My dzieci po przejsciach...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Postprzez joanna79 » 8 kwi 2009, o 17:40

---------- 16:08 08.04.2009 ----------

Hmmmm....nigdy nie sadzilam, ze mam jakis problem w zwiazku z tym, ze jestem dzieckiem alkoholika...

Ale w tym roku koncze 30 lat i zaczelam sie zastanawiac dlaczego praktycznie moje zycie do dnia dzisiejszego jest uwiklane w stos problemow, komplikacji, niesamowitych dwuznacznosci, niepowodzen i cirpienia.... zaczelam szukac, czytac.... i dotarlam tutaj..... to niesamowite, ze tyle lat gdzies tam w srodku mnie siedzi jakis maly diabelek,ktory nie pozwala mi byc szczesliwa...ze tak naprawde, cale zycie walcze sama ze soba a nie z przeciwnosciami losu....

Ciesze sie, ze tu dotarlam, bo moze jakos wspolnie wyjdziemy na prosta... :) na co z reszta strasznie licze, bo mam wielka ochote byc w koncu wolna, kochac innych i siebie bez "toksyn"...

---------- 16:46 ----------

Kiedys ktos spytal mnie o moj dom, dziecinstwo....

Ciezko odpowiedziec na takie pytanie jesli widzialo sie tylko w domu alkohol, bijatyki, awantury i policje... bylam z rodzenstwa najstarsza wiec sadzilam, ze ja musze zrobic wszystko zeby bylo lepiej... super stopnie, chodzenie w jednych butach i tych samych ubraniach pare sezonow...nie wymagac niczego wiecej jak tylko kromke chleba...pracowac w domu za wszystkich... nie miec marzen, hobby... usmiechac sie ciagle i zawsze... nie czuc glodu kiedy w szkole wszyscy jedli...

choc nie bylismy biena rodzina ciagle nie bylo pieniedzy....

strasznie sie cieszylam, jak przychodzili do nas goscie. Ale jednoczesnie mialam lek,ze pare godzin i bedzie jak zawsze pieklo...

Jak dostalam 4 w szkole, to pytano mnie w domu dlaczego nie piatke... nigdy nie bylam wystarczajaco dobra...

W liceum postanowilam, ze musze moje zycie bedzie inaczej wygladalo... mialam dziewietnascie lat wyprowadzilam sie z domu z jedna torba...poszlam do pracy, zaczelam studia, slub, wynajete mieszkanie....


30 lat, a moje studia jeszcze nie skonczone, rozwiodlam sie po 1,5 roku, zmienilam prace 100 razy... generalnie czuje sie jak wtedy gdy mialam 19 lat... mimo iz minelo tyle lat od tamtego momentu, mam wrazenie, ze ciagle stoje na progu mojego rodzinnego domu i COS nie pozwala mi z niego wyjsc....

---------- 17:00 ----------

Nie palilam 23 lata teraz paczke dziennie... nie mam przyjaciol,zyje z dnia na dzien... najgorsze, ze nie mam celu w tym moim pogmatwanym zyciu... wszystko co zaplanuje legnie w gruzach... pomyslicie, ze sie nad soba uzalam...nie, to fakty... dotarlam do momentu w zyciu, w ktorym stwierdzilam, ze wcale nie jestem twarda kobieta, ktora sobie swietnie radzi w zyciu jak wszyscy mowia.... jestem slaba istotka, ktora walczy z wiatrakami i w koncu sobie to uswiadomila...

Uswiadomila sobie jeszcze cos... ze niczego nie da sie na sile... ze trzeba sobie "pozamiatac" w glowie zeby bylo lepiej...

Usiadomila sobie tez, ze nie ma zielonego pojecia jak to zrobic...

---------- 17:20 ----------

Czulosc....nie doznalam tego w domu...

Komplement...natychmiast jestem nieufna i zastanawiam sie o co mu chodzi...

Uczucia...nie potrafie o nich mowic, i to powoduje, ze trace znajomych, przyjaciol, kolejnych partnerow...

Nerwy... reaguje nimi na wszystko co sie w moim zyciu dzieje...raniac innych a najbardziej siebie...

Milosc... jeszcze nie odkrylam czym ona jest...

Pomoc...nie potrafie jej brac od innych, poniewaz ciagle uznaje, ze to okazanie bezradnosci, ze poradze sobie we wszystkim sama, bo tak trzeba...

