To absurdalne, ale ostatnim razem miałam taki stan łączności ze światem, jak wyszłam od kolegi, który mi postawił tarota. Wyszłam od niego wtedy i poszłam do lasu, położyłam się na ławce i patrzyłam w niebo z wiarą, ze jeszcze coś dobrego mnie czeka w tym życiu. Mówił różne rzeczy i przyjemne i nieprzyjemne, ale ja byłam przepełnioną nadzieją. Takie przeświadczenie, że żyję po coś. To było ze 3 lata temu.
Wobec tego co nas spotyka...to jest coś co mi się przewartościowało w głowie po śmierci mamy. Dla mnie to rodzaj akceptacji tego co mnie spotyka, nie walczenie, nie bunt tylko otwarcie się na to co życie przynosi. Jest to też świadomość tego jak mało jesteśmy jako ludzie kontrolować. To takie odmienne od mojej wcześniejszej postawy. Jakbym w myśl modlitwy o pogodę ducha zaczynała intuicyjnie wyczuwać co jest ważne a co nie. to jest takie nowe i świeże myślenie, że nie wiem jak będzie to się formułowało dalej. Dużo się zmienia mi w głowie.
Nie chce mi się już spotykać z ludźmi, którzy nie rozmawiają tylko pieprzą. Relacje z innymi nabierają innych smaków.
O ten balans najtrudniej
Samotność- po raz pierwszy się jej wystraszyłam. Mimo tego wiem, że ode mnie zależy czy się zakopię w tym roztkliwianiu czy pójdę dalej. To wymaga odwagi.
Nie mam partnera i chyba obudziło się we mnie pragnienie, że chce mieć kogoś bliskiego, tworzyć z kimś więź . Alkoholizm ojca i samobójcza śmierć mojej mamy nie może być usprawiedliwieniem czy wymówką.
Nadal czuję się obok ludzi, nawet jak jestem na koncercie i otacza mnie tłum to zachowuję się według znanego kanonu,a czuję inaczej. Proces żałoby trwa. i co jeszcze to to, że pewne emocje słabną, nie czuję tak silnego żalu jak wcześniej i ostatnio- tydzień temu- zdarzyło mi się roześmiać tak z głębi ciała, z brzucha. Inaczej czuję, poszerzył się we mnie obszar wrażliwości. Ostatnio w przychodni widziałam parę staruszków jak sobie poprawiali szaliki i to mnie rozczuliło. Widzę też koleżankę z pracy jak bryluje w kreacji kogoś kim nie jest i wydaje mi się jeszcze bardziej daleka i obca niż do tej pory.
Obserwuję też jak czas płynie i zastanawiam się co dla mnie teraz jest celem na dalsze dni, tygodnie i lata. Jak o tym myślę czuję więcej spokoju niż wcześniej. Właśnie takiego odprężenia mi potrzeba, aby to co ma się ułożyć poukładało się jak należy.
Pokora- tego mi brakowało, takiego porządnego solidnego klapsa na dupę i go dostałam od losu.
Porównania są faktycznie obciążające jak patrzymy na tych co mają więcej i są wyżej, jednak w chwilach starania się o kredyt trudno myśleć inaczej, gdy walczy się o zdolność w banku, aby się "usamodzielnić" z jednej strony, ale i związać z kredytem na długie lata. Wyprowadziłam się z domu jak miałam 17 lat, najpierw internat, później mieszkałam na stancjach, w akademiku i wynajmuję mieszkania od kilku dobrych lat. Naprawdę trudno nie ulec pokusie porównań, gdy w pracy ludzie mają ustabilizowaną sytuację bytową.
Znalazłam w książce " Noc szybko nadchodzi" informacje o tym jak to osoby chore na depresję umówiły się na telefon jeśli której z nich będzie gorzej to zadzwoni. Para przyjaciół o silnym poczuciu więzi, zrozumienia, przegadanych godzinach o sobie świecie i życiu, a i tak okazało się, ze to nikła gwarancja, bo mężczyzna odebrał sobie życie. Nawet jeśli chcemy ochronić kogoś przed najgorszym to są granice, których i tak nie przekroczymy, bo jest coś takiego jak ludzka wola. Kombinowałam na różne sposoby, co można byłoby zrobić, co zaniechaliśmy, ale i tak nie wiem czy to miało znaczenie.
Przede mną Wigilia, nie lubiłam tego święta, a teraz tym bardziej jest ono dla mnie miernikiem rozpadu naszej rodziny. Jeszcze nie podjęłam decyzji, ale nie chce jej obchodzić, w ogóle z nikim i nigdzie.