to tylko ja...

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

to tylko ja...

Postprzez flinka » 12 kwi 2008, o 17:04

Zawsze pisałam w dziale „depresja” i tam czułam się bezpieczna, jednak nie utożsamiam się już z nią. Natomiast wciąż, a może przede wszystkim teraz, czuję się emocjonalną kaleką, jestem niedojrzała emocjonalnie i widzę to teraz bardzo mocno. Drugie co mnie boli i to o wiele bardziej wraz ze wzrostem świadomości to mój dom. Nie, nie chcę tu mojej rodzinie przypinać żadnej etykietki. Mam w swoim domu właściwie wszystko, aż po miłość moich rodziców, tylko że nigdy nie czułam się tu całkiem bezpiecznie, a co za tym idzie nie czułam się tak nigdzie (teraz się to powoli zmienia). To takie trudne o tym pisać, ale muszę gdzieś to wyrazić, zanim znów zepchnę w głąb siebie. Moja rodzina to trochę jak czynny wulkan – spokój, który nagle przeradza się w gwałtowny wybuch i nie ma znaczenia czy to będzie moja nieakceptowana przez nich decyzja (a większość właśnie takich jest), czy wypowiedź niezgodna z ich przekonaniami, czy też nieporządek. I kłótnia nie kojarzy mi się absolutnie z czymś konstruktywnym (a zdaję sobie sprawę, że taka może być), nie w moim domu są to tylko wyzwiska i deprecjacja drugiej strony, nie kończy się żadnym kompromisem czy rozwiązaniem sprawy. I za tym idzie „metoda wychowawcza” mojej mamy milczenie do czasu kiedy nie okażę skruchy i do tej pory wprowadza mnie w to stan całkowitego rozbicia wewnętrznego i oscylowania między złością, a poczuciem winy. Kiedy byłam dzieckiem płakałam cicho w poduszkę (cicho, tak by nie usłyszeli, że płaczę, bym nie dowiedziała się po raz kolejny jaka to jestem żałosna i słaba), ale równocześnie marzyłam, że jednak przyjdą i zrozumieją moje przerażenie, że mnie już nie kochają i zostawili samej sobie. Sama gdy piszę to teraz czuję się żałosna i śmieszna… Tato z kolei zawsze mówił, że pójdzie i opowie w szkole czy moim znajomym (komuś kto w danej chwili był dla mnie ważny), jaka jestem naprawdę, tzn. że ich obrażam, nie szanuję, że jestem zła. Mnie to wprawiało w przerażenie, tatę natomiast często to śmieszyło. Ale nie ważne to tylko takie tam historyjki…
Zdałam sobie ostatnio sprawę, że wciąż szukam w ludziach emocjonalnego wsparcia, właściwie więcej takiej dziecięcej opieki emocjonalnej. Nie, nie proszę o nią, ale równocześnie jestem sfrustrowana, że jej nieotrzymuję, choć wiem, że to już nie ten czas. W moim domu zabrakło takich rozmów, opowiadałam raczej o znajomych niż o sobie lub były tzn. "dysputy intelektualne". Nigdy nie mówiłam jak bardzo czuję się samotna, że boję się, wydawało mi się, że nie dzieje się nic na tyle istotnego, by móc prosić o pomoc (do teraz zresztą żyję w takim poczuciu). Zresztą mama zawsze miała mnóstwo problemów swoich i innych ludzi, które brała na siebie. I częściej to raczej mi mówiła o nieudanym małżeństwie, o poczuciu niedoceniania, nieudanym życiu. Tak to prawda, nie umiałam jej pomóc, nie byłam i nie jestem w stanie zmienić jej życia. Tato to z kolei osoba, która z wszystkim sobie radzi, przekonana o swojej sile psychicznej opartej na tłumieniu emocji (co według niego jest najlepszą drogą), taki skrajny racjonalizm, a równocześnie wiem, że w środku jest bardzo rozgoryczonym człowiekiem. W każdym razie na moją słabość reagował zawsze złością i dalej przy nim czuję się „słaba psychicznie”, gdyż chodzę na terapię i zdarza mi się płakać z bezsilności. Często wyobrażałam sobie, że znajduję się w trudnej sytuacji, że ktoś mnie skrzywdził i znajdował się ktoś kto w tej sytuacji przygarnął mnie emocjonalnie (nigdy nie wyobrażałam sobie w tej roli rodziców). Dla moich rodziców nigdy nie będę na tyle dorosła by móc decydować w pełni o sobie, by móc wybierać kto jest dla mnie ważnym człowiek i z kim chcę utrzymywać kontakt. Zawszę żyję w niepewności co ich wyprowadzi z równowagi.
Kompletnie jestem zagubiona w sferze emocji, stwierdzenie co czuję i dlaczego wciąż jest dla mnie najtrudniejszym pytaniem, wciąż często to zgaduję. Nie umiem prosić o pomoc, bo ktoś mnie odrzuci, bo ktoś ma wiele własnych problemów, bo nie mam odwagi, bo… Wciąż nie umiem być naprawdę autentyczna wśród ludzi i chowam się za maską żartów lub wycofuję. Zamiast powiedzieć, że ktoś mnie rani albo stwierdzam, że na to zasłużyłam i się wycofuję, albo staję się złośliwa i czepiam się wszystkiego, poza sednem sprawy. Nie umiem budować autentycznych i szczerych kontaktów z ludźmi, bo sama nie jestem szczera i autentyczna. A gdy ktoś mi oferuje taki kontakt to boje się, że zaleję go „sobą” i zmęczony tym zniknie. Wciąż szukam akceptacji i uznania nie w sobie, a oczach innych. Najbardziej w oczach moich rodziców (tato stwierdził ostatnio, że nie szukam zrozumienia dla swojego postępowania, tylko akceptacji... widocznie mi się od nich nie należy). Wciąż patrzę na siebie przez pryzmat innych. I każdy jest lepszy i bardziej wartościowy niż ja. Nie umiem być szczęśliwa, nawet wtedy, gdy mam ku temu powody. I biorę odpowiedzialność za wszystkich wokół, za to jak się czują i jak sobie radzą, gdy nie jestem winna to biorę winę na siebie, a gdy powinnam przyznać się do błędu to zaczynam się tłumaczyć i zrzucać to na innych, bo za bardzo mi wstyd, bo skoro postąpiłam źle to przestaję mieć jakąkolwiek wartość. Tak, walczę z tym wszystkim i chcę to zmienić, chcę w końcu żyć tak jak tego pragnę i być po prostu sobą.
A wczoraj przelałam swoją frustrację na kogoś kto zupełnie na to nie zasłużył, zrobiłam to, bo wypiłam dwa piwa, o dwa piwa za dużo, by zatroszczyć się o dobro kogoś dla mnie tak bardzo ważnego.