Mezczyzna...to ten zly, nie mozna mu ufac...chce tylko jednego...wczesniej czy pozniej mnie zostawi...nigdy mnie nie rozumie...

Przyjaciele...pojawiaja sie tylko wtedy gdy czegos chca...

Zaufanie...mysle, ze nawet sobie przestaje ufac...

Matka... wiem jaka powinna byc, ale nie byla...

Przyszlosc... boje sie jej...

Dom... zymykam sie w nim bo mysle ze to rozwiaze moje problemy, da mi cisze i ukojenie...ale tak nie jest...

Samotnosc...przez dluzszy czas myslalam ze to rozwiazanie, ale dzis wiem, ze tak nie jest...

---------- 17:40 ----------

BOG... to wszystko co mam...
joanna79
 
Posty: 7
Dołączył(a): 8 kwi 2009, o 15:39
Lokalizacja: ch

Postprzez Księżycowa » 8 kwi 2009, o 22:29

Joanno tak jakbym czytała o swoich uczuciach. I wiesz czasem dochodzę do wniosku, że już nigdy tego nie zmienię, że to moje przekleństwo tak naprawdę oszukuję się myśląc, że coś tam można zmienić. Czasem czuję jak wszystko mnie przerasta. Teraz jeszcze mam taki słaby okres... ech czuję się nic nie warta, bezwartościowa i bardzo chcę to zmienić, ale się boję... Nie wiem czego, ale uczucia jakie opisywałaś identyczne. Trzymajmy się więc razem.

Ja od jakiegoś czasu zastanawiam się nad założeniem takiego zeszytu, gdzie będę mogła zapisywać wszystkie pozytywne rzeczy, o których dowiem się na terapii i starać się w nie wierzyć... A najgorsza jest świadomość, że mogłabym wykorzystać w różny sposób czas, osiągnąć tyle a ja muszę uczyć siebie szacunku do własnej osoby i podnoszenia swej samooceny, co zaczyna się wydawać coraz trudniejsze. I przyznam szczerze, że jest mi przykro, że nie mam żadnych osiągnięć na swym koncie z wyjątkiem dyplomu ze szkolenia. Czuję się po prostu żałosna...
Księżycowa
 

Witaj!

Postprzez joanna79 » 8 kwi 2009, o 22:52

Twoj list mowi mi, ze nie jestem sama... :)

Ty chodzisz na terapie, a ja jestem sama z tym wszystkim...na grupowa terapie jakos nie bardzo mogeisc, poniewaz nie mam ochoty na wysluchiwanie wielu problemow innych ludzi...nie mam na to miejsca w glowie i sily....a indywidualna...chyba nie jestem gotowa otwarcie i twarza w twarz rozmawiac o najciemniejszej czesci mojego zycia...

Nie mam juz pomyslu jak sie z tym wszystkim uporac....
joanna79
 
Posty: 7
Dołączył(a): 8 kwi 2009, o 15:39
Lokalizacja: ch

Postprzez Księżycowa » 8 kwi 2009, o 23:07

Jeżeli chodzi o terapię to śmiało mogę powiedzieć Ci, że nigdy nie będziesz czuła gotowości. Na terapię, obojętnie czy indywidualną czy grupową, trzeba po prostu pójść. To taka nasza sfera życia, że nigdy nie będzie gotowości. Wiem to po sobie. Terapia uczy Cię otwartości, ona ma Cię do siebie przygotować... Na Twoim miejscu zdecydowanie poszłabym na żywioł. Zrobiłam to i jestem z tego posunięcia naprawdę dumna i z terapii zadowolona. Myślę nawet o grupowej, bo czuję potrzebę poznania ludzi, którzy będą mnie rozumieli, będą znali moje problemy i uczucia bez większych wysiłków ich przedstawiania, bo przecież przeżywają to samo. Ja uważam na przykład, że z problemów innych można wiele wniosków wyciągnąć, poczuć, że jest więcej ludzi o poszarpanych emocjach. Ale to są indywidualne odczucia. Nie musimy mieć takich samych... Ale naprawdę namawiam Ciebie bardzo na terapię. Pomaga i nie będziesz żałowała tego posunięcia... Uwierz...


Mimo terapii czuję się bardzo samotna. Życie na co dzień jest brutalne a teraz ponakładało mi się wszystko. Wyszłam z toksycznego związku, który mnie wyniszczał. Mimo wszystko czuję brak tego faceta, to chore... Do głowy przychodzą mi same najlepsze wspomnienia, że w końcu stwierdzam, że może być obojętnie jaki byle był... Kilka razy nawet prawie się odezwałam. Na szczęście udało mi się powstrzymać... Czuję się po tym wszystkim okropnie. Rzuciłam prawko, rzuciłam szkołę. Odeszła wiara we wszystko a najgorsze jest to, że w siebie najbardziej.

