboczyć, schować się, przestraszyć i zblokować. Nie wiem czy w poradniach psycholodzy są przygotowani do takiej formy pomocy, czy taki człowieczek faktycznie zostaje z tym sam nie licząc najbliższych osób o ile takowych ma obok. To tylko taka refleksja.

Co do żałoby to czuję, że odwaliłam kawał roboty. Wyraźnie czuję, że to co się ułożyło w mojej głowie zaczyna się utrwalać. Jednak nie mam poczucia, że to coś definitywnie skończonego, bo układanie myśli, budowanie swojej tożsamości i kształtowanie relacji z innymi trwa do końca, życia- tak już jest. Sama nie wiem czy u mnie jest to taki koniec procesu, ale nawet nie czuję potrzeby się dowiadywać ile do końca jeszcze czasu mi zostało, przestało mieć to dla mnie znaczenie po prostu. Sam fakt, że doszłam już tutaj jest dla mnie dużym osiągnięciem, bo wielokrotnie miałam wątpliwości, zamęt, zwątpienie w różnych proporcjach i natężeniu.
Doświadczanie straty to jeden z elementów życia, jest w nie wpisany i bez śmierci nie ma życia, bo nawet jak „rozpadłam się” się na kawałki to teraz jestem i nadal istnieję, inna odmieniona, ale to dobrze. Jestem teraz mądrzejsza i dojrzalsza. Nie pozwoliłam, aby rozpacz się rozlała się we mnie tylko swobodnie przepływała.
To zasługa moja, ale i Twoja Ewka :buziaki: , bo byłaś dla mnie w czasie tego okresu wsparciem. Mam takie predyspozycje indywidualne co do samoświadomości i dzięki temu jest mi może trochę łatwiej, ale i tak mam w sobie przekonanie, że bez tego forum, bez żywych ludzi wokół jest często dłużej i ciężej.
Zwykłe dziękuję to za mało w moim odczuciu i chciałabym coś Ci przesłać od siebie o ile na to mi pozwolisz. Zastanów się ze spokojem czy chcesz ode mnie coś otrzymać. Nie myśl proszę o tym w kategoriach co i jak wypada, po prostu taki rodzaj wymiany. Jeśli mimo wszystko będziesz chciała inaczej to uszanuję Twoją decyzję. Podejrzewam, że i tak wyczuwasz o co mi chodzi.


Serdecznie pozdrawiam :kwiatek: do do usłyszenia :heyka: bo ja jutro z rana będę wypatrywać wiosny....
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 22 gości