Nie wykluczam tego, Jaga. Niestety teraz wiem, że pojawienie się na horyzoncie innej osoby wcale nie wiązała się z moim całkowitym wyjściem z tego uzależnienia. Mam wrażenie, że balansuję między totalnym uzaleznieniem od niego a jakąś tam swobodą. Jak taka sinusoida. Już byłam wręcz pewna, że mnie nie ruszy nic z jego strony. A ruszyło pierwsze w naszej relacji wyznanie miłości z jego strony powiedziane osobiście. I chyba własnie te słowa spowodowały, że już niczego nie jestem pewna. Ale masz rację - obawiam się, że podświadomie tego właśnie chciałam, w końcu zawsze marzyłam o tym, żeby on mnie pokochał. I mimo że wiem, że on wcale mnie nie kocha, że to tylko gra, to mam wrażenie, że znowu znalazłam się w punkcie wyjścia. Mimo że go olewam, to znowu zaczyna boleć. A gdy patrzę się na tego obecnego...to nie wiem czy się cieszyć, że los mi zesłał kogoś kto naprawdę o mnie dba i mu zależy na mnie (przynajmniej póki co) czy płakać, że nie umiem się tak samo jak on zaangażować. Chyba się rozpędziłam. Ale chyba też miałam kolejną nadzieję, że inny facet mnie wyrwie z tamtego błędnego koła. I znowu przejechałam się na swojej naiwności.
Brakuje mi bardzo terapii. Już nie mogę się doczekać jak od września na nią wrócę. Mam tyle do opowiedzenia swojej terapeutce. Ale tyle złamałam swoich postanowień, że aż mi wstyd. Np. to, że nie będę z nikim się spotykała dopóki nie ułożę sobie życia. Uświadomiłam też sobie, że to strasznie egoistyczne z mojej strony, że traktuję facetów jak "narzędzia" do leczenia moich lęków, np. przed samotnością,porzuceniem i kompleksów. I coś jeszcze przemknęło mi przez głowę. Że nie potrafię być sama, bez jakiegokolwiek związku. Od jakichś 3 lat nie mam żadnej przerwy w związkach. Z jednego zawsze wskakiwałam w drugi. Przynajmniej emocjonalnie. Czasem nawet próbowałam ciągnąć kilka srok za ogon. 2 razy zdarzyło mi się zdradzić. Z jednej strony zdaję sobie sprawę, że to jest coś karygodnego, ale - co najbardziej mnie przeraża i czego się wstydzę - nie mam wyrzutów sumienia o to. Mimo że wiem, że to było coś złego, to nie odczuwam tego. Tymbardziej, że obydwie zdrady odbyły się z moją pełną świadomością, że właśnie zdradzam. Nie chcę takiego chłodu i podejścia w sobie Gdy sobie to przypomnę, to czuję się jak jakaś wyrachowana, zimna s*ka. Czuję się jakbym czasem sama pchała się w ramiona facetów. Mimo że tylko z jednym do tej pory spałam, mimo że czasem staram się nie okazywać ogromu swojego przywiązania, to ono jednak jest. Uświadomiłam też sobie, że na każdego faceta, którego poznaję od razu zaczynam patrzeć w kategoriach "czy mogłabym z nim być?" albo co gorsza "jak mogę zwrócić jego uwagę?". Mimo że w zachowaniu nie jestem raczej natrętna, to tak właśnie się czuję. Że kiedy wymknie mi się spod kontroli takie myślenie to zacznę się zachowywać jak jakieś zwierzę... To mnie przeraża.