Najtrudniej nauczyć mi siebie kochać i uwierzyć, że coś potrafię, że mogę być w czymś dobra... Potrzebuję rozmowy, jakiegoś porządnego kopniaka i poczucia wsparcia i bezpieczeństwa a przede wszystkim nadziei a najgorsze, że nie mam z kim tak porozmawiać

Pozdrawiam Cię ciepło i mam nadzieję, że wszyscy się tu jakoś wspomożemy. To forum mi bardzo dużo daje
:pocieszacz: :(
Księżycowa
 

Postprzez melody » 9 kwi 2009, o 19:16

Przerwane dzieciństwo jest jak stale jątrząca się rana. I potrzeba strasznie dużo uważnej czułości ofiarować człowiekowi, aby miał on gotowość do wyczyszczenia emocjonalnych okaleczeń. Później dopiero zaczyna się proces gojenia...

Wyrwałaś się z domu, zaczęłaś żyć samodzielnie, wyszłaś za mąż i miałaś prawo czuć, że piętno bycia dzieckiem alkoholika Cię nie dotyczy.
Zrobiłaś dla siebie bardzo dużo; tak dużo, że aby to znieść musiałaś zdusić w sobie ta małą dziewczynkę, która teraz domaga się Twojej uwagi.

Wtedy nie miałaś wyjścia. Teraz jesteś dorosłą kobietą i to od Ciebie zależy, co zrobisz z tym, co kiedyś zrobiono z Tobą. To trudne, wiem.
Nie musisz być z tym sama i to forum może dać Ci poczucie, że nie jesteś. Ale pamiętaj, że to jest wirtualna grupa wsparcia, która choć może być bardzo wspierająca, to nie jest to psychoterapia. Tutaj nie przepracujesz tego, na czym Ci zależy. Pomyśl, czy w związku z tym, to Ci wystarczy.

Mówisz, że nie czujesz gotowości na to, by z kimś otwarcie porozmawiać twarzą w twarz. Rozumiem to i chcę Ci powiedzieć tylko tyle - nie katuj się tym; aby zacząć psychoterapię, nie trzeba mieć w sobie takiej gotowości, wystarczy, że się ma taką decyzję (a to jednak coś innego :wink: )

Mnie osobiście psychoterapia nauczyła, że droga od samobójstwa do życia jest długa i bardzo trudna, ale warta podjęcia wysiłku.

Trzymaj się w miarę możliwości!
mel.
melody
 

Postprzez Księżycowa » 9 kwi 2009, o 19:35

Melody lubię Ciebie czytać. Tak dobrze, mądrze wszystko opisujesz...

Dla mnie wyrwanie się z domu było by takim dobrym kopniakiem. Może lepiej byłoby wtedy wszystko co się ze mną dzieje znieść...

Również uważam, że terapia dużo daje. Ja odczuwam większe wsparcie i zrozumienie. A piszesz, że jest Ci potrzebne...

Pozdrawiam
Księżycowa
 

Postprzez melody » 9 kwi 2009, o 19:52

Kasiorku Kochany, ja nie wiem (i nie wiem, czy ktokolwiek wie) co jest lepsze, czy drastyczne cięcie (wyrwanie się z domu), czy powolne, stopniowe uczenie się chodzenia przez życie...
Myślę, że nie ma na to reguły; myślę że wiele zależy zarówno od tego, jaką mamy w tym domu sytuację, jak i od tego, jacy jesteśmy - jakie mamy zasoby, ile jesteśmy w stanie udźwignąć sami...

Mnie też bardzo się podoba, to co pisałaś tam wyżej o swoim doświadczeniu z psychoterapią. Jest w tym taki bardzo realny przekaz, który mówi o tym, że terapia nie daje szczęścia, a "jedynie" pomaga je zauważać...