To taka moja żałosna i pogmatwana spowiedź, napisałam to, bo nie chcę znów uciekać od siebie samej… Nie, nie oczekuję nic od Was…
Pozdrawiam…
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez marcy » 13 kwi 2008, o 18:57

witaj finko,

bardzo bolesny dla mnie jest Twój post.Rozumiem Twoje zagubienie, emocjonalene rozżalenie,wszytskie trudne emocje ,których doświadczasz w swoim domu rodzinnym. W moim domu też tak jest,że kłótnia prowadzi jedynie do większego niezadowolenia jej uczestników, wzrostu wzajemnej agresji, złości.Bierna agresja(milczenie) jest na porządku dziennym..Wiesz ja również czułam sie winna z tego powodu, często płakłam(i nadal płaczę), bo nie umiem poradzić sobie z ta sytuacją.Ty Finko wiesz,że to poczucie winy jest uczuciem nieadekwatnym do sytuacji i że zostałaś weń "wmanewrowana".Ja staram sie odcinac od tych emocji,choc to bardzo trudne.

Wciąż patrzę na siebie przez pryzmat innych. I każdy jest lepszy i bardziej wartościowy niż ja. Nie umiem być szczęśliwa, nawet wtedy, gdy mam ku temu powody.

Finko, jesteś bez wątpienia wyjątkowa i niepowtarzalna osobą,nie ma takiej drugiej jak Ty:)

Wybacz,że nic wiecej nie napiszę...tez czuję bezsilność wobec swoich dysfunkcjonalnych zachowań,odczuć..

Trzymaj się

Marcy
Avatar użytkownika
marcy
 
Posty: 30
Dołączył(a): 30 cze 2007, o 10:31
Lokalizacja: radom

Postprzez gamma » 9 maja 2009, o 13:39

Ja tez jestem niedojrzala emocjonalnie. Mam 23 lata i nie radze sobie z zyciem. Zaczelo sie od tego ze chlopak zerwal ze mna w niekulturalny sposob. Brzmi to dosc ogolnikowo ale nie chce wchodzic w szczegoly.
Po tym zdarzeniu bylam smutna - normalna reakcja - ale ten smutek po 3ech tygodniach zamienil sie w lęki, strach przed ludzmi i przed zyciem.
Teraz mija juz miesiac kiedy zyje w tych lękach. Chodze do psychologa i psychiatry. U psychologa dowiaduje sie skad bierze sie ta moja niedojrzalosc emocjonalna.
Jednak na razie jest za szybko zeby stwierdzic cos wiecej i tym samym pomoc mi znowu normlanie zyc.
Czy ktoras z Was tez ma problemy ze soba i nie wie co chce w zyciu robic i popadla przez to wszystko w depresje?
A moze ja jestem wyjatkowo dziwna...
gamma
 
