Dziwnie się dziś to wszystko wspomina, dziwnie się o tym pisze...
Latami zapadałem się w sobie, czując się coraz gorzej, coraz smutniej popadając w nienawiść do wszystkiego wokoło. Nienawidziłem świata, ludzi a przede wszystkim siebie.
Być może ze względu na samobójstwo ojca pomysł na odebranie życia własnoręcznie wydawał mi się obrzydliwy i godny pogardy, ale faktem jest, że żałowałem, iż się urodziłem. Największym moim marzeniem było po prostu nie obudzić się.
Na zewnątrz oczywiście wyglądało wszystko normalnie. Ok, jakaś dziwaczność mojej osoby była chyba postrzegana, ale bardziej na zasadzie ekscentryzmu, niż czegoś, co może niepokoić. Znajomych zawsze miałem wielu, na towarzystwo nigdy narzekać nie mogłem, choć ogólnie czułem się bardzo inny, wyobcowany, jakbym spoglądał na świat przez szybę bez poczucia bliskości, bez poczucia jedności ze światem, bez poczucia zakorzenienia.
Po iluś latach ciężko jest mi dokładnie opisać siebie i to co czułem.
Od dzieciństwa miewałem okresy obniżonego nastroju połączone z objawami somatycznymi. Drętwienia obszarów skóry, ucisk w głowie, szczękościski, ogólna nerwowość, skoki nastroju, ogromna utrata koncentracji, problemy z pamięcią. Pojawiały się chwile, gdy nie mogłem spoglądać wokół siebie, tylko pod nogi, bo natłok elementów mnie przytłaczał. Miałem wrażenie patrząc np. na drzewo, że naraz widzę wszystkie liście i każdy z osobna i ta ilość mnie ogłuszała... W ciągu kilku sekund potrafiłem od normalnego, ok nastroju popaść w przerażający dół...
Itp., itd.
Z tym, że w nastoletniości takie coś pojawiało się raz na kilka miesięcy, na parę dni i mijało. Ciężko się wtedy uczyło, ciężko podejmowało jakąkolwiek aktywność, ale to przechodziło. Przechodziło, ale po coraz dłuższych okresach i wracało coraz częściej. Ostatnim razem trwało to półtorej roku.
Czując się bardzo źle – i psychicznie i psychicznie zacząłem szukać. Sam nie wiem czego – jakiejś wiedzy. Zawsze uważałem, że alkoholizm ojca mógł być powodem moich problemów – tak, jak każda patologia rodził coś złego. Ale nie potrafiłem tego konkretyzować, nazywać.
Trafiłem na Psychotekst i wylałem się. Trafiłem dobrze. Moje wpisy wtedy były szeroko komentowane i sporo wiedzy się pojawiło.
Przełomem był mail od doskonale znanej tu osoby
. W szoku czytałem, jak nieznana mi osoba opisała moje życie w szczegółach. Oczywiście ideami, schematami, mechanizmami – ale w szczegółach.
I myśl o tym schematyzmie była dla mnie motorem. Do poznawania, działania. Zacząłem obserwować siebie, otoczenie, zacząłem sporo czytać.
To, co wydawało mi się nienormalne łatwo mi było identyfikować, jedna wiedza generowała inną. Trudniejsze było określenie tego, co normalne – tutaj literatura dla DDA i o DDA to za mało. Zacząłem szukać w psychologii, socjologii, filozofii a nawet w zachowaniu zwierząt, fizyce itd.
Doszedłem do wniosku, że iluzji nie da się uniknąć. Prawda to jakiś konstrukt wynikający z obserwacji, dziedziczenia wiedzy, kultury itd. Skoro to jakiś konstrukt, może iluzoryczny – to przecież został jakoś wypracowany. A równie dobrze można sobie wypracować iluzje pozytywną.
Pojawia się taka gra pomiędzy interpretacjami a tym, co się uznaje za prawdę.
Nie wiem, czy jest jakaś inna możliwość zaspokojenia subiektywnego poczucia prawdy, niż poczucie spójności. Sensu.