:kwiatek2:
mel.
melody
 

Postprzez Księżycowa » 10 kwi 2009, o 21:42

---------- 21:23 10.04.2009 ----------

Dziękuję mel. :)

Wiesz Joanno, najbardziej mi ciężko z tym, że nie mam przyjaciół, że tak naprawdę nie miałam normalnego kontaktu ze znajomymi w szkole, że nie potrafiłam się zaklimatyzować, zaufać i otworzyć. Bawić się i żyć na spontanie, luzie, cieszyć wszystkim... Mam jednego naprawdę dobrego kumpla, rozmawiamy o wszystkim i koleżankę, tylko oni mają swoich znajomych też, wychodzą na spotkania itp. Oczywiście to dwie osobne osoby i ostatnio dostałam zaproszenie od tego kolegi właśnie do pubu. Wymigałam się... Dlaczego? Pierwszym powodem jest to, że po rozstaniu jestem załamana i nie bardzo miałam ochotę. Zastanawiałam się nad tym wyjściem, ale też się bałam. Tak bałam i nie wiem czego. Bałam się być nową osobą. Nie lubię iść do nieznajomych. I dużo do myślenia daje mi uczucie powagi. Nie potrafię tak się rozluźnić i mimo, że poczucie humoru mam całkiem oryginalne :wink: , to jakoś nie potrafię po prostu się cieszyć, czuję się wtedy jakaś nie swoja, nie wiem, nie umiem tego wytłumaczyć...

Chciałabym być w końcu bardziej ze wszystkiego zadowolona, szczęśliwsza. Nie potrafię wyjść z tej skorupy a z drugiej strony nie chcę mi się przesiedzieć życia w domu...

To jest to, co najbardziej mnie boli. Ta pustka, ten brak dobrych uczuć. Dziś zastanawiałam się nad swoim dzieciństwem i szukałam ich. Szukałam momentu, kiedy mój ojciec mówi mi, że mnie kocha, że jestem zdolna... Cokolwiek dobrego. I wiecie co? Ne znalazłam :cry: . Szukałam dobrych chwil, spędzonego razem czasu i nie znalazłam :cry: . Najbardziej chyba chciałam znaleźć miłość, akceptację i poczucie bezpieczeństwa. Myślałam, że uda mi się zrozumieć swoje cierpienie i jakoś mu ulżyć i nie udało się :cry:

---------- 21:42 ----------

Poza tym patrzę na te święta i w ogóle ich nie czuję. W domu mdła atmosfera, jak co dzień i okresy świąteczne, są bardzo bolesne. Powoli zaczynam je traktować jak zwykły dzień odpoczynku, bo nie znam innego ich znaczenia... Dlaczego każdy element mojego życia boli jak jasna cholera? Co ja takiego zrobiłam?
Księżycowa
 

Postprzez prince » 10 kwi 2009, o 22:46

Witaj Joanno.
Pięknie opisałaś swoje uczucia.Dziękuję że to napisałaś,bo wiele zdań wypowiedzianych przez Ciebie mógłbym włożyć w swoje usta.Szczególnie 'moje' są te Twoje słowa:
"generalnie czuje sie jak wtedy gdy mialam 19 lat... mimo iz minelo tyle lat od tamtego momentu, mam wrazenie, ze ciagle stoje na progu mojego rodzinnego domu i COS nie pozwala mi z niego wyjsc.... "

Ja już nie wierzę że można w mojej głowie to wszystko "pozamiatać".To wszystko wrosło już we mnie tak bardzo.Jest integralną częścią mnie.
Właściwie to czuję że już wszystko za mną,że już mogę umrzeć,że już nic sie nie zdarzy...Właściwie to nawet chcę umrzeć,tylko żeby nie bolało.
Jestem skuty lodem,zamrożony,sztywny.Nie mam dość siły by skruszyć te okowy...

Pozdrawiam

prince

Ps.
Kasiorek napisała ze lubi czytać Melody,że mądrze pisze.
Ja dorzucę ze też bardzo lubię.Pamiętam jak Melody pierwszy raz pojawiła się jeszcze na starym forum(lecą te latka).Jej wpisy były jak ożywczy powiew wiosennego wiatru...Były i są piękne...i smutne.
Pozdrawiam Melody.Bądź tu i pisz bo są tacy co lubią czytać co piszesz(może nie na wszystko starczy czasu,ale zawsze jakoś tak sympatycznie kojarzysz mi się).
Napisałem to bez podtekstów.
prince
 

Postprzez Maui » 1 lip 2009, o 15:51

wiesz, Joanno.... kiedy czytałam Twój wątek to aż się popłakałam... aż dziwne, że ten Twój wpis aż tak na mnie zadziałał...chyba odnalazłam w nim też w jakiś sposób siebie, jeżeli chodzi o uczucia...
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 23 gości