Posty: 3
Dołączył(a): 9 maja 2009, o 13:28

Postprzez lejla » 10 maja 2009, o 02:14

wierz mi gammo wcale nie jesteś dziwna. u mnie jest podobnie.ja niestety mam 24 lata i jedyne co moge dzis o sobie powiedziec - nieudacznik.to przykre ale tak czuje. nie wiem co zrobić ze soba i swoim życiem. nie mam żadnego pomysłu. kazda droga jaką do tej pory obrałam okazała sie niewypałem. skończyłam studia ale dzis wiem jedno to był błąd i przekonałam sie o tym na 2 roku. poprostu zły dobór kierunku. moze byloby łatwiej gdybym miała jakiś pomysł na siebie i na to co chce w zyciu robić. aleee... go nie ma. czuje sie bezuzyteczna i pusta w środku. nie wiem czy to depresja czy co. jest mi źle i tyle .. :cry:
lejla
 
Posty: 123
Dołączył(a): 5 maja 2009, o 17:02
Lokalizacja: z daleka

Postprzez gamma » 10 maja 2009, o 07:13

Czy Ty tez chodzisz do psychologa? Ja mam teraz takie napady lęku.Szczegolnie rano czuje sie cala spieta. Mialam to kiedys juz w podstawowce. Balam sie isc do szkoly. W osmej klasie przeszlo mi to, ale lekki lęk zawsze byl i towarzyszyl mi w zyciu.
Teraz przez ten lęk nie chodze na zajeciana studia bo jestem wtedy cala zestresowana i nie kontaktuje na zajeciach... A jestem na 4tym roku...jesli zawale to bede miala tylko licencjata...
Czy Wy tez macie takie stany lęowe?
gamma
 
Posty: 3
Dołączył(a): 9 maja 2009, o 13:28

Postprzez lejla » 10 maja 2009, o 23:51

nie nie chodze do psychologa. a lęki one zawsze mi towarzyszyły. stresowałam sie zajeciami. ale traktuje to raczej w miare normalnie, bo jestem nieśmiała.kontakty z ludźmi to zawsze duze wyzwanie dla mnie, a wypowiedź na forum, przed wszystkimi to masakra. wiesz wydaje mi sie ze takie lęki to przypadłość na którą cierpi duzo osób.masz też lęki w zyciu prywatnym, w domu?ze znajomymi?
Nie martw sie dasz rade.wiem ze będzie stresuwa dlatego trzymam kciuki za obronę magisterki :)
lejla
 
Posty: 123
Dołączył(a): 5 maja 2009, o 17:02
Lokalizacja: z daleka

Postprzez gamma » 11 maja 2009, o 08:16

Ale ja przez te lęki nie chodze teraz na zajecia. Zawale pewnie studia jesli to mi nie przejdzie. Nie moge opanowac tych lękow. Zaczynam sie trzasc w domu i nie ma mowy o wyjsciu na zewnatrz. Chyba nie ma nikogo kto by przechodzil takie cos jak ja. Ty chyba jestes bardziej niesmiala , u mnie to juz choroba...

A zaczelo sie po prostu od zerwania z chlopakiem - przerodzilo sie w lęk przed zyciem..
gamma
 
Posty: 3
Dołączył(a): 9 maja 2009, o 13:28

Postprzez lejla » 11 maja 2009, o 10:49

---------- 10:25 11.05.2009 ----------

faktycznie masz problem. dlatego dobrze ze zgłosiłaś sie po pomoc do psychologa....najbardziej przeraza mnie, ze to przez zerwanie z chłopakiem... jakies ciosy od zycia potrafią nas powalić na kolana....

mi jakos cięzko sie podnieść... nawet nie wiem co ci poradzić.. :( .mogę ci tylko powiedziec że to iz poszukałaś porady u psychologa to wielki plus, duzy krok do przodu...mam nadzieje ze sie uda :wink:

---------- 10:49 ----------

wybacz że nie mogę ci poradzić więcej gammo, ale na dzień dzisiejszy nie jestem osobą, która może cokolwiek komus radzić :( czuje sie beznadziejną i bezuzyteczną osobą . pustą w srodku.... :(

niestety mam problem sama ze sobą ...nie będę więc dobrym przewodnikiem po zyciu, które mnie strasznie przytłacza...podziwiam cie, bo ja nie potrafiłabym pójśc po pomoc do specjalisty....
dlatego trafiłam na te forum....

musisz obudzić te siłę, która została w tobie uśpiona. już raz pokonałaś te leki, myśle ze uda ci sie znowu.jestem jedną z tych którzy ci kibicują! :lol:

Powodzenia! :wink:
lejla
 
Posty: 123
Dołączył(a): 5 maja 2009, o 17:02
Lokalizacja: z daleka

Postprzez Księżycowa » 11 maja 2009, o 15:16

Ja również zdaję sobie sprawę jakim jestem wrakiem emocjonalnym i czuję kompletną bezradność...