Stary ja to była konstrukcja, która nie do końca była jednością. Maski, mechanizmy obronne, traumy – to wszystko istniało tylko dzięki przeszłości. Nie ja byłem spoiwem jedności siebie samego a rany zadane przez alkoholizm ojca. Czyli spoglądanie w siebie, szukanie czegoś poza tym, co znałem dotychczas mogło ewentualnie doprowadzić mnie do pewnych podstaw, do twierdzeń bazowych.
Po czasie okazało się, że to czym się określałem przecież było dla mnie bardzo dolegliwe. Wstyd bycia sobą, tajemnice, nieśmiałość, wewnętrzny gniew, kolaps w samego siebie, poczucie odmienności, niechęć do ludzi, poczucie przyciągania przez nieszczęścia, problemy jawiły mi się, jako narośle, obciążenia, swoisty rodzaj kalectwa. Było mi z tym źle, więc należało się tego pozbyć.
Wiedza, jak działają emocje, że jedne mogą się jawić w zastępstwie innych pozwoliły mi na przyglądanie się z bliska sobie i temu, co we mnie zachodzi.
Miałem kiedyś skłonność do ogromnego masochizmu w ocenianiu siebie, w rozdrapywaniu ran i w grzebaniu w sobie. Odkryłem, że to jest kontrolowane. Zupełnie czym innym było rozmyślne napawanie czymś bolesnym a zupełnie czym innym, gdy bolesna myśl nadchodziła znienacka. Kiedyś wreszcie trzeba było pozwolić światu na dzianie się.
Świat się dzieje, ja się dzieję, ludzie się dzieją.
Nie ma dla mnie w tym nic celowego, mistycznego ani wielkiego.
Są konsekwencje, zależności, wyniki i interakcje.
Ale hm... równie uprawnionym stwierdzeniem jest, że gwiazdy określają nasz los, jak to, że my określamy los gwiazd.
Wszystko wpływa na wszystko.
Więc i ja mogę, ja potrafię.
Nieraz zarzucano mi nadmiar analityczności – ale to mi pomagało.
Nie interesują mnie gotowe rozwiązania – afirmacje są może pomocne, ale wedle mnie dla ludzi bezrefleksyjnych. Tak, aby zrobić pozytywne pranie mózgu wpływając na skutki a nie na źródła.
Interesowało mnie, „jak to wszystko się kiwa”...
Nie ukrywam – po rozgrzebaniu wszystkiego było jeszcze gorzej.
Ale warto było.
Wiedza, świadomość, poznanie.
Szukanie pozytywów tam, gdzie niby ich nie widać. Jeżeli popełniam błąd, to przyglądam się dlaczego go robię.
Nie zwalam winy na pecha – patrzę na swój udział. Ale też mam prawo do ocen.
Bardzo przydatnym dla mnie pojęciem jest nietzscheański resentiment. Co się kryje za opiniowaniem, wygłaszaniem racji i poglądów? Jest tu kupa wiwisekcji, operowania ostrzem w ranie i udowadniania sobie manipulowania faktami. Przydaje się to do oceny, czy spogląda się z pozycji oddolnej, czy odgórnej na sytuacje i zdarzenia. Np. jeżeli czuję do kogoś niechęć, to dlatego, że ktoś mnie zranił mając rację, czy dlatego, że rzeczywiście ta osoba jest dla mnie wstrętna z powodów, które są słuszne? Kolejnym krokiem jest poradzenie sobie z tym – czy warto jest zatruwać się niechęcią. Czy warto jest zatruwać się negatywami.
Albo, gdy mam jakieś przekonanie na temat jakikolwiek – czy tak rzeczywiście sądzę, czy zbudowałem konstrukcję, która ma na celu zaspokojenie moje próżności?
Nie trzeba się spieszyć. Warto jest słuchać, warto zapoznać się z przeżyciami innych ludzi. Od tego są grupy dla DDA, od tego są psychologowie. Takiemu na kasę chorych nie mam nic do zarzucenia – wręcz przeciwnie.
Czy stałem się mądrzejszy? Nie mam pojęcia...
Czuję się lepiej...