Myślę, że dla Ciebie ważne i bardzo pomocne było to, że dotąd miałaś sympatycznych ludzi obok siebie. I właśnie wspólna (jak mówisz) z nimi codzienność w okresie żałoby może sprawiła, że było łatwiej… choć wcale nie twierdzę, że łatwo. Mam nadzieję, że w swoim nowym domu czujesz i będziesz się czuła coraz lepiej. I przestrzeń nie będzie pustką… a przestrzenią, oddechem, azylem. Powiem Ci, że ja lubię być sama ze sobą, więc nie wydaje mi się to straszne.
.Wzrastanie jednak odczuwam. Moje zmiany w sposobie myślenia, patrzenia na świat, wartościowania wielu rzeczy. NIe wiem na ile jest to związane z wiarą, duchowością, a rozwojem psychologicznym, ale proces odczuwam
Bardzo fajnie! To wielki skarb! Wiele rzeczy może się na pozór wydawać śmiesznymi, bezsensownymi, przerażającymi i nie wiadomo, gdzie je włożyć, żeby nie zwariować… ale gdy zaczynamy szukać i drążyć – szufladki się otwierają. No fajne to są rzeczy i na pewno warte niekończących się przemyśleń... i zawsze odkryje się coś nowego. To jak studnia bez dna.
Nie wiem jak się rozpoznaje koniec żaloby, może to tym, że emocje już nie są takie silne i intensywne jak wcześniej i będę umiała mówić o tym co się stało z większym spokojem?
Chyba tak właśnie.
Dość intensywnie żałobę po mężu przeżywała ostatnio moja koleżanka z pracy (w grudniu minął rok). Pierwsze pół roku było straszliwe… potoki łez, gdy w rozmowie wspominała cokolwiek z nim związane. Potoki łez w domu „w poduchę”. Nawet namawiałam ją na wizytę u psychologa, bo jakoś nie wyglądało, że się z tego wyplącze… a jednak się wyplątała. Od drugiej połowy zaczynało być lepiej i teraz wygląda, że jest ok. Oczywiście, że ma chwile nawrotów… no ale to są tylko chwile i nic niepokojącego chyba już w tym nie ma. Czas. Po prostu czas. Działa magicznie.
Te dni rocznicowe, czy dzień urodzin, imienin… no na pewno sprzyjają takim nawrotom, ale to jest naturalne. Jutro jest rocznica śmierci mojego taty. Pewnie, że wracają wspomnienia. Te lepsze i te gorsze. To taki dzień pamięci. Myślę, że dobrze jest, kiedy tak trochę to celebrujemy… bo dzięki temu oni będą ciągle w nas żyli… póki my żyjemy. Potem będą żyli w naszych dzieciach, a potem w dzieciach naszych dzieciach. I w fotografiach. I w przekazanych opowieściach. Wydaje mi się, że to taka prawidłowość prawidłowa i potrzebna. Najtrwalsza? Trzęsienie ziemi zniszczy cmentarzysko i może nawet ślad nie zostanie… to co w głowie i pamięci - zostanie. I w tym, co zrobimy w swoim życiu - ilu przygarniemy, a ilu odtrącimy. Oj, jakoś filozoficznie mi się zrobiło
Apetytu nie umiem określić. Brak mi bodźca, jakiegoś pozytywnego wydarzenia w życiu, które go rozbudzi. Być może przyjdzie to naturalnie i nagle zdam sobie sprawę, że wróciłam do swojego życia.
Tak się na pewno stanie, Felicity. Bądź więc uważna, bo może niekoniecznie będzie to coś spektakularnego… może to być też jakiś drobiazg, jakaś chwila, jakieś wzruszenie. Myślę, że właśnie tych drobniejszych prezencików mamy całe mnóstwo, a przez zabieganie i brak uważności przechodzą nam koło nosa. Jakbyśmy nie umieli wyciągnąć po nie ręki.
Brak kontroli to dla mnie to, że może się wydarzyć dosłownie wszystko w moim życiu, niezależnego ode mnie, nawet to czego sobie nawet nie umiem wyobrazić dzisiaj może sie wydarzyć niespodziewanie.
Racja, może się wydarzyć. Dlatego w takim ujęciu tę kontrolę (to moje zdanie) trzeba sobie chyba odpuścić. No bo po co się skupiać na czymś, co i tak jest poza nami? Nie lepiej siłę skierować w to, co jest od nas zależne, co coś wnosi w nasze życie? Coś konkretnego? A na to spoza nas się po prostu otworzyć i to przyjąć? Że jest, jakie jest? Przyszło, bo miało przyjść? A ja na to wpływu nie miałam i nie mam? Mam wpływ jedynie na dobre „zagospodarowanie”… no i tutaj skieruję swoje siły. Na pewno się przydadzą. I to będzie konkret.
W ostatni piątek skończyła prowadzenie 1 grupy i zaczynam 2 grupę. Zakończenie wypadło fantastycznie
No super! Brawo! Usatysfakcjonowana? No na pewno. Kawał dobrej roboty zawsze przynosi satysfakcję.
Masz rację – ludzkie historie są niesamowite. I tak różne…
Do miłego!