Chciałam Ci flinko powiedzieć, że zawsze wydawałaś mi się silną, mądrą i wrażliwą osobą. Tak Cię odbieram poprzez Twoje posty i uważam i wierzę, że dasz sobie radę... Chyba każdy, kto ma podobny problem czuję się tak samo bezradny i ,,pusty" w środku. Tak czasem sobie myślę, że z zewnątrz możemy być odbierani zupełnie odwrotnie. Może tak naprawdę jesteśmy silniejsi niż nam się zdaje, tylko boimy się w to uwierzyć, bo przecież gdzie? my? silni?...

Gammo czytając Twoje posty przypomina mi się jak parę lat temu miałam identyczny okres. Byłam nawet na lekach przeciwlękowych. Nie byłam w stanie wyjść nawet na podwórko, miałam nawet zwolnienie z zajęć na dłuższy czas, więc doskonale wiem jak cierpisz. Gdzieś czytałam, że mimo tych obezwładniających lęków (bo dosłownie takie są) trzeba próbować wyjść im na przeciw mimo, że w naszych oczach graniczy to z cudem. Postaraj się wyjść z kimś bratem, siostrą, przyjaciółką, mamą... Podobno konfrontacja jest najlepsza, choć wiele nas kosztuje.

A propo zerwania związku... Kilka tyg. temu zerwałam ze swoim chłopakiem, bo sytuacja stawała się coraz bardziej toksyczna. Dostałam zaproszenie od znajomych do pubu i... nie poszłam, bo się bałam! Nie wiem czego, ale bałam się, bo jego już nie było. Bałam się mimo iż związek ranił nas oboje i był totalnie nie zdrowy. Nie umiem tego wytłumaczyć... Teraz jest już lepiej, ale na trzydniowy weekend zaproszenia również nie przyjęłam. Boję się... Zdałam sobie sprawę ostatnio, że odbiegam od reszty bardzo. Boję się, że nie wkupię się w towarzystwo, że się ośmieszę, że mnie wyśmieją tak, jak w podstawówce... To są nasze ograniczenia i lęki, to jest nasze wyzwanie, tylko ja również czuję się wobec tego kompletnie bezradna... Chciałabym w końcu iść do szkoły zaocznie i mam taki zamiar os września, ale nie wierzę, że potrafię, że mi się uda.

Związek bardzo wiele mnie kosztował i narobił we mnie mnóstwo szkód. Wszystko, co zaczęłam budować, czyli siebie rozsypało się, bo właśnie z siebie zrezygnowałam całkowicie dla niego... Ze swoich planów, marzeń i celów. Liczyło się jego zachowanie, jego nastrój, jak mnie traktuje i ciągłe główkowanie ,,Co zrobić, żeby być idealną?" Teraz już wiem... Przede wszystkim szanować siebie. To łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić.

Czuję się wobec tego kompletnie rozbita i pozbawiona sił. Nie wiem do tego jak to dalej będzie. Czego on będzie chciał... Staram się o tym nie myśleć, nastawić na swoje potrzeby i zadbanie o siebie, bo w razie czego, kontynuowania i naprawiania tego związku czy tworzenia innego, będę musiała umieć siebie kochać i szanować, by ktoś mnie kochał. Dlatego daję czas i sobie i jemu i losowi...

Trzymam za wszystkie kciuki. Trzymajcie się dzielnie :cmok:
Księżycowa
 

Postprzez flinka » 16 maja 2009, o 22:39

Kasiorku dziękuję Ci za ciepłe słowa. Tylko chciałam Ci powiedzieć, że mój post jest sprzed ponad roku i tak sobie go dzisiaj przeczytałam z takim... poczuciem, z radością, że od tego czasu w mojej rodzinie, w moich relacjach z rodzicami na prawdę dużo się zmieniło i że od jakiegoś czasu zwyczajnie już mnie nie uwierają, ufff. :)

A Tobie Kochanie życzę dużo sił i wiary, że zmiany z czasem przychodzą i z czasem z radością zauważa się, że jest się niby tą samą osobą, ale ten cały balast ciągnący się za Tobą staje się coraz lżejszy.
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 30